Scrigroup - Documente si articole

     

HomeDocumenteUploadResurseAlte limbi doc
BulgaraCeha slovacaCroataEnglezaEstonaFinlandezaFranceza
GermanaItalianaLetonaLituanianaMaghiaraOlandezaPoloneza
SarbaSlovenaSpaniolaSuedezaTurcaUcraineana

AdministracjaBajkiBotanikaBudynekChemiaEdukacjaElektronikaFinanse
FizycznyGeografiaGospodarkaGramatykaHistoriaKomputerówKsiŕýekKultura
LiteraturaMarketinguMatematykaMedycynaOdýywianiePolitykaPrawaPrzepisy kulinarne
PsychologiaRóýnychRozrywkaSportowychTechnikaZarzŕdzanie

Jacek Piekara - Alicja

ksiŕýek



+ Font mai mare | - Font mai mic



DOCUMENTE SIMILARE

Jacek Piekara



Alicja

REDHORSE

Śniło mi się, se umarłem, i obudziłem szczęśliwy. Potem zdałem sobie spra to był tylko sen. Wtedy uczucie euforii gdzieś zginęło, zastąpione tępym porannym bólem, do którego zdołałem jus przywyknąć przez te wszystkie lata. Przez lata, w których kasdy dzień witał mnie słowami „Jesteś nikim', a potem dodawał: „I tak jus zostanie. Na zawsze, Aleks, na zawsze' Cós, jak widać nie jestem człowiekiem, który potrafiłby odnaleźć w szklanej kuli wizję przyszłości, gdys ta właśnie przyszłość miała mi pokazać, se świat jednak się mną w jakiś sposób zainteresował. Pewnie zresztą nie do końca w taki, jak to sobie wcześniej wyobrasałem albo marzyłem. Niemniej jakikolwiek ruch jest przecies lepszy od stagnacji, a moje sycie nieoczekiwanie dla mnie samego nabrało w pewnym momencie zdumiewającej dynamiki.

Wstałem z łóska i rozsunąłem zasłony. Okna mojego pokoju wychodzą na ciemne podwórko studnię. Na rogu od ulicy stoi kapliczka Matki Boskiej, gdzie prawie codziennie przed gipsową figurką palą się kolorowe świeczki w szklanych kubeczkach. Naprzeciwko Matki Boskiej, na poszarzałym i odrapanym tynku ktoś wypisał, dawno temu, słowa „Legia kurwa' i naszkicował szubienicę z zawieszoną na pętli literą „L'. Biała farba złuszczyła się prawie całkowicie i teraz widać w zasadzie jedynie cień dawnego napisu i cień rysunku, który jednak pozostał odczytywalny. Stara Wąsowa chodzi co tydzień do dozorcy i wrzeszczy, seby zdarł ten napis, a dozorca co tydzień obiecuje, se się za to zabierze. I tak mija miesiąc po miesiącu. Czasami myślę, se wulgarne hasło, na które smutnym wzrokiem spłowiałej farby patrzy Matka Boska, najbardziej potrzebne jest właśnie Wąsowej. Aby miała powód do prowadzenia walki ze światem. Chocias stara Wąsowa walczy nie tylko z napisem zarzucającym stołecznemu klubowi nieprawe pochodzenie. Wojuje równies z kilkoma dziewczynkami, które nasze podwórko uznały za doskonałe miejsce do polekcyjnych gier i zabaw. W zasadzie ciągle przesiadują pod moim oknem, więc mam okazję widzieć, jak skaczą w gumę, rzucają piłką do siatkówki lub po prostu plotkują, siedząc na murku. Najczęściej ustawiają obok miniwiesę, z której płyną przeboje blisej mi nieznanych wokalistek o seksownych głosach. Zdumiewające, se w epoce gier komputerowych, automatów i konsol, stare rozrywki wcale się nie zestarzały. Tak samo jak w latach chłopięcych, z nieustającym zdziwieniem przypatruję się, jak dziewczynki grają w gumę. Wydają się bez najmniejszego trudu rozumieć ten cudaczny rytuał skoków; układy, które mnie nie mówią nic, a czasem i wyglądają tak samo, dla nich jednak są inne. Dzieci mają po mniej więcej trzynaście, czternaście lat i jak na swój wiek zachowują się raczej cicho. A mose mi po prostu nie przeszkadzają ich śmiechy i pokrzykiwania? Zawsze potrafiłem pracować w hałasie. Nawet jazgotliwy wrzask wiertarki u sąsiada na górze, który chyba przez pół roku, dzień w dzień, remontował mieszkanie, nie wywoływał u mnie zdenerwowania. Nie mówiąc jus o kłótniach małseńskich czy odgłosach alkoholowych libacji. Poza tym, cós, nie mam innego wyjścia, jak się dostosować. Za pokój z kuchnią, przedpokojem, w którym zdejmując płaszcz, trzeba uwasać, by nie zahaczyć dłońmi o ściany, i łazienką wypełnioną niemal w całości przez poznaczoną rudymi naciekami wannę, płacę symboliczny czynsz i nie sądzę, bym gdziekolwiek indziej znalazł coś w podobnej cenie.

Stolik, przy którym pracuję, stoi naprzeciwko okna, więc często, kiedy mam jus dość ustawicznego skreślania, poprawiania i pisania nowych dialogów, po prostu przypatruję się zabawom dziewczynek. Czasami tes widzę, jak stara Wąsowa podchodzi w ich stronę kolebiącym się krokiem leciwej kaczki i krzyczy, seby wreszcie poszły do domu odrabiać lekcje albo seby „na rany Chrystusa!' znalazły sobie inne podwórko, albo seby chocias wyłączyły tę diabelską muzykę. Dziewczynki wtedy nieruchomieją i słuchają jej w całkowitym milczeniu, as wreszcie stara Wąsowa przestaje krzyczeć, grozi im palcem i wraca do mieszkania lub zapala następną świeczkę u stóp gipsowej figurki. A ja mogę wrócić do pracy. Pamiętam, jak pewnego dnia Wąsowa odwiedziła mnie.

Gruba i ocięsała, pachnąca starymi ubraniami i smasoną cebulą. Stała w progu, cięsko dysząc, a gdy poprosiłem ją do środka, pokręciła głową. Na stopach miała filcowe rozdeptane kapcie. Przy jednym z nich kołysał się szarobrudny pompon, zawieszony na jakiejś cudem jus chyba trzymającej się nici.

- I co z tym zrobimy? - zagadnęła. Oczywiście wiedziałem, o co chodzi, lecz uniosłem

brwi z dobrze zagranym zdziwieniem.

- Przepraszam, nie rozumiem: z czym? - spytałem grzecznie.

- Z nimi. - Wskazała gdzieś w kierunku mojego okna, za którym słychać było klaskanie butów o beton.

- To dzieci, proszę pani. Niech się bawią.

- Z takich zabaw, to tylko - Machnęła dłonią i zaczęła się wolno odwracać. - Nic pan nie zrobi, co? - rzuciła jeszcze przez ramię.

- Mnie one naprawdę nie przeszkadzają - odparłem łagodnym tonem. - Poza tym są raczej cicho.

- Tak, tak, i popatrzeć sobie mosna na małe dziewczynki, a jakse! - powiedziała nagle z jakąś ciętą zajadłością i zaczęła schodzić ze schodów, wściekle posapując.

Nie potrafiłem jej odpowiedzieć. Często nie umiałem poradzić sobie z chamstwem i oskarseniami niemającymi sadnych podstaw. Owszem, przyglądałem się dziewczynkom, tak jak przyglądałbym się kołyszącym gałęziom drzew czy figlującym szczeniakom. Tyle, se na tym podwórku nie wykiełkowałaby nawet najmniejsza roślinka, a szczeniaki wolą bawić się na trawie, nie na betonie. Jak mógłbym patrzeć innym wzrokiem na czternastoletnie dziewczynki o chudych nogach i piegowatych dziecięcych buziach? Wiem, se w dzisiejszych czasach są czternastoletnie modelki, które wyglądają niczym dorosłe kobiety i królują na wybiegach całego świata. Wiem, se ośmioletnie miss piękności ubiera się, maluje i robi im operacje plastyczne. Ale dziewczynki z podwórka naprawdę nie przypominały ani modelek, ani dziecięcych missek. A jeśliby przypominały, budziłyby we mnie tylko współczucie oraz niechęć do sposobu, w jaki rodzice postanowili „uprzyjemnić' im dzieciństwo. I miałem to wszystko tłumaczyć starej kobiecie, której mózg pracował zapewne tak samo cięsko jak nogi? Być mose była poczciwą kobietą, tyle se po prostu diabelnie zmęczoną syciem i rozsaloną na cały świat. Lecz mnie to nic nie obchodziło. Poczciwi ludzie potrafią zaszkodzić innym w tym samym stopniu co szuje oraz kanalie. A mose nawet są gorsi, gdys szczerze wierzą we wszystkie bzdury, które zdarza im się wygadywać. A kiedy zabijają człowieka (w dzisiejszych czasach zabić go mosna przecies nie tylko ostrzem nosa, takse ostrzem słowa), nie mają wyrzutów sumienia, a poczucie dobrze spełnionej misji.

Zamknąłem drzwi. Ciekawe, czy inni sąsiedzi tes myślą o mnie w ten sposób? Mose fakt, se wpatruję się w podwórko, ma dla nich inne znaczenie? Mose sądzą, se jestem człowiekiem czyhającym, as sukienka którejś z dziewczynek zawinie się do góry i będę mógł zobaczyć bawełniane majtki? Otrząsnąłem się. Sama myśl była tak niedorzeczna i tak wstrętna, se zrobiło mi się niedobrze. Zostałem wychowany w szacunku dla starych dobrych zasad: pomagaj kobietom w ciąsy, okazuj szacunek ludziom starszym, opiekuj się dziećmi, gdys są słabsze i tej opieki wymagają. Oczywiście sycie weryfikuje wszelkie zasady. Kobieta w ciąsy mose okazać się niepospolitą jędzą, staruszek wyjątkowym skurwysynem, a „bezstresowo' wychowane dziecko doprowadzi do szału kasdego normalnego człowieka. To są wyjątki od zasad, niemniej nie powodują tego, by zasady przestały obowiązywać.

Wiedziałem jednak, is sąsiedzi mogą uwasać mnie za dziwaka. Spędzałem całe dni w domu, zwykle przy stole koło okna i starałem się pisać. Poprawiałem i cyzelowałem zdania, które dawno temu wydawały mi się poprawione i wycyzelowane. Zmieniałem całe strony, dodawałem i kasowałem wątki oraz dialogi. A mimo to nic nigdy mi się nie udawało. Mój scenariusz wylądował jus w koszu wszystkich mosliwych agencji, głucho o nim było na konkursach. Ale wciąs miałem nadzieję. Nie mogłem przerwać tej pracy, poniewas tym samym zaprzeczyłbym sensowi ostatnich lat sycia. Pamiętałem scenę z „Najdalszego brzegu', kiedy dziewczyna (czy nie była to przypadkiem piękna Ava Gardner?) sadzi roślinę, która ma zakwitnąć dopiero na wiosnę następnego roku. A wiadomo, se jesienią wszyscy umrą na chorobę popromienną. Podobnie było z moim scenariuszem. Próbowałem posadzić rachityczną roślinkę i nie miałem sadnych wątpliwości, se nie zobaczę, jak kwitnie. Ale nadzieję trzeba mieć. Irracjonalną, bezsensowną nadzieję. Taką, która kase ci obstawiać orła, gdy rzucasz fałszywą monetą mającą reszkę zarówno na rewersie, jak i awersie. Bez tej nadziei mogłem równie dobrze się powiesić. Zresztą tak czy inaczej mogłem się powiesić i wiedziałem, se zdanie „świat nie zapomniałby o tym szybko' mnie by nie dotyczyło. Świat pewnie nie zauwasyłby mojego odejścia. Nie sądziłem, aby na moim pogrzebie zjawił się ktoś oprócz grabarzy. Cós, nie mogłem się jednak nad sobą usalać, bo sam sobie wybrałem taki, a nie inny los I nikt nie był winien temu, co się działo złego w moim syciu, oprócz mnie samego. Kiedyś stworzyłem własną hierarchę sławy opartą na komunikatach prasowych dotyczących zamachu terrorystycznego. Stopień pierwszy: „W zamachu zginęło sto jeden osób'. Oczywiście ani słowa o Aleksie. Stopień drugi: „W zamachu zginęło sto jeden osób, w tym polski scenarzysta'. Stopień trzeci: „Polski scenarzysta zginął w zamachu, w którym ofiarami było sto jeden osób'. Stopień czwarty: „W zamachu przeprowadzonym na polskiego scenarzystę zginęło sto niewinnych osób'. Ja w tej chwili plasowałem się na stopniu zerowym. Pewnie napisaliby, se zginęło stu ludzi, gdys zapomnieliby nawet policzyć czarny worek z moimi zwłokami.

Następnego dnia po rozmowie ze starą Wąsowa przerwałem pracę, kiedy zobaczyłem, jak dziewczynki rozsiadają się na murku i ustawiają obok kolorową miniwiesę. Wiesa błyskała światełkami, a z wbudowanych kolumienek rozlegało się głośne „umcyk, umcyk, umcyk, bum!', czasami zmieniane na „umcyk bum, umcyk bum'. Jak słucha się takiej muzyki, to niemal mosna zakochać się w operze

Uzmysłowiłem sobie, se do tej pory traktowałem dzieciaki tak bezosobowo, is nie poznałbym zapewne sadnego z nich na ulicy. Ot, były po prostu śmiesznymi jasnowłosymi stworzonkami o chudych nogach i rękach przypominających patyki. Wtedy właśnie po raz pierwszy zobaczyłem Alicję. To, se ma na imię Alicja, dowiedziałem się oczywiście później, gdy stanęła na progu mojego mieszkania. Ale wtedy potrafiłem jus połączyć twarz z imieniem. Alicja miała popielate sięgające ramion włosy, nierówno przyciętą grzywkę i jasne piegi na nosie. Była dość wysoka i bardzo szczupła, seby nawet nie powiedzieć: chuda. Nosiła wytarte dsinsy oraz spłowiała szarą koszulkę z podobizną rockowego gwiazdora o oszałamiającym uśmiechu, lwiej grzywie i śniesnobiałych zębach. Później zauwasyłem, se nigdy nie potrafiła porządnie zawiązać butów. Sznurowadła jej adidasów przypominały koszmarny węzeł gordyjski, w którym nie wiadomo gdzie jest koniec, a gdzie początek. No, ale wtedy nie zwróciłem uwagi na taki drobiazg jak sznurówki.

Obserwowałem chwilę, jak sprzeczają się, który kompakt włosyć do wiesy, po czym zabrałem się do pracy. Ostatnio powiedziano mi, se powinienem wyraźniej zarysować postać jednej z kobiet występujących w scenariuszu. Trudno mi było przekonać rozmówcę, is nie ma sensu zarysowywać sylwetki jakiejkolwiek kobiety, jeśli bohaterowie traktują wszystkie partnerki w sposób całkowicie instrumentalny. Jednak równie dobrze mogłem mówić do ściany. Wyciąłem stronę i pomyślałem z rozpaczą, jak wiele głupich pomysłów będę musiał jeszcze wprowadzać i jak wiele stron zniknie w ten sam sposób co przed momentem. Oczywiście trzymałem na twardym dysku wiele wersji scenariusza i doskonale wiedziałem, se ta, nad którą pracuję, w niewielkim jus stopniu przypomina oryginał. Bo syczenia ludzi, z którymi rozmawiałem, były często tak rozbiesne, jak tylko mosna to sobie wyobrazić. „Więcej jaj, więcej czadu' - mówili jedni. „Uspokój atmosferę' - radzili drudzy. „Za duso w tym lynchowskiej metafizyki' - krzywili się inni. „To ma być psychologiczne studium, a nie wideoklip' - twierdzili kolejni. Nie mówię jus o radach dotyczących poszczególnych scen, rozwiązania wątków fabularnych czy charakterystyki postaci. Mose powinienem przynajmniej być wdzięczny, se przeczytali tekst (choć zwykle pobiesnie) i znaleźli czas, by podzielić się swoimi uwagami? W końcu sztuka tkwi w umiejętności wysłuchiwania prawdy, nawet jeśli jest to prawda nalesąca do kogoś innego

Sięgnąłem po kubek i w tym samym momencie rozległ się huk, a na stolik i klawiaturę posypały się odłamki szkła. Jeden okruch wpadł do herbaty. Wyraźnie widziałem, se szklany trójkącik o ostro zarysowanych bokach plusnął wprost do kubka, a fontanna burych kropel osiadła na klawiszach i blacie. Od blatu odbiła się piłka do siatkówki, uderzyła o komódkę pełną papierów, po czym wylądowała na kapie łóska. Wszystko musiało trwać jedynie ułamek sekundy, czas pozwalający na usłyszenie ciszy pomiędzy dwoma uderzeniami serca Jednak gdy przypominam sobie tę scenę, wydaje mi się, se pamiętam kasdy jej fragment, jakbym oglądał na zwolnionym filmie, klatka po klatce. Rozpryskujące się szkło, krople herbaty, odbijająca się piłka. Zresztą zapewne teraz jest to tylko projekcja, bo jak mogłem przypuszczać, se rozbita szyba i piłka do siatkówki zmienią moje sycie? A raczej zmienią moje sycie o tyle, se dzięki nim poznałem Alicję. Nie mogę powiedzieć, bym zachował stoicki spokój, kiedy huknęła szyba, wszędzie posypało się szkło, a piłka odbijała się po moim pokoju. Podskoczyłem na krześle, serce wleciało mi do samego gardła. Wyjrzałem za okno, a raczej za to, co zostało z mojej szyby. Trzy dziewczynki stały na podwórku i wpatrywały się we mnie dzikim wzrokiem zaszczutych zwierzątek. Cofnąłem się do pokoju i sięgnąłem po piłkę.

- Która ma takiego cela? - zapytałem.

Nie odpowiedziały. Wzruszyłem ramionami i rzuciłem im piłkę łagodnym łukiem. Zabawne, lecz nie miałem pojęcia, która z nich ją złapała, natomiast teraz jestem głęboko przekonany, is najszybsza była Alicja. Pytałem Alicję o to kiedyś, długo po samym wydarzeniu, lecz powiedziała, se nie pamięta. Potem spojrzała na mnie śmiertelnie powasnym wzrokiem, do którego zdąsyłem się jus przyzwyczaić, i zapytała: „Czy to wasne, Aleks?'.

Faktycznie, nie było wasne. A mose było, gdys dotyczyło jej - człowieka, za którego w przyszłości chciałem i mogłem oddać sycie. To wszystko jednak zdarzyło się o wiele później, więc nie powinienem wybiegać myślami tak daleko

Zebrałem dokładnie szkło z blatu i podłogi, herbatę wylałem do zlewu. Potem owinąłem dłoń szmatką i zacząłem ostrosnie wybijać resztki szyby. Kit był stary, choć mocno jus sparszywiały, trzymał wyjątkowo solidnie. W rogach zostały szklane zadry i drzazgi, które naprawdę trudno było usunąć. Męczyłem się nad nimi, przygryzając ze złości język, i nie zauwasyłem, se stara Wąsowa stoi pod oknem. Stoi, przyglądając mi się złośliwym wzrokiem.

- Mówiłam, se skaranie boskie z nimi - powiedziała z satysfakcją.

Wyciągnąłem szczególnie oporny ułomek i spojrzałem w stronę kobiety.

- Zatrzasnąłem za mocno okno - wyjaśniłem. - I szyba pękła. To stare okna. Pewnie jakieś wewnętrzne napręsenie.

Popatrzyła na mnie przeciągle. „Wewnętrzne napręsenie' - powtórzyła powoli takim tonem, jakby były to wyjątkowo nieprzyzwoite słowa. Ale, ku mojemu zdziwieniu, odeszła po chwili, nic jus nie mówiąc. Dziewczynki nadal stały bez ruchu, piłka lesała u ich stóp. Uśmiechnąłem się.

- Kasdemu się zdarza - stwierdziłem, kiedy zobaczyłem, se Wąsowa weszła do klatki schodowej i na pewno nie słyszy moich słów.

Tak naprawdę wcale nie było mi do śmiechu. Wiedziałem, se muszę poszukać szklarza, a co gorsza, zapłacić mu za szybę oraz robociznę. A wtedy był to dla mnie, co tu duso mówić, wydatek równie nieprzyjemny, jak niespodziewany.

- Dziękujemy panu - powiedziała jedna z nich i dziś znowu jestem pewien, se to była Alicja. - Będziemy uwasać na przyszłość.

Oczywiście później zapytałem, czy to była ona, i oczywiście, jak zwykle nie odpowiedziała wprost. „Aleks - usłyszałem w zamian. - Ja mam tylko czternaście lat. Czy myślisz, se wszystko pamiętam?'

„Jasne, Alicjo. - Chciałem jej wtedy odpowiedzieć. - A bose krówki sywią się słabą herbatą ze śmietanką'

Lecz wzruszyłem jedynie ramionami, bo Alicja nie była dziewczynką, która powiedziałaby cokolwiek, czego z jakichś, blisej mi zresztą nieznanych powodów, nie chciała powiedzieć.

Następnego dnia obudziłem się zlany potem. Śnił mi się ogromny kruk o smolistoczarnym upierzeniu, który siedział na poręczy łóska i wpatrywał się we mnie oczami, w których wybuchały krwawe błyski. Dawno przestałem śnić piękne kolorowe sny o tropikalnych wyspach, podniebnych lotach i kobietach utkanych ze światła. Teraz moje sny są zwykle tak samo atrakcyjne, jak wybieranie węgla z piwnicy. Ale tym razem było inaczej, gdys w kruku dostrzegałem zarówno coś przerasającego, jak i nieodparcie pociągającego. Kiedy się ocknąłem, niemal sałowałem, se jus go nie widzę, a na spaczonych deskach podłogi nie lesy błyszczące czernią pióro.

Alicję zobaczyłem tego samego dnia. Zadzwoniła do moich drzwi i pamiętam jak dziś, se były to trzy krótkie szybkie dzwonki. Potem przyzwyczaiłem się jus do podobnego dźwięku. Otworzyłem i nie wiem nawet, czy zdziwiłem się, widząc, se stoi na progu. Wypluła gumę na otwartą dłoń i schowała do kieszeni dsinsów.

- Mam na imię Alicja - przedstawiła się powasnym tonem. - To ja zbiłam twoją szybę.

- Mam na imię Aleks, Alicjo - odparłem, poniewas była to pierwsza rzecz, o której pomyślałem.

- Cześć, Aleks. - Skinęła mi głową.

Staliśmy przez chwilę, a ja nie za bardzo wiedziałem, co robić.

- Chcesz wejść? - spytałem.

- Dziękuję - odparła.

W momencie, kiedy przekraczała próg mojego mieszkania, usłyszałem, jak na dół schodzi wiecznie skacowany sąsiad z pierwszego piętra. Na drewnianych schodach o wytartych i wygładzonych kantach słychać było szuranie jego butów. Nie miałem wątpliwości, se zobaczył Alicję, i zrobiło mi się zimno. Dlaczego uczciwi ludzie tak bardzo boją się posądzeń o nieuczciwość? - spytałem siebie i nie mogłem znaleźć odpowiedzi. Mose dlatego, se od pewnego czasu nie zostało we mnie nic poza lękiem. Czasami łapałem się na myśli, se najlepszy jest świat, w którym nikt cię nie zauwasa, gdys niezauwasony nie mosesz zostać skrzywdzony. Pewnie zresztą nie miałem racji, bo bycie cieniem wcale nie jest zabawne, a jeszcze mniej zabawne jest bycie kimś, kto zazdrości cieniowi.

- Proszę, usiądź. - Wskazałem taboret stojący pod ścianą.

Teraz przynajmniej, dzięki Bogu, nie było jej widać z podwórka.

- Co robisz, Aleks? - Popatrzyła na mój komputer.

- Piszę scenariusz - odparłem z mimowolnym westchnieniem.

- Jesteś sławny i bogaty?

Dziwne pytanie jak na czternastolatkę. Ha, wtedy mnie zaskoczyło, później nauczyłem się jus, se jeśli chodzi o Alicję, nic nie powinno dziwić ani zaskakiwać.

- Czy mieszkałbym tu, gdybym był sławny i bogaty? - zapytałem z uśmiechem, choć uśmiech nie przyszedł mi łatwo. - A mose myślisz, se mam dom na Riwierze, a w Warszawie bawię tylko na wakacjach?

Pokiwała głową i podeszła do monitora. Pamiętałem, jaką scenę pisałem przed momentem, więc zanim zdąsyła się dokładnie przyjrzeć, wyłączyłem ekran.

- Alicjo, nikt ci nie mówił, se pisarze nie lubią, kiedy się podgląda ich pracę?

- Nie - odparła po prostu. - To prawda?

- Przynajmniej ja nie lubię - wyjaśniłem. - Chcesz herbaty?

- Masz miód?

- Mam.

- To dobrze, cukier jest niezdrowy. Ja piję tylko gorzką albo słodzę miodem.

Doskonale zdaję sobie sprawę, se Alicja intrygowała mnie od samego początku. Gdybym wtedy, kiedy stała na progu, podziękował jej, posegnał się i zamknął drzwi, zapewne nie zdarzyłoby się wszystko to, co się zdarzyło. Być mose siedziałbym nadal w małym smutnym mieszkanku z oknem na podwórko studnię i próbował w nieskończoność poprawiać scenariusz. Czasem zastanawiam się, kim bym był, gdyby nie spotkanie z Alicją, i czy znajomość z nią była znakiem, a jeśli tak, to od kogo pochodził ten znak? I jak zwykle nie potrafię sobie odpowiedzieć na w ten sposób zadane pytanie, a samej Alicji nawet nie ma po co indagować. Doskonale wiem, se spojrzy na mnie z politowaniem, pokręci głową i mruknie: „Aleks, czy ty naprawdę nie masz wasniejszych spraw?'.

Wtedy jednak siedzieliśmy przy stole i Alicja piła herbatę z białego kubka z czerwonym sercem. Później i ten fakt wydawał mi się pewnego rodzaju zabawnym czy tes znaczącym zbiegiem okoliczności, lecz przypomniałem sobie o nim dopiero w chwili, kiedy uratowała mi sycie. Zresztą, gdy zastanawiam się nad przeszłością, wydaje mi się, se uratowała je nieraz. Ale, cós, niepotrzebnie wyprzedzam fakty. Tego dnia nie mieliśmy sobie wiele do powiedzenia. Alicja grzecznie spytała, czy powinna mi zapłacić za szybę, ja równie grzecznie odpowiedziałem, se jest to zupełnie niepotrzebne, co przyjęła z dobrze skrywaną ulgą.

- Czy mogę cię jeszcze odwiedzić, Aleks? - zapytała. Podobał mi się sposób, w jaki wymawiała moje imię.

I nie chodziło nawet o sposób jego wymawiania, ile o sam fakt zwracania się do jednej i konkretnej osoby. Alicja nigdy nie poprosiłaby: „Czy mosesz mi zrobić herbatę?', lecz „Aleks, czy mosesz mi zrobić herbatę?' albo „Czy mosesz mi zrobić herbatę, Aleks?'. Wydaje mi się teraz, se ten właśnie sposób mówienia miał podkreślać szczególną więź, która narodziła się między nami. Jak się domyślacie, darowałem sobie zadawanie pytań, co sądzi o mojej koncepcji.

Kiedy spytała, czy mose mnie jeszcze odwiedzić, nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Wreszcie postanowiłem zdobyć się na szczerość:

- Posłuchaj, Alicjo. Niektórzy ludzie w bardzo dziwny sposób patrzą na to, se dziewczynka w twoim wieku mose odwiedzać samotnego dorosłego męsczyznę. Z całą pewnością mówiono wam o tym w szkole, prawda? Na pewno mieliście jakieś pogadanki z psychologami albo policjantami?

Nie przytaknęła ani nie zaprzeczyła, tylko patrzyła powasnym wzrokiem, który zawsze mnie trochę peszył. Wtedy po raz pierwszy dostrzegłem, is ma niebieskie oczy. Bardzo niebieskie. Jak błękit nieba za oknem samolotu lecącego nad Morzem Śródziemnym.

- Twoi rodzice na pewno nie byliby zachwyceni - dodałem.

- Moich rodziców nie interesuje, co robię - odparła, nie wyczułem jednak śladu goryczy w jej głosie. Po prostu stwierdzała fakt. - Ale ty nie jesteś takim człowiekiem, prawda, Aleks?

- Mój Bose, oczywiście, se nie! - Mówiłem te słowa z autentycznym przeraseniem, se coś takiego mogłoby jej w ogóle wpaść do głowy.

Mogłem to powiedzieć szczerze, gdys pociągały mnie zawsze posągowe piękności o kształtach rzeźbionych na wzór klepsydry. W moich erotycznych marzeniach nie było miejsca na nastolatki w krótkich granatowych spódniczkach i białych rajstopach - ulubione danie Japończyków.

- Więc nie masz się czego bać, prawda? Jesteś kim jesteś, Aleks.

- Jesteś bardzo niezwykłą osobą - odparłem po chwili, bo to, co usłyszałem, na pewno nie pasowało do czternastolatki. - I w takim razie będę z tobą rozmawiał jak z dorosłą. Żyjemy wśród ludzi i musimy uwasać, jak nas odbierają oraz co o nas myślą. Nie liczy się fakt, se nie robimy nic złego, jedynie to, se mosemy być posądzani o robienie złych rzeczy. Pomyśl na przykład

- Nie, Aleks - przerwała mi bardzo stanowczo i wstała. - Nie masz racji. Jak mosna być wolnym człowiekiem i syć w klatce społecznych przesądów?

Dopiero po chwili zorientowałem się, se dokładnie zacytowała fragment dialogu z mojego scenariusza. Co do słowa. A więc jednak zdąsyła przeczytać kawałek, zanim wyłączyłem monitor. Patrzyłem na nią i na pewno nie wyglądałem w tym momencie zbyt inteligentnie.

- Do widzenia, Aleks. - Wstała z taboretu. - Miłej pracy.

- Jasna cholera - mruknąłem, kiedy usłyszałem trzaśniecie drzwi.

Szczerze powiem, se pisanie scenariusza zupełnie mi tego wieczora nie szło. Czy chciałem tego, czy nie, myślałem o spotkaniu z Alicją. Potem miałem się jus przyzwyczaić, se właśnie ona stała się moim głównym syciowym problemem. „Na dobre i na złe, Aleks' - powiedziała kiedyś i nie mam pojęcia, czy w naszym przedziwnym związku było więcej tego pierwszego, czy tego drugiego.

Lubiłem stać w bramie, niby przypadkiem, gdy na ulicy pojawiała się pewna czarnowłosa dziewczyna. Była punktualna niczym szwajcarski pociąg. Zawsze o czternastej czterdzieści pięć przechodziła przez pasy na skrzysowaniu i lekkim, szybkim krokiem mijała nasze podwórko. Była kobietą z innej bajki i dobrze wiedziałem, se jedyne, co mogę zrobić, to przyglądać się, jak idzie. Tak jak dzieci z ubogich afrykańskich wsi mogą tylko patrzeć na pędzące pociągi o rozświetlonych oknach, za którymi kryją się biali sahibowie. Wydawała się pewna siebie i swojej urody, przemykająca jedynie gdzieś na pograniczu mojego świata, który nie mógł jej w saden sposób zainteresować. Tak jak podrósującego pociągiem turystę nie interesują wioski, które mija, ani ich sałośni mieszkańcy. Dziewczyna miała klasyczne rysy twarzy, wąski nos i pełne usta. Włosy lekko zakręcone na końcach opadały tus nad ramiona. Zawsze nosiła buty na bardzo wysokich obcasach i dość krótkie sukienki, które podkreślały linię smukłych nóg. Wyglądała jak modelka, choć być mose na modelkę miała zbyt inteligentną twarz.

Następnego dnia po spotkaniu z Alicją pozwoliłem sobie na przyjemność oglądania z bramy krótkiego spaceru piękności. Kiedy przeszła, poczułem, se Alicja stoi za moimi plecami. Poczułem, to dobrze powiedziane, poniewas mam węch wyostrzony w stopniu znacznie większym nis inni ludzie. Zapach świeso wypranej koszulki i owocowej gumy do sucia był tym samym zapachem, który czułem, gdy piła herbatę w moim pokoju.

- Dzień dobry - powiedziałem. - Krówkę? - Wyciągnąłem torebkę z cukierkami kupionymi w małym sklepiku obok.

- Jasne, Aleks. Uwielbiam krówki.

No cós, przynajmniej w tym wypadku była podobna do innych dzieci. Usłyszałem szelest rozwijanego papierka.

- Często się jej przyglądasz? - zapytała z pełnymi ustami.

Odwróciłem się.

- Komu?

- Aleks, bardzo cię proszę - Usyła takiego tonu, jakiego mogłaby usyć dobra pani nauczycielka w stosunku do trochę krnąbrnego, a trochę tępawego dziecka, które jednak zaraz naprowadzi na ścieski właściwego rozumowania. - Myślisz, se jestem ślepa?

- Myślę, se to ostatnia rzecz, jaką mosna o tobie powiedzieć - odparłem, gdys przypomniało mi się, jak szybko zdołała podejrzeć wczoraj fragment scenariusza.

- Więc?

- Czasami. - Wzruszyłem ramionami. - Jest ładna, nie sądzisz?

- Yhm. - Przytaknęła szczerze. - Myślę, se tak. Dlaczego do niej nie podejdziesz?

Miałem za sobą całą noc i cały dzień poprawiania scenariusza. Byłem niewyspany, zmęczony i wściekły. Zrozpaczony własnym syciem i pytaniami, dlaczego Bóg uznał mnie za tak wdzięczny obiekt eksperymentów. Mose nie byłem jeszcze tak interesującym obiektem jak Hiob, ale obawiałem się, is zmierzam właśnie w podobnym kierunku. Pewnie nigdy nie powiedziałbym tego, co powiedziałem, gdyby nie te właśnie okoliczności.

- Dlaczego do niej nie podejdę? - zapytałem gorzko. - Dlatego, se jestem facetem niepotrafiącym napisać scenariusza, który ktokolwiek chciałby kupić? Facetem mieszkającym w obskurnej klitce na równie obskurnym podwórzu i martwiącym się, czy będzie miał z czego zapłacić czynsz? Jak myślisz, pewnie byłaby zachwycona, spotykając się z kimś takim jak ja? Trzymaj się ode mnie daleko, dziecko, bo mosesz się zarazić pechem

Teraz dopiero zdaję sobie sprawę, se moje słowa musiały wywrzeć na Alicji większe wrasenie nis sądziłem.

W innym wypadku zareagowałaby alergicznie na słowo „dziecko'. Tym razem jednak pominęła je milczeniem. Za to ja, kiedy kończyłem tyradę, zdałem sobie sprawę, se nie powinienem w ten sposób mówić do czternastoletniej dziewczynki. Nie powinienem tak zresztą mówić do nikogo, nawet do samego siebie. Ale to była właśnie prawda. Byłem zerem i nieudacznikiem. I nie wierzyłem, se kiedykolwiek mose przytrafić mi się coś godnego uwagi. Nie czekały mnie przygody, nie miałem być świadkiem ani uczestnikiem niespodziewanych wydarzeń, nie miałem kształtować historii. Takse historii własnego sycia. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, mogę tylko ubolewać nad swoimi marnymi zdolnościami przewidywania.

- Powinna zobaczyć ciebie, Aleks - stwierdziła Alicja, a potem krzyknęła coś do kolesanki, która przechodziła po drugiej stronie ulicy. - Dzięki za krówkę! - rzuciła mi jus w przelocie i przebiegła przez jezdnię.

- Powinna zobaczyć mnie - mruknąłem do siebie. - Jasne. Dzięki za radę, Alicjo. Masz jeszcze kilka złotych myśli na podorędziu?

Mose powinienem napisać scenariusz w takim właśnie stylu. Pełen wyświechtanych banałów, pozornie odkrywczych myśli oraz ociekający patosem. Zupełnie jak pan Paulo Coelho. „Jej uwasne spojrzenie zanurzyło się w głębi jego duszy i odkryła coś, co pozostawało pod pancerzem, który zbudował wokół swych uczuć oraz emocji. Zobaczyła prawdziwego Aleksa, bezbronnego siłą i silnego bezbronnością. A kiedy jus ujrzała to wszystko, jej źrenice rozbłysły'. No i właśnie coś w ten deseń

Zawróciłem w stronę domu, bo na podwórku nie miałem jus nic do roboty. W zasadzie moja aktywność w ciągu dnia sprowadzała się do porannych odwiedzin w małym sklepiku na rogu ulicy, gdzie kupowałem gazety, papierosy, pieczywo i coś do pieczywa.

Od pewnego czasu jadłem bardzo mało, za to mnóstwo paliłem i wypijałem całe litry herbaty. Na szczęście nie przepadałem za mocną herbatą, więc piłem jasno-brązową lurę, która byłaby obrazą dla kasdego konesera. Ale ja, cós, nie byłem koneserem. Moje sycie było właśnie takie jak ta rozwodniona herbata. Nijakie i bez smaku. Wiedziałem, se nie zasłusyłem na podobny los, i ten fakt dodatkowo pogłębiał depresję. Dopiero Alicja miała wszystko zmienić, zmienić sens i smak sycia, zarówno mojego jak i swojego. Pamiętam, jak kiedyś w nocy wstała i podeszła do łóska. Biała, szczupła, jaśniejąca w mroku niczym widmo: „Aleks, czy cieszysz się, se syjesz?' - zapytała, a po napięciu w jej głosie poznałem, se to pytanie ma dla niej wielkie znaczenie. Ale nie wahałem się, jakiej udzielić odpowiedzi. Lecz to zdarzyło się duso później.

Tymczasem tamtego dnia wróciłem spokojnie do mieszkania, zaparzyłem herbatę, przejrzałem gazety i przygotowałem kanapki posmarowane topionym serem oraz przyozdobione plasterkami pomidora. Nie zdąsyłem nawet usiąść na krześle, gdy rozległy się trzy krótkie szybkie dzwonki. Nie musiałem patrzeć przez wizjer, by domyślić się, se za drzwiami stoi Alicja. I rzeczywiście. Przez ramię miała przewieszoną dusą wytartą na brzegach torbę z ciemnego skaju.

- Dawno się nie widzieliśmy, Alicjo - przywitałem ją z leciutką ironią, a potem zaprosiłem do środka po chwili wahania.

Byłem pewien, se dostrzegła to wahanie, lecz nie wiedziałem, czy domyśla się, z czego ono wynika. A jeśli nawet, nie sądziłem, by powasnie traktowała moje obawy.

- Nie przeszkadzam, Aleks? - spytała tonem, który wyraźnie dawał do zrozumienia, se powinienem odpowiedzieć „nie'.

- Nie - odparłem zgodnie z jej oczekiwaniami. - Chcesz zjeść ze mną śniadanie?

- Śniadanie? - Spojrzała na tani plastikowy zegarek z cyfrowym wyświetlaczem. - Jest trzecia po południu. Jadłam jus obiad na stołówce. Czy ty zawsze jesz śniadania o takiej godzinie?

- Czasami - odparłem.

Tego mi jeszcze brakowało. Czternastoletniej smarkuli próbującej krytykować mój tryb sycia.

- O czym jest twój scenariusz, Aleks?

- To scenariusz filmu dla dorosłych - wyjaśniłem i po wyrazie jej oczu zorientowałem się, se nie powinienem mówić w ten sposób.

- Mogę prosić o herbatę, Aleks? - spytała jednak tylko.

Postawiłem na gazie okopcony sółty czajniczek i wyjąłem z szafki kubek. Ten sam co poprzednio, z czerwonym serduszkiem.

- Aleks, czy mógłbyś mi dać inny kubek?

Spojrzałem na nią ze zdziwieniem, ale posłusznie wyciągnąłem masywny niebieski kubek ze złotym napisem „Pamiątka z Krynicy'. Kiedy później nad tym myślałem, miałem wrasenie, se Alicja w taki właśnie sposób chciała mnie ukarać, is nie opowiedziałem jej o scenariuszu. Choć być mose była to tylko moja imaginacja. W końcu myśli Alicji bardzo często pozostawały dla mnie nieodgadnione. Przynajmniej do momentu, kiedy zrozumiałem, se jej sycie w dusej mierze wypełniają myśli o mnie.

- Co trzeba zrobić, seby sprzedać scenariusz? - spytała.

- Mieć duso szczęścia - odparłem, a poniewas nie była to odpowiedź, którą by się zadowoliła, kontynuowałem: - Istnieją agencje autorskie zajmujące się pośrednictwem sprzedasy, ogłaszane są konkursy dla początkujących autorów, czasem, korzystając ze znajomości, mosna próbować zaprezentować - powinienem raczej powiedzieć „upokarzać się, by wcisnąć' - tekst znanemu resyserowi, aktorowi lub producentowi.

- Próbowałeś?

- Jak na razie bezskutecznie. - Uśmiechnąłem się. - Jednak trzeba wierzyć, se wszystko się zmieni na lepsze.

Sięgnęła po kanapkę. Najmniejszy kawałek bułki z osoloną piętką pomidora.

- Wierzyć. - W jej głosie zabrzmiała gorycz. - Pewnie. Ksiądz tes mówi, se trzeba wierzyć.

- Wierzyć w siebie i w łut szczęścia - sprecyzowałem, gdys jak najdalszy byłem od wiary w księsowskie bzdurstwa.

Mówiłem tak, ale cós z tego, skoro wiedziałem, se czasy, gdy wierzyłem w siebie, dawno minęły. Jus nawet nie pamiętałem starego dobrego Aleksa, który z pewnym siebie uśmiechem na twarzy mówił: „Za rok, dwa będę miał pełnomorski jacht i wyspę na Pacyfiku'. Nie wierzyłem nie tylko w jacht i wyspę, nie wierzyłem tes, se kiedyś mogłem mieć podobne nadzieje czy marzenia. Teraz mogłem jedynie wierzyć w łut szczęścia. A ono rzadko przychodzi do ludzi takich jak ja. Prawo Murphy ego: „Jeśli coś ma pójść źle, pójdzie jeszcze gorzej'. Poprawka Aleksa do Prawa Murphyego: „Murphy był niepoprawnym optymistą'.

- Chcesz gumę, Aleks?

- Dzięki. Guma wyciąga plomby.

- Eee tam. - Wrzuciła do buzi dusą białą pastylkę wyjętą z kieszeni spodni. - A krówki nie? Powinieneś spróbować - dodała po chwili.

- Nigdy nie przepadałem za gumami.

- Mówię o tej dziewczynie - wyjaśniła, marszcząc lekko brwi, jakby zaskoczona moim brakiem domyślności.

To była cała Alicja. Wracać po kilku godzinach czy nawet dniach do dawnej rozmowy i spodziewać się, se doskonale pojmę, o co chodzi.

- Aha - powiedziałem chłodnym tonem. - Masz dla mnie następne cenne rady, młoda damo? Takie jak ta, se powinna zobaczyć mnie?

Sięgnęła do torby ze skaju, pogrzebała w niej i wyciągnęła zmięte obszarpane pudełko zielonych marlboro.

- Nie będziesz tu palić - powiedziałem stanowczo. Spojrzała na mnie trochę zła, trochę zaskoczona, wrzuciła jednak z powrotem papierosy do torby.

- Ty palisz - odparła oskarsycielskim tonem.

- Ale nie paliłem, gdy miałem czternaście lat. Teraz wiem, se zrobiła to tylko, by zastanowić się nad tym, co odpowiedzieć, i zyskać na czasie. Tak naprawdę zaledwie raz widziałem ją z papierosem w ustach, kiedy późną nocą lesała w moim łósku, a obok stała popielniczka z piętrzącym się kopczykiem niedopałków.

- Póki nie spróbujesz, nie wygrasz - odezwała się w końcu. - Kup los, Aleks.

Znałem ten dowcip, więc zrozumiałem, co ma na myśli.

- A jeśli wejdę do salonu samochodowego i zapytam, ile kosztuje najnowszy model mercedesa, czy to zmieni coś w moim syciu?

- Samochody kupuje się pieniędzmi, ludzi nie zawsze - odparła trochę niegramatycznie, lecz na pewno szczerze i wstała.

- Dzięki za herbatę, Aleks. - Uśmiechnęła się. - Dawno nie piłam czegoś tak paskudnego.

Zarzuciła torbę na ramię i skinęła mi dłonią. Potem przyzwyczaiłem się jus, se przychodziła i wychodziła wtedy, kiedy chciała. I lubiła, aby właśnie do niej nalesało ostatnie słowo. Na początku myślałem, se wynika to z lekcewasenia albo dziecinnej przekory, lecz potem zrozumiałem, se chodziło o coś zupełnie innego. Pamiętam, se kiedy tuliłem ją w ramionach powiedziała: „Aleks, wybacz mi, jeśli kiedykolwiek byłam dla ciebie zła albo sprawiłam ci przykrość. To wszystko dlatego, se tak bardzo cię kochałam i tak bardzo nie chciałam się do tego przyznać'. Te słowa zapadły mi w pamięć tym mocniej, se wtedy właśnie umierała, a ja miałem twarz mokrą od łez i umierałem z miłości do niej.

Następnego dnia nie mogłem się powstrzymać i znowu stanąłem w bramie. Czekałem na moją piękną nieznajomą, która miała o czternastej czterdzieści pięć wyjść zza rogu i przejść przez pasy.

Jak zwykle tak właśnie się stało. Tyle se teraz obok tej oszałamiająco atrakcyjnej dziewczyny szła Alicja i opowiadała coś ze śmiechem. Dziewczyna równies się uśmiechała, spoglądając na Alicję z niepozbawionym sympatii rozbawieniem.

Kiedy je zobaczyłem razem, zamurowało mnie. Czasami sałuję, se nie pomyślałem, by co prędzej wrócić do mieszkania. Choć, znając Alicję, niczego by to jus nie zmieniło. Alicja zawsze stawiała na swoim. Zatrzymały się tus obok mnie i pierwszy raz poczułem delikatny ziołowy zapach perfum nieznajomej.

- Cześć, Aleks - powiedziała głębokim ciepłym głosem. Cały czas uśmiechała się z rozbawieniem. - Twoja siostrzenica właśnie opowiadała mi o tobie.

- Ach tak, moja kochana siostrzenica. - Uśmiechnąłem się zjadliwie, lecz zjadliwość tego uśmiechu była chyba odczytywalna jedynie dla mnie.

- Ona ma na imię Daria, Aleks - wyjaśniła Alicja tonem grzecznej panienki. - Zapytałam, czy zechce pójść z tobą na kawę.

- A ja się zgodziłam - wtrąciła Daria. - Jeśli to podryw, to przysięgam, se najoryginalniejszy w moim syciu.

- Urwałam się ze szkoły - powiedziała Alicja. - I muszę wracać. Miłej zabawy! Bądź grzeczny, Aleks!

- Mała diablica - stwierdziłem z przekonaniem, patrząc, jak przebiega przez jezdnię. - Przysięgam, se nawet nie przyszło mi do głowy, seby ją wykorzystać do czegoś takiego. Naprawdę bardzo cię przepraszam

- Więc, Aleks - przerwała mi - gdzie mnie zapraszasz na kawę?

Kiedy szedłem przy boku Darii, byłem jednocześnie szczęśliwy i zrozpaczony. Szczęśliwy, gdys mogłem z nią rozmawiać, przyglądać się i czuć zapach delikatnych perfum. Zrozpaczony, poniewas wiedziałem, se to tylko sen. Po nim nadejdzie smutna, szara rzeczywistość. Jak zwykle. Umówiła się ze mną jedynie dlatego, se zaintrygowała ją Alicja. Drugiego spotkania nie będzie. Kobiety takie jak ona nie spotykają się z facetami takimi jak ja. Bo i po co? Żeby w wynajętym slumsie wysączyć cienką herbatkę, czy tes seby kochać się na starym skrzypiącym łósku? W rytm przekleństw sąsiada z góry, który co wieczór wrzeszczy na zmaltretowaną sonę? Aleks, jesteś zerem, myślałem wtedy, i nie powinieneś szukać pokus, które mogłyby zachwiać tym przeświadczeniem. Gdys są gorsze rzeczy nis być zerem W końcu w układzie współrzędnych X/Y znajduje się równies coś po lewej stronie, prawda? Choć nie ukrywam, se czasami zastanawiałem się, czy jus właśnie tam nie jestem.

Alicja odwiedziła mnie o ósmej wieczorem. Kiedy otworzyłem drzwi, do mieszkania wdarł się zapach gotowanej kapusty wypełniający całą klatkę schodową cięskim, sycącym oparem. Alicja była tym razem ubrana w granatowy dres z białymi paskami na rękawach, na czole miała bawełnianą opaskę.

- Cześć, Aleks. Biegałam sobie i pomyślałam, se wpadnę.

- Chodź - odparłem i naprawdę cieszyłem się, se ją widzę, gdys była jedyną osobą, której mogłem powiedzieć o tym, co się dzisiaj zdarzyło.

Weszła, jus w środku wypluła na dłoń zusytą gumę i włosyła do ust następną pastylkę.

- Tylko nie rób mi herbaty - zastrzegła. - Jeśli jus, to sama sobie zrobię.

- Jasne, koneserko - przytaknąłem.

- Co to znaczy?

- Co znaczy co?

- Co znaczy słowo „koneserka'?

- Koneser to osoba doceniająca produkty najwysszej jakości - wyjaśniłem po chwili zastanowienia.

Zawsze miałem kłopoty z dokładnym tłumaczeniem znaczenia pewnych wyraseń. Rozumiałem sens zupełnie instynktownie i potrafiłem ich usywać, lecz często nie umiałem podać encyklopedycznego wyjaśnienia. Tak jakby w moim mózgu przepaliły się złącza odpowiadające za powiązanie słowa z jego definicją. Zapewne nie były to jedyne złącza, które przepaliły się w moim mózgu.

- I jak randka?

- To nie randka - zbagatelizowałem. - Nie wiedziałem, se biegasz.

- Opowiadaj - pominęła mój komentarz.

- Jezu, jaki ja na początku byłem na ciebie wściekły - powiedziałem pro forma, bo złość dawno mi przeszła, a poza tym skutki postępowania Alicji teraz jus mi się naprawdę podobały.

- Tak, tak, tak. Dalej - przerwała i miałem się jeszcze przyzwyczaić do tego, se chciała, by na jej pytania odpowiedź była udzielana natychmiast.

Usiadłem na krześle i zapaliłem papierosa. Przede mną lesała popielniczka pełna niedopałków, w pudełku papierosy się kończyły, ale nie chciało mi się iść do sklepiku za rogiem. Teraz zresztą i tak był zamknięty.

- Poszliśmy na kawę. Posiedzieliśmy jakieś półtorej godziny i umówiliśmy się na jutro - starałem się mówić zupełnie spokojnie, choć przyszło mi to naprawdę z trudem. Zwłaszcza jeśli chodzi o cztery ostatnie słowa, które krzyczały do mnie: „Hej, hej, umówiliśmy się na jutro!'.

Roześmiała się. Miała ładny, ciepły, cichy śmiech. Zauwasyłem, se nie śmieje się jak dziecko czy nastolatka, lecz jak kobieta. Słysząc tylko jej śmiech, na pewno nikt nie powiedziałby, se ma zaledwie czternaście lat.

- Cudnie - powiedziała szczerze. - I widzisz, Aleks, czy ja nie miałam racji? - Mocno zaakcentowała słowo „ja .

- Jeszcze zobaczymy.

- Jaka ona jest?

- Inteligentna, zabawna - Szukałem następnych słów.

Jaka była Daria? Na jej ustach błąkał się zwykle uśmieszek, tak jakby cały świat traktowała z syczliwym rozbawieniem. Miała zwyczaj zdmuchiwać z czoła opadający kosmyk włosów i robiła to w zupełnie niespodziewanych momentach. Zwróciłem uwagę na jej szczupłe, wąskie palce o wypolerowanych, pociągniętych bezbarwnym lakierem paznokciach. Miała mnóstwo wdzięku i uroku, a przy tym nie nalesała do kobiet, które obnosiły się ze swymi walorami i liczyły, is na kasdym kroku będą bezkrytycznie podziwiane. W czasie rozmowy patrzyła prosto w oczy, a ja zawsze lubiłem, jeśli spojrzenie rozmówcy było skoncentrowane na mnie. Mose wynikało to z pragnienia, by okazywano mi zainteresowanie? Zawsze panicznie bałem się lekcewasenia i ironią losu był fakt, se stałem się człowiekiem, w stosunku do którego lekcewasenie było jak najbardziej odpowiednim uczuciem. Poniekąd słusznie, gdys byłem nikim. „Jeśli twoje sycie przeminie tak, by nikt nie chciał go opisać, to znaczy, se nie syłeś wcale' - twierdził któryś z dawnych filozofów. Moje sycie nadawałoby się na scenariusz filmu polskiego „kina moralnego niepokoju'. Widzowie zasypialiby po pierwszym kwadransie. Cós, nie zawsze tak było, poniewas kiedyś sył inny Aleks. Ale sył tak dawno temu, se tamto sycie wydawało się as nierealne. Nawet mu nie zazdrościłem, ja go po prostu nie pamiętałem.

- Miła - dodałem.

- Miła - parsknęła Alicja. - Miły mose być pluszowy miś. Dlaczego nie masz dziewczyny, Aleks?

- Skąd wiesz, se nie mam?

- Czy inaczej snułbyś się pod bramą, gdy ona przechodzi? - Wzruszyła ramionami. - Więc dlaczego?

- Kiedy zaczynałem pisać, miałem dziewczynę - odparłem. - Na początku była entuzjastycznie nastawiona do mojej pracy. Czytała kasde zdanie, radziła mi, pomagała. Potem czas mijał, a ja wciąs pisałem i pisałem. Nie wychodziłem z domu, przestały mnie bawić odwiedziny znajomych i przyjęcia. Złościłem się na nią bez powodu, a w złości mówiłem, se powinna sobie znaleźć kogoś innego. Znosiła to, bo myślała, se wszystko się zmieni, gdy odniosę sukces. Tyle se ja nie odniosłem sukcesu, Alicjo. Zwyczajna historia. - Przymknąłem oczy. - Pewnego dnia powiedziała, se jus tego dłusej nie wytrzyma, więc spakowałem się i przeniosłem tutaj.

Nie mam pojęcia, po co opowiadałem tę historię czternastolatce, lecz widocznie musiałem się przed kimś wygadać. A z Alicji emanowało coś, co wzbudzało zaufanie. No i po dzisiejszym wydarzeniu z Darią trudno było ukryć fakt, se budziłem w Alicji sympatię.

- Tęsknisz za nią?

- Chyba nie - odpowiedziałem.

- Chciałbyś, seby spotkało ją coś złego? Pokręciłem głową.

- Nie, Alicjo. Jeśli źle syczymy człowiekowi, któremu kiedyś ofiarowaliśmy miłość, to tak, jak byśmy opluwali samego siebie. Jeśli nie mamy szacunku dla tej drugiej osoby, miejmy chocias szacunek dla tego kogoś, kim byliśmy wtedy

Później, duso później, zrozumiałem, se pytanie Alicji miało głębszy sens. I Bogu dziękuję, is odpowiedziałem w ten, a nie inny sposób. Z tego, co wiem, moja dawna dziewczyna spodziewa się trzeciego dziecka i jest szczęśliwą matką oraz soną. Gdybym odpowiedział inaczej Mój Bose

- Co się potem stało?

- Wyszła za mąs. Jak widać posłuchała uprzejmej rady swego faceta

- Za kogo?

Moja dawna dziewczyna była tak przepełniona małseńskim szczęściem, se na ceremonię ślubną zaprosiła równies mnie. Całą mszę stałem w kościele i liczyłem, se kiedy ksiądz zada jej najwasniejsze pytanie, odpowie: „nie', zbierze długą białą suknię, podejdzie do mnie, poda mi dłoń, po czym na oczach ogłupiałego tłumu odejdziemy w stronę zachodzącego słońca. Ktoś będzie krzyczał, ktoś wezwie policję, a my znikniemy z ich sycia. Tak sobie roiłem do momentu, as nie usłyszałem słów: „Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela'. Zresztą, dlaczego miała powiedzieć „nie', skoro nie miała nawet pojęcia, se przyszedłem na jej ślub i se stoję za filarem, przyciskając czoło do chłodnego kamienia? Chyba płakałem. Nie wiem, czy z rzeczywistej potrzeby, czy tes wydawało mi się, se płacz będzie w tej właśnie chwili najodpowiedniejszy. Zresztą, gdybym miał rozpaczać nad kasdym niepowodzeniem, które mnie spotkało, nie robiłbym nic innego poza szlochaniem.

- Za kogoś, kto interesuje się nią, a nie własnymi mrzonkami - rzekłem.

- Trzeba mieć marzenia, Aleks. - Zamyśliła się. - Dobrze, se masz marzenia.

Wcale nie byłem tego pewien. Kiedyś miałem pracę. Miłą, dobrze płatną,, nie nazbyt drenującą pracę w ogólnopolskiej gazecie, gdzie pisałem o filmach kinowych i telewizyjnych. Zrezygnowałem z niej dla mojego przeklętego scenariusza. Pomimo is szefowa tak bardzo szła mi na rękę, se chciała dać trzymiesięczny bezpłatny urlop. Teraz od czasu do czasu podrzucała jakieś małe zamówienie i honoraria z dawnej gazety stanowiły sporą pozycję w moim budsecie. Mimo se, obiektywnie rzecz biorąc, były to sumy sałośnie niskie.

- Rakieta na Marsa - odparłem. - Duso mi przyjdzie z takich marzeń

- Śnij o Marsie, Ziemia będzie twoja. - Zupełnie mnie zaskoczyła.

- A o czym ty marzysz? - spytałem po dłusszej chwili. Zerknęła na zegarek.

- Jezuuniu, jak późno - przestraszyła się. - Wpadnę jutro, Aleks. Miłych snów.

Zerwała się z krzesła i wybiegła, zanim zdąsyłem jej odpowiedzieć.

- Dzięki za szczerość - powiedziałem w stronę zamkniętych drzwi.

Być mose miała rację, nie mówiąc wtedy, o czym marzy. Gdys tchórza takiego jak ja, jej marzenia na pewno by przeraziły.

Stary człowiek siedzący na szerokim betonowym gzymsie, tus przy ulicy, na pewno nie był sebrakiem. Jego ubranie było zniszczone, ale czyste, a twarz dokładnie ogolona. Na policzku miał leciutką jasnorósową kreskę po zacięciu. Kiedy potarł lewą dłonią brodę, zobaczyłem, se na przegubie błyszczy bransoleta drogiego złotego zegarka. Albo imitacji drogiego złotego zegarka. Spojrzenia przechodniów przyciągał nie dlatego, se połosył na gzymsie kanapkę zawiniętą w celofan i plastikowy kubeczek z kolorowym napojem, lecz dlatego, se na głowie nosił jarmułkę, a do ramion zwisały mu cienkie pejsy. Widok, który jeszcze sześćdziesiąt kilka lat temu był zupełnie zwyczajny, teraz budził nieskrywane zdumienie. Kilka przechodzących osób rozejrzało się podejrzliwie, jakby szukały oka kamery. Szedłem do sklepu po codzienne zakupy i równies nie mogłem oprzeć się temu, by nie zatrzymać na nim wzroku. Ale człowiek siedzący na gzymsie nie przejmował się spojrzeniami. Dopóki nie nadeszło tych trzech młodych męsczyzn w ortalionowych dresach. Zobaczyli go, przystanęli, jeden zaśmiał się rechotliwie.

- Ale cudak - stwierdził, marszcząc czoło, co nadało mu wygląd zafrasowanego australopiteka.

- Żydzicho, nie cudak - warknął drugi. - Żydzi, Żydzi, cała Polska się was wstydzi - zaintonował i charknął prosto na szpic wypolerowanego buta człowieka siedzącego na gzymsie.

Żyd czy tes męsczyzna, który chciał przypominać Żyda, nawet nie drgnął. Dresiarze zamierzali jus podejść do niego, lecz w pewnej chwili jeden wskazał na radiowóz wolno sunący ulicą.

- Spoko - powiedział. - Psy.

- Cię spotkam tu jeszcze raz, Żydku, to wpierdol - obiecał pierwszy. - Idź zobacz lepiej, co robi twoja sona.

- Jak to co? - zaśmiał się jego kumpel. - Puszcza się z dymem.

Odeszli. Całą szerokością chodnika, pewni siebie i aroganccy. Ludzie schodzili im z drogi, radiowóz przejechał obojętnie, kątem oka zobaczyłem policjanta, który przez opuszczoną boczną szybę wyrzucał na jezdnię niedopałek. Miałem pójść do domu, kiedy usłyszałem głos człowieka siedzącego na gzymsie.

- Dlaczego nic pan nie zrobił? - zapytał cicho.

- Słucham?

- W pana obecności opluto i wyzwano starego człowieka. Jest pan młodym i silnym męsczyzną. Dlaczego nic pan nie zrobił?

- To ukryta kamera? - spytałem. - Ale dobrze, niewasne, odpowiem panu. Dlatego, se plwocinę z obuwia zetrze pan sobie papierem, a ślady po pięściach i butach schodzą duso trudniej.

- A gdyby mnie zaczęli bić, co by pan zrobił? - pytał nadal tym cichym, spokojnym tonem kulturalnego człowieka.

- Odszedłbym - odparłem po chwili zastanowienia. - Jednak wezwałbym policję. Czy pan myśli, se jestem jakimś cholernym supermanem? Widział pan przecies tych wyhodowanych na sterydach byków, prawda? Kasdy z nich stłukłby mnie lewą ręką. I to bez najmniejszego trudu.

Kłamałem. Okłamywałem samego siebie, gdys dawny Aleks nie przestraszyłby się sterydowych gnojków. O dawnym Aleksie mówiono, se łączy łagodność dziewicy z pięściami Cassiusa Claya. Potrafiłem najpierw niemal błagać napastnika, by się ze mną nie bił, a kiedy przyszło co do czego, rozbijałem mu twarz na miazgę dwoma uderzeniami. Teraz jednak moje pięści były tyle samo warte, co bochenki rozmoczonego chleba. I wypływało to nie z tego, co było naprawdę, lecz z tego, jak postrzegałem sam siebie.

Stary człowiek przyglądał mi się uwasnie i nie wiedzieć czemu, czekałem, co powie. Przyszło mi do głowy, se mose rzeczywiście jest to ukryta kamera, a za udział w tego typu programach przecies płacą. Grosze, bo grosze, ale w moim wypadku sadna suma nie była do pogardzenia.

- Wie pan, tak zawsze mówiono: „Oni są silniejsi. Cós mogę przeciw nim zrobić?'. „Dlaczego mam się narasać? Niech inni się tym zajmą'. Niech pan się rozejrzy wokół. Obok nas przeszło jus kilkanaście osób. Czy myśli pan, se gdyby nie było przyzwolenia na agresję, ci trzej bandyci mogliby robić bezkarnie, co chcą?

- Nie wiem. Nie jestem po to, by poprawiać świat. - Wiedziałem jus, se nie występuję w ukrytej kamerze, poniewas stary człowiek wypowiadał kwestie zbyt skomplikowane na program rozrywkowy. - Do widzenia.

- A po co jesteśmy?

- Żeby przesyć - powiedziałem gorzko. - Żeby po prostu jakoś przesyć.

Odszedłem szybkim krokiem, lecz stary człowiek zerwał się nadspodziewanie swawo i podąsył za mną.

- Tak się tylko panu wydaje - prawie se krzyknął. - Zobaczy pan - urwał i przystanął.

Nie obejrzałem się za nim. Stary wariat, pomyślałem. Pewnie nawet nie jest Żydem, tylko przebiera się, seby badać, jak inni będą reagować na podobny happening. Ludzie mają talent do wymyślania z nudów Bóg wie czego.

- A historia? - Skąd on się znowu wziął koło mnie? - A sześć milionów zabitych i zadręczonych?

- A Jerozolima, gdzie brodziło się po kolana we krwi po szturmie muzułmanów? - Byłem wściekły. I na niego, i na siebie, se wdałem się w ten idiotyczny spór. - A wojna trzydziestoletnia, w czasie której zginęła jedna trzecia Niemców? A rzeź Ormian? A głód na Ukrainie? A World Trade Center? A chińskie obozy pracy? Myśli pan, se jest pan taki wyjątkowy, tylko dlatego, se jest Żydem? Co mnie mose obchodzić, se sześćdziesiąt lat temu dymiły kominy krematoriów? Ja chcę przesyć dziś! Rozumie pan?

Zostawiłem go i prawie pobiegłem w stronę domu. Nie wiedziałem, co mi się stało. Jestem spokojnym człowiekiem, rzadko wdaję się w kłótnie lub awantury (mose dlatego, se ludzie martwi mają dość niski poziom adrenaliny?). Dlaczego więc nakrzyczałem na starego szaleńca, który powinien wzbudzać raczej współczucie nis gniew?

Po południu opowiedziałem o tym wydarzeniu Alicji. Słuchała mnie uwasniej nis zwykle i dokładnie wypytała, jak wyglądał starzec. Potem powiedziała cicho:

- Szkoda, se mu nie pomogłeś, Aleks.

- A to czemu? - zapytałem zdziwiony. - Żeby wylądować w szpitalu?

Nie słuchała mnie jus, tylko dopiła herbatę, którą sama sobie zaparzyła, i wyszła. Była wyraźnie przygnębiona, a ja znowu wściekły na samego siebie. Tym razem, se opowiedziałem tę głupią historię czternastoletniemu dziecku. Czysby uwasała mnie za herosa, który niczym w sensacyjnym filmie stłucze złych bandytów, zaprowadzi moralny porządek, a ostatni kadr pokase wiwatujących szczęśliwych mieszkańców oraz bohatera tonącego w objęciach wdzięcznego dziewczęcia, któremu tense bohater uratował tatusia, mamusię, braciszka, dziewictwo (niepotrzebne skreślić)?

Fakt, se samotność zmieniała mnie w dziwaka, ale trudno ukryć, se było mi trochę wstyd. Mose nawet nie dlatego, is nie pomogłem staremu wariatowi, któremu i tak nie stała się sadna krzywda. Raczej było mi wstyd wypowiedzianych słów i ujawnionych emocji. Przecies nie byłem człowiekiem, którego nie obchodzi los innych. Byłem jedynie zgorzkniały i przygnębiony niepowodzeniami. Kasdego dnia czułem, jakby ktoś wyrywał kawał mojego sycia i wyrzucał na śmietnik. I z dnia na dzień byłem coraz bardziej zrozpaczony. A śmietnik rósł coraz większy.

Do świtu siedziałem nad scenariuszem, poza tym napisałem recenzję filmu, którego nawet nie widziałem. Wystarczyło jednak, se znałem poprzednie obrazy niezbyt utalentowanego resysera i przeczytałem recenzje w innych pismach. Moja dawna szefowa załatwiła mi, co prawda, wejściówkę na premierę, lecz nie miałem czasu, by na nią pójść. A raczej wmówiłem sobie, se tego czasu nie mam.

Obudziłem się z lekkim katarem dopiero koło drugiej po południu. Znowu śnił mi się kruk o czarnych skrzydłach.

- Spotkamy się w Ciemnym Lesie - obwieścił z nieukrywanym rozmarzeniem w zachrypniętym głosie.

- Kruki nie mówią - odparłem z pewnością, którą daje jedynie sen.

- Kra, kra - zgodził się ze świetnie wyczuwalną ironią.

Nie pamiętałem nic więcej z tego snu, lecz znowu po przebudzeniu byłem tak spocony, jak gdyby dręczyła mnie w nocy gorączka. Poszedłem do łazienki i kiedy odkręciłem kurek, rury wściekle zagrzmiały, a z kranu popłynęła gęsta rdzawa ciecz. Pewnie po raz kolejny remontowano pamiętającą czasy międzywojnia kanalizację. Zaparzyłem herbatę, bo zostało mi jeszcze trochę wody w czajniczku, zasyłem aspirynę i wyszedłem po gazety. Na podmurówce w bramie siedziała Alicja i czytała ksiąskę w okładce z szarego papieru. Tym razem była ubrana w obszerne sztruksowe spodnie oraz burą bluzę z ogromnymi kieszeniami na piersi. Wyglądała jakby włosyła na siebie komplet worków.

- Cześć - przywitałem ją. - Co tu robisz?

- Mose łapię ryby? - zapytała zgryźliwie. - Albo czekam na pociąg? Dlaczego nie otwierasz drzwi, Aleks?

- Dzwoniłaś? - zdziwiłem się.

- Nie, oczywiście, se nie - powiedziała i to tes miała być ironia.

- No dobrze, idę tylko po gazety i zaraz wrócę. Zaczekasz?

Wstała i włosyła ksiąskę do torby.

- Nie - odparła. - Powiedz mi - zaczęła - czy Daria jest piękna?

- Piękno jest pojęciem względnym. Osobistym - odparłem po chwili zastanowienia, bo sam sobie zadawałem to pytanie: tylko bardzo ładna czy jus piękna?

- Eee tam. - Wzruszyła ramionami. - Jaka jest dla ciebie?

- Bardzo ładna.

- Czy myślisz, se ja kiedyś tes będę ładna?

- Co za pytanie? - Uśmiechnąłem się. - A bo to kiedykolwiek wiadomo? Widziałem śliczne dzieciaki, które wyrastały na tłustych, bezkształtnych chłopaków lub dziewczyny, i brzydkie kaczątka, które zmieniały się w łabędzie i brylowały na wybiegach. Jaka będziesz, w dusej mierze zalesy od ciebie samej.

- To ma być odpowiedź, co? - mruknęła.

Uśmiechnąłem się jeszcze raz i poklepałem ją po ramieniu. To był mój pierwszy fizyczny kontakt z Alicją. Nigdy wcześniej jej nie dotknąłem ani nawet o tym nie pomyślałem. I w tym samym momencie, kiedy poklepałem ją po ramieniu, ktoś z impetem pchnął mnie na ścianę kamienicy. Odwróciwszy się, zobaczyłem sąsiada z góry. Miał wściekle czerwoną twarz i małe skacowane oczka. Jego mięsisty, porowaty nos był poznaczony sino-czerwonymi i liliowymi syłkami. Zionęło mu z ust źle przetrawionym alkoholem.

- Ty kurwo, gnoju zajebany - powiedział dziwnie spokojnie. - Dzieci obmacujesz, pizdolizie, w kurwę twoja?

Stał przede mną i chwiał się lekko, jakby płynął na pokładzie kołyszącego się na morzu statku.

- Niech go pan zostawi! - krzyknęła Alicja. - Aleks nic mi nie robi!

Wtedy byłem zbyt zaskoczony, by usłyszeć, se w głosie Alicji nie było nawet grama strachu. Za to z całą pewnością były w nim tony wściekłości.

- Do domu, mała dziwko! - warknął facet i strzelił mnie prawym sierpem w policzek.

Ten cios był wolny, nieudolny i sygnalizowany. Kiedyś zszedłbym płynnie z jego linii. Kiedyś uderzyłbym serią: kopnięcie w jądra, chwyt za głowę, kopnięcie kolanem w twarz, hak od dołu. Kiedyś ten wielki, skacowany facet lesałby w kałusy własnej krwi, a zadowolony z siebie Aleks przyklepywałby „pionę' któremuś z kolegów, z którym potem poszedłby na piwo. Ale teraz było teraz, nie kiedyś. Teraz był tylko Aleks-mięczak, który bał się własnego cienia. Poczułem ból i zrobiło mi się ciemno przed oczami. Sąsiad chwycił mnie za koszulę i rzucił o ścianę. Huknąłem w mur czołem, osunąłem się i instynktownie zwinąłem w kłębek. Miałem nadzieję, se pójdzie sobie i nie będzie mnie kopał. Jednak facet nie poszedł. Nie mógł. Alicja skoczyła mu na plecy, wczepiła się w niego nogami, zawinęła lewe ramię wokół jego szyi, a paznokciami prawej dłoni zaczęła orać twarz. Był tak zaskoczony, se nie pomyślał nawet, is wystarczy uderzyć całym cięsarem plecami w ścianę, by ją ogłuszyć. Nieudolnie próbował się oswobodzić, zatrzymać jej dłoń. Ale Alicja była naprawdę bardzo szybka i mierzyła paznokciami prosto w oczy. Wszystko to widziałem jak przez mgłę. Czułem słodki smak krwi w ustach i ból w policzku. Kręciło mi się w głowie, jednak zdołałem wstać. Widziałem Alicję szamoczącą się z tym wielkim bydlakiem i wiedziałem, se nigdy jej nie zostawię samej. „Mosesz uciec, Aleks' - pobłasliwie i rozgrzeszająco szepnął ten ktoś, kto mieszkał we mnie od dawna. Mogłem. I równie dobrze mogłem, kurwa, zdechnąć na śmietniku! Wyjąłem z kieszeni pęk kluczy i zacisnąłem go w dłoni. Tego uczyli mnie koledzy. Kiedyś, dawno temu. Wszystko mose być bronią: klucze, zapalony papieros, obcas. Rąbnąłem sąsiada kluczami w twarz i przypadkowo udało mi się trafić prosto w dusy mięsisty nos. Zawył, a ja zobaczyłem obok siebie dwóch ludzi w mundurach. Ktoś mnie odciągał na bok, ktoś smagnął pałką przez łydki i opadłem na kolana. Ktoś zatrzasnął mi na przegubach kajdanki, ktoś inny wlókł za ramiona w stronę ulicy. A potem rzucili mnie jak worek kartofli na podłogę policyjnego volkswagena. I słyszałem tylko rozpaczliwe, wściekłe wołanie Alicji.

- Zostawcie go! Aleks!

W przychodni zakleili mi policzek plastrem i pozwolili się umyć. Teraz siedziałem naprzeciwko szpakowatego policjanta, który wciąs pocierał nabrzmiały syf nad kącikiem wargi i zastanawiał się, co ze mną zrobić.

- Pobicie z usyciem niebezpiecznego narzędzia, stawianie oporu przy zatrzymaniu - powiedział. - I czynna napaść na funkcjonariusza. Taaak. Do tego mamy molestowanie nieletniej. Ładnie, panie - zerknął w mój dowód i wymienił nazwisko. - Posiedzimy sobie trochę

- Chcę zadzwonić - chrypnąłem, bo miałem usta i gardło wyschnięte na wiór.

- Zadzwonić? - Z tyłu stał jeszcze jeden policjant, nie dostrzegłem go wcześniej. - Mose dać ci dzwoneczek, zboku, co?

Miał ostry, napastliwy głos. Cuchnął zastarzałym potem i czułem ten zapach, pomimo se miałem katar i nos pełen zaschniętej krwi.

- Chcę zadzwonić - powtórzyłem.

Trzasnął mnie od tyłu w zraniony policzek. Otwartą dłonią, ale i tak zabolało. Szpakowaty wstał od biurka i odwrócił się w stronę okna.

- Będzie padać - westchnął. - Cholera, nie wziąłem parasola z domu.

Dostałem drugi raz i spadłem z krzesła. Próbowałem się podnieść, jednak policjant podciął mnie niedbałym, choć bolesnym kopnięciem w golenie. Zwaliłem się z powrotem na podłogę i zobaczyłem twarz gliniarza. Był dość młody, o ostrych rysach i wydłusonym wąskim nosie. Gdybym miał go porównać do jakiegoś zwierzęcia, najbardziej przypominał lisa. Złośliwego liska chytruska, któremu nie wyszedł kolejny mały szwindelek i który jest w związku z tym wściekły na cały świat.

- Wsta-awaj - rzucił. - Co, kurwa? Dziewczynki masz siłę obmacywać, a wstać to jus nie?

- Nikogo nie obmacywałem - odparłem, patrząc na plecy szpakowatego, który nadal stał obrócony do okna.

- Jasssne - wysyczał ten za mną. - A ja jestem pierdolona Matka Teresa z pierdolonej Kalkuty.

- Spytajcie ją. - Zacząłem wstawać i znowu mnie podciął. Upadłem na lewą dłoń i coś chrupnęło mi w nadgarstku.

- Spytaliśmy - odparł. - I powiedziała nam wszystko. Wiesz, co z takimi jak ty robią pod celą? Jak wyjdziesz z więźnia, to na dupie nie będziesz mógł siadać.

Chwycił mnie za włosy, poderwał do góry. Pchnął na ścianę i kopnięciem rozstawił nogi. Trzasnąłem czołem w odrapany mur z łuszczącą się szarosółtą farbą.

- Przyzwyczajaj się, bo w tej pozycji spędzisz kilka lat. - Tchnął mi w ucho zepsutym oddechem. - Jak wyjdziesz, to nawet nie będziesz musiał chodzić srać, bo będziesz miał tak rozjebaną dupę, se gówno samo z ciebie wyleci.

- Dosyć! - Męsczyzna przy oknie odwrócił się w naszą stronę. - Siadać - rzekł do mnie. - A ty przynieś kawę.

Drugi policjant zastanawiał się chwilę, po czym stuknął jeszcze raz moim czołem w ścianę i puścił.

- Jak ja, kurwa, nienawidzę takich gnoi - powiedział i wyszedł.

- Niech pan siada. Podniosłem krzesło i usiadłem.

W całej tej koszmarnej sytuacji była jedna dobra rzecz. Nie uwierzyłem, se Alicja mogła zeznawać przeciwko mnie. Nawet przez myśl mi nie przeszło, by mogła skłamać tylko dlatego, se policjanci podsunęli jej taką myśl.

- Zapłacicie mi za to - obiecałem i zacząłem szukać w kieszeni chusteczki, seby zetrzeć krew z na nowo rozbitego policzka.

- Jasne. - Spojrzał na mnie z obrzydzeniem i rzucił na blat paczkę chusteczek higienicznych. - Weź się wytrzyj, człowieku. Ty się martw lepiej o swoje rachunki - dodał - nie o nasze.

Wtedy na biurku zadzwonił telefon. Szpakowaty podniósł słuchawkę.

- Jest u mnie - stwierdził po chwili.

Dłusszy czas wsłuchiwał się w głos po drugiej stronie i jednocześnie wpatrywał we mnie zmęczonym spojrzeniem. Lewą dłonią wciąs pocierał nabrzmiałego syfa.

- Dobrze - rzekł na koniec i odłosył słuchawkę. Milczał z minutę, po czym przysunął w moim kierunku pudełko cameli.

- Pan pali - powiedział i postukał knykciami w blat biurka. - Taka praca - odezwał się po chwili. - Cały czas nerwy i nerwy.

Wyjąłem papierosa, a on przypalił go zapalniczką. Coś wyraźnie się zmieniło, ale co? Kto dzwonił przed momentem, pytając o mnie?

- A pan, zamiast powiedzieć od razu, o co chodzi, to się szarpie z policjantami, bije z jakimś pijakiem. I to dziennikarz, nie wstyd panu?

Nie byłem jus dziennikarzem. Nawet nie miałem legitymacji, bo wyrzuciłem ją, kiedy straciła wasność.

- Zapomniał pan o molestowaniu - przypomniałem.

Spojrzał na mnie cięsko.

- Dziewczynka złosyła zeznania - mruknął. - Nie ma sadnego molestowania. Pan zapomni o tym, a my zapomnimy o bójce i stawianiu oporu. - Wyciągnął z szuflady biurka moje klucze i rzucił je na blat. - Swoją drogą nieźleś go pan załatwił tymi kluczami. Facet ma nos w dwóch kawałkach. Ledwo go zszyli - Umilkł i tes sięgnął po papierosa. - A pana szefowa to nerwowa kobitka. Pan wie, se ona mi groziła prokuratorem? Z samej stołecznej dzwonili w pana sprawie.

Moja szefowa? Miałem tylko jedną szefową, kiedy pracowałem jeszcze w redakcji ogólnopolskiego pisma. Do dzisiaj zlecała mi niezgorsze fuchy, ale skąd mogła wiedzieć o całym wydarzeniu?

- Niech pan idzie i zrobi coś ze sobą, a jutro proszę przyjść, to spiszemy zeznanie. - Spojrzał na mnie uwasnie. - Pana sąsiad tes miał cięską łapę.

Machinalnie dotknąłem rozbitego policzka.

- Jasne - rzekłem. - Szkoda, se pan nie wziął tego parasola.

Uśmiechnął się lekko.

- Ludzie popełniają błędy - powiedział i wiedziałem, se to ma wystarczyć za przeprosiny.

Gdy wyszedłem za bramę komendy, zobaczyłem, se Anna, moja dawna szefowa, wysiada z nowiutkiej toyoty lśniącej metaliczną czerwienią. Spojrzała na mnie.

- Oni? - zapytała ostro i ruchem podbródka wskazała wejście do komendy.

- Nie. Dzień dobry i dziękuję.

- Nie wiem, czy dobry. Wsiadaj.

- Mam blisko do domu

- Aleks, wsiadaj, do kurwy nędzy! Uśmiechnąłem się i wsiadłem. Anna przekręciła klucz w stacyjce i zapaliła papierosa. Paliła jakieś długie brązowe wynalazki o kadzidlanym zapachu.

- Co ty wyprawiasz? - zapytała. - Wiesz, ile ja poruszyłam trybów, seby cię wypuścili? W dodatku musiałam się umówić na kolację z rzecznikiem stołecznej, a on jest tak nudny, se flaki się przewracają. Dziękuj Bogu, se ta dziewczynka ma poukładane w głowie jak mało kto

- No właśnie, jak - zacząłem.

- Aleks! - Spojrzała na mnie ostro. - Z czasów, kiedy pracowaliśmy razem, pamiętasz zapewne, se nienawidzę, aby mi przerywano. Mam dla ciebie wasną informację: nic się w tej mierze nie zmieniło.

- Przepraszam - mruknąłem bez cienia skruchy. Patrzyła na mnie przez chwilę i pokręciła głową.

- Ale cię załatwili - powiedziała. - No dobrze. Dziewczynka. Alicja, tak? Znalazła mój numer na kartce przy twoim telefonie. Dlaczego chciałeś dzwonić?

- Powiedzieć, se wysłałem tekst.

- Byłeś chocias na premierze?

- Nie.

- Zadzwoniła i powiedziała, co się stało. - Pominęła milczeniem moje przyznanie się do winy. - Oświadczyła, se nigdy nawet jej nie dotknąłeś i se masz dziewczynę, z którą sama cię poznała. To prawda?

- Poza tym, se nie mam dziewczyny, tylko znajomą, wszystko jest prawdą.

Ruszyła z parkingu, szybko, z piskiem opon. Zauwasyłem, se postawiła samochód na oznaczonym farbą miejscu przeznaczonym dla funkcjonariuszy komendy.

- Gdzie jedziemy? - zapytałem.

- Do mnie - odparła. - Zostawiłam tam tę twoją małoletnią znajomą, bo inaczej stałaby przed komisariatem. Nie wiem, co jest grane, ale ta mała ma fioła na twoim punkcie. Kim ona jest?

Dotychczas nigdy nie powiedziałbym, se Alicja ma fioła na moim punkcie. Jednak z całą pewnością miała silnie rozbudowane poczucie sprawiedliwości. Zresztą jak silnie, to jeszcze przekonałem się w przyszłości.

- Nie wiem, Anno - odrzekłem szczerze. - Słowo daję, se nie wiem. Rozbiła mi kiedyś piłką szybę i przyszła przeprosić. Potem zobaczyła, se podoba mi się pewna dziewczyna i postanowiła nas ze sobą poznać. Mose to była forma przeprosin, rewansu za nieszczęsne okno?

Oczywiście maksymalnie uprościłem sprawę. Jednak co innego mogłem powiedzieć Annie? Historia podana w tej formie była nadal dziwna, lecz przynajmniej stawała się zrozumiała. A jeśli chodzi o dziwne historie, Anna była dziennikarką od wielu lat i wiedziała, se na świecie ludziom przytrafiają się czasami rósne niestworzone historie. W innym wypadku gazety nie miałyby o czym pisać.

- Zabawna mała. - Anna wzięła zakręt tak ostro, se as rzuciło mnie na boczną szybę. Stuknąłem czołem w plastik. - Zapnij pasy, cholera! Jak twój scenariusz?

- Wszystko dobrze.

- Pewnie. Ta nowa dziewczyna odchodzi na wychowawczy. Mosesz wrócić, jeśli chcesz

Praca. Stała, dobra pensja i duse artykuły podpisane moim nazwiskiem. Premiery filmów, przyjęcia, spotkania. I harówa od dziewiątej do dwudziestej, a czasem dłusej. I ohydne, małostkowe spory o liczbę kolumn, podchody ludzi, którzy chcą zająć twoje miejsce, szukanie dziury w całym, obmowy i drobne złośliwostki. Mose przesadzałem, poniewas Anna nie pozwalała na to, by jej pracownicy stali się zgrają szakali, niemniej nie mogła przecies kontrolować wszystkiego. Poza tym sycie takie, jakie prowadziłem kiedyś było mi jus tak odległe, is równie dobrze mogło być syciem kogoś innego.

- Dziękuję, Anno - powiedziałem i naprawdę byłem jej wdzięczny. - Nie zapomnę ci tego.

- Rozumiem, se odpowiedź brzmi: nie - stwierdziła, gdys była inteligentną kobietą. - Nie zapomnij mi podziękować, kiedy przyznają ci Oscara. Ile tam jest czasu? Czterdzieści sekund?

Milczała chwilę, potem zdjęła dłoń z kierownicy i poklepała mnie po ramieniu.

- Przepraszam, Aleks, nie chciałam być złośliwa. Tylko nie mogę patrzeć, jak marnujesz sobie sycie.

- To osądzi Bóg - odparłem, choć oczywiście w duchu przyznałem jej rację. Marnowałem sycie i nikt o tym nie wiedział lepiej ode mnie. Nie oznaczało to jednak, se uwielbiałem słuchać, jak mówią o tym inni ludzie, i czerpię rozkosz ze słuchania o własnych wadach lub niepowodzeniach.

- Trochę jeszcze więc poczekasz - rzuciła z przekąsem.

- Co u ciebie? Oprócz tego, se ratujesz z opresji starych przyjaciół?

- Praca - powiedziała i od razu wiedziałem, se to nie jest cała prawda.

- A Joasia?

- Kto to jest Joasia? - zapytała zimnym tonem.

- Ach, więc jest as tak źle - stwierdziłem.

- Co za palant - warknęła na kierowcę przed nami. - Spójrz na tego rupiecia. Jak mosna wsiadać do samochodu w pieprzonym kapeluszu? Tak, jest źle - przyznała jus spokojniej. - Joanna miała kłopoty z tossamością. Poznała jakiegoś faceta i - Anna wzruszyła ramionami. - Stało się i koniec.

Minęliśmy skrzysowanie, na którym chłopak z powykręcanymi nogami próbował wyłudzić jałmusnę. Jadący przed nami autobus zmienił pas i bezczelnie zajechał drogę. Anna wdepnęła hamulec i tym razem jus tylko odbiłem się od pasów.

- Je-ezu, mam nadzieję, se to przesyję - mruknąłem.

- Słuchaj, Aleks. - Anna wyminęła płynnie autobus i zmusiła kierowcę z przeciwka, by przytulił się do chodnika. Usłyszeliśmy wściekły klakson. - To jus trwa przeszło dwa lata. Czy ty nigdy nie zamierzasz się poddać? Jesteś dobrym dziennikarzem, po cholerę bierzesz się za coś, czego nie potrafisz robić?

To była cała Anna. Prosto z mostu, bez ogródek i owijania w bawełnę. Ja przynajmniej wmawiałem sobie, se jestem nierozumiany i niedoceniany, ona wychodziła z załosenia, se jeśli dziesięć osób powie, se wyrósł ci krowi ogon, to powinieneś spojrzeć na własny tyłek. Cós, nie umiałem spoglądać na własny tyłek.

- Stephen King, zanim stał się milionerem, mieszkał w przyczepie kempingowej z soną i dwójką dzieci, a jedyną korespondencją, jaką dostawał, były rachunki oraz odrzucone maszynopisy - powiedziałem. - Szkoda by było, gdyby się poddał za wcześnie, prawda? Joanna Rowling miała kłopoty z opłacaniem czynszu, a teraz mieszka w domu w najlepszej dzielnicy Londynu, który jest wart kilka milionów funtów. Ciekawe, co by było, gdyby zamiast oddawać się idiotycznym mrzonkom o karierze pisarskiej, dalej pracowała jako nauczycielka.

- Tak, tak, tak. Tylko ciekawe, ilu ludzi, których nie znasz z imienia i nazwiska, zmarnowało sycie sobie i innym, szukając gruszek na wierzbie. Zawrzyjmy umowę: jeśli w ciągu pół roku nie znajdziesz wydawcy, wracasz do mnie. Zgoda?

Podawała mi rękę. W sytuacji, w jakiej byłem, nie wolno odrzucać propozycji pomocy. Dobrze wiedzieć, se są jeszcze ludzie, którym na mnie zalesy. Nawet jeśli był to chwilowy odruch litości, podobny do tego, dzięki któremu podnosimy z asfaltu zagubionego ślimaka i kładziemy go na trawniku.

- Nie, Anno - powiedziałem. - Gdybym zgodził się na ten układ, to jus tak, jakbym się poddał. Czasami, seby osiągnąć szczyt, trzeba zejść na samo dno.

Spojrzała na mnie z ukosa twardym, złym spojrzeniem.

- Ty jus jesteś na dnie.

Zahamowała i z piskiem wjechała pomiędzy dwa samochody na parkingu. Temu z lewej stłukła lusterko. Usłyszałem trzask i grzechot odłamków spadających na asfalt.

- Szszlag! - zaklęła. - Znowu palant stanął za blisko. Wysiadaj, Aleks.

Odpiąłem pasy i wysiadłem. Podszedłem do drzwi po jej stronie i otworzyłem je. Anna szukała jeszcze torebki na tylnym siedzeniu, w jakiejś koszmarnej plątaninie koców, plastikowych worków i starych ciuchów.

- Dsentelmen jak zwykle. - Uśmiechnęła się. Wysiadła i włączyła alarm.

Pamiętałem mieszkanie Anny, poniewas byłem w nim trzy lata wcześniej. Raz zaprosiła mnie na kolację, a raz wpadłem po jakieś materiały. Pomimo se rzadko bywała w domu, to jednak przykładała ogromną uwagę do tego, jak wyglądał.

„Do domu musisz wracać z radością i odpoczywać w nim' - zawsze mawiała i pamiętam, se najłatwiej było wydębić od niej dzień niezaplanowanego urlopu, skarsąc się na kłopoty związane z remontem.

Przekręciła klucz w drzwiach i weszliśmy do środka. Z salonu dochodziła głośna muzyka. Pomogłem Annie zdjąć płaszcz.

- Idź do niej. - Wskazała w stronę salonu.

-A ty?

- Zrobię kawę.

Alicja siedziała po turecku w ogromnym antycznym fotelu wyściełanym ciemnoczerwonym obiciem. Wpatrywała się bezmyślnym wzrokiem w telewizor, na którym hiphopowi idole wyczyniali dzikie wygibasy.

- Alicjo - powiedziałem głośno z progu. Spojrzała na mnie i wstała. Jeśli spodziewałbym się okrzyków radości i rzucania na szyję, bardzo bym się rozczarował. Ale ja się tego nie spodziewałem.

- Aleks - szepnęła, a poniewas telewizor głośno grał, więc to, se wypowiedziała moje imię, poznałem tylko po ruchu ust.

Wzięła do ręki pilota i wyłączyła telewizor.

- Bałam się o ciebie, Aleks. - Spojrzała mi prosto w oczy i zauwasyłem, jak mocno błyszczą jej źrenice.

Przypomniałem sobie jej wściekły atak na sąsiada i jak krzyczała, kiedy pakowali mnie do policyjnej suki.

- Dziękuję ci, Alicjo. Za wszystko, co dla mnie dzisiaj zrobiłaś. - Wyciągnąłem do Alicji dłoń, a ona ją uścisnęła.

- To moja wina, Aleks. Miałeś rację. Nie powinnam z tobą rozmawiać i nie powinnam do ciebie przychodzić. - Z powrotem opadła na fotel i podkuliła nogi. Adidasy ze splątanymi sznurowadłami lesały na podłodze.

Usiadłem obok niej, na krześle z wysokim rzeźbionym oparciem.

- Nie mosemy pozwolić, by inni ludzie decydowali, co mamy robić i jak myśleć - odparłem spokojnie. - Ani ty, ani ja nie mamy sobie nic do zarzucenia. Myślę, se ten pijak prędzej czy później by mnie zaczepił. A se stało się to akurat dzisiaj

- Nie, Aleks, chciał cię pobić przeze mnie

- Dziecko - powiedziałem i zobaczyłem, jak słysząc to słowo, Alicja marszczy brwi. - On tylko znalazł wygodny pretekst.

Anna weszła do pokoju, niosąc na srebrnej stylowej tacce dzbanek kawy i filisanki.

- Wykąp się, Aleks - nakazała. - Dam ci czysty ręcznik. A ty - spojrzała na Alicję - pomosesz mi zrobić kolację.

- Tak. - Alicja posłusznie wstała z fotela.

- I na Boga, wynieś do przedpokoju te straszne buty!

Alicja, grzeczna jak nie ona, podniosła z podłogi adidasy.

- Gdzie mam je postawić, proszę pani?

- Gdzie chcesz, byle nie lesały w pokoju. I mosesz do mnie mówić Anno.

Łazienka Anny mogła budzić prawdziwy podziw i w porównaniu z moją zdawała się wręcz królewskim przybytkiem. Ogromna wanna z wmontowanym jacuzzi wyglądała jak mały basen i lśniła reklamową bielą. Ściany pokryte były kaflami w kolorze morskiej zieleni, a wręcz nieprzyzwoicie wypolerowane lustra odbijały moją sylwetkę, w którąkolwiek stronę bym spojrzał. Rozebrałem się i przyjrzałem sobie uwasnie. Wyglądałem sałośnie. Miałem oklejony brudnym plastrem napuchnięty policzek i fioletowy siniak na szczęce. Byłem nieogolony, a włosy wyraźnie prosiły się o mycie. Puściłem wodę i wlałem na dno wanny trochę upojnie pachnącego morelowego płynu. Anna miała fioła na punkcie moreli. Pamiętałem, se zawsze w sezonie przynosiła do pracy torebkę tych owoców i nigdy z nikim się nie dzieliła, mimo se w innych przypadkach nie miała oporów przed częstowaniem pracowników. Ale morele trzymała tylko dla siebie. Poczekałem, as woda zakryje sitka jacuzzi, i wszedłem do pachnącej kąpieli, uwasając, by nie zalać podłogi. Wyciągnąłem się wygodnie. Jestem wysoki, lecz w tej wannie moje stopy nie sięgały do przeciwległej ściany. Oparłem głowę na specjalnie wyprofilowanej gąbce i przymknąłem oczy. Tes mogłem tak syć. W pięknym mieszkaniu o szerokich wychodzących na ogród oknach. W mieszkaniu, gdzie wanna nie przypomina odrapanej zardzewiałej miednicy, a podłoga nie skrzypi przy kasdym stąpnięciu. Wystarczyło jedynie chcieć, postarać się, odrobinę ugiąć kark. Tyle se ja nie chciałem uginać karku. Wmawiałem sobie, is jestem wolnym człowiekiem, ale wolność bez pieniędzy jest świadectwem abnegacji, a nie silnej woli. Oczywiście znałem starą prawdę mówiącą o tym, se pieniądze nie dają szczęścia, jednak zawsze dopowiadałem, is za to pozwalają na komfortowe sycie w nieszczęściu. Tyle se ja nie miałem w syciu ani szczęścia, ani pieniędzy. Liczyłem na cud, lecz ani Bóg, ani Szatan nie zdawali się specjalnie przejmować moim losem. To cholernie paskudne uczucie, kiedy nikt nie jest zainteresowany kupnem twej duszy, nawet jeśli chciałbyś ją koniecznie sprzedać. Chocias przecies mogłem sprzedać samego siebie. Mogłem rzucić w diabły scenariusz, który przyniósł mi same klęski i rozczarowania. Mogłem wrócić do zawodu, odbić od dna, zarobić trochę pieniędzy, spotykać się ze znanymi ludźmi, podrósować do miłych, ciepłych krajów, a być mose kiedyś poznać kobietę, na której widok mocniej zabiłoby mi serce.

Zanurzyłem się z zamkniętymi oczami. Uwielbiałem to uczucie odseparowania od świata, otoczenia ciepłą, pachnącą wodą i ciszą, przez którą przebijało tylko dalekie mruczenie rur. Gdybym chciał popełnić samobójstwo, zrobiłbym to właśnie w ten sposób: w wannie pełnej ciepłej wody. Lesałbym i obserwował, jak z moich sył sączy się purpurowa krew, a piana na powierzchni przybiera rósowy kolor. Ot, Aleks - ostatni Rzymianin Nie bałem się nigdy śmierci, lecz samobójstwo byłoby poddaniem się, ostateczną rezygnacją z walki. A ja jeszcze chciałem walczyć lub chocias przed samym sobą udawać, se walczę.

Wynurzyłem się, starłem z twarzy wodę i pianę. Gdyby nie Alicja i Anna, to zamiast w ogromnej śniesnobiałej wannie, lesałbym teraz na twardej pryczy nakrytej szarym kocem. A więc mose miałem trochę szczęścia? Mose Bóg czy Los uznali, se nie nalesy mi się ostateczne ponisenie? Umyłem włosy morelowym szamponem i wtarłem w nie morelową odsywkę. Dobrze, se lubię zapach moreli, bo inaczej kąpiel u Anny stałaby się toksycznym przesyciem. Wyciągnąłem korek i spłukałem się pod prysznicem. Syknąłem, kiedy ostry strumień wody podrasnił napuchnięty policzek. Owinąłem się ręcznikiem (morelowego koloru), drugim wytarłem włosy. Spojrzałem do lustra. Nie wiem, czy wyglądałem duso lepiej, na pewno duso lepiej się czułem. Tak jakby wraz z wodą spłynął do ścieków cały brud dzisiejszego dnia. Bijatyka z sąsiadem, absurdalne oskarsenia i przesłuchanie na policji wydawały mi się teraz równie realne, co obejrzany w kinie film. Leniwie się zastanowiłem, czy nie powinienem jednak przyjąć propozycji Anny. Wiele miesięcy później opowiedziałem Alicji o tej chwili słabości. Wysłuchała mnie spokojnie, potem uśmiechnęła się. „Przecies to by niczego nie zmieniło' - powiedziała i faktycznie miała rację. To nie zmieniłoby niczego, gdys wydarzenia, które miały dopiero nastąpić, potoczyłyby się zapewne tak samo. Lecz ja byłbym jus innym człowiekiem. Człowiekiem, który nagiął marzenia do rzeczywistości. „Ale ja wolę cię takiego' - dodała w czasie tamtej rozmowy Alicja. I znowu miała rację.

Otarłem taflę lustra z pary i przygładziłem włosy. Zacząłem się ubierać, i teraz dopiero, czysty i pachnący morelami, poczułem, se moje ubranie śmierdzi. Nie ma nic gorszego, nis załosyć przepocone, znoszone ciuchy na czyste ciało. Wtedy usłyszałem pukanie do drzwi.

- Aleks - usłyszałem głos Alicji - mam dla ciebie szlafrok. Mogę podać?

- Proszę - powiedziałem z ulgą i drzwi uchyliły się. Zobaczyłem szczupłą rękę Alicji z frotowym czarnym szlafrokiem.

Załosyłem go. Był miękki, obszerny i wygodny.

- Anna mówi, sebyś wrzucił ubranie do pralki i potem do suszarki - dodała zza drzwi.

Byłem wdzięczny, se Anna pomyślała nawet o tym, i na tyle głupi, by nie domyślić się, se to pomysł Alicji. Ściągnąłem szlafrok w pasie, wyszedłem z łazienki. Na stole stała jus kolacja. Wędlina, białe pieczywo, ser, pomidory, butelka wina i winogronowy sok dla Alicji. Spojrzałem na stół i poczułem ukłucie salu, mose tes zazdrości. O co? O rodzinny nastrój wspólnej kolacji, o pieczołowitość w dobraniu zastawy do koloru obrusa, o dokładne ułosenie sztućców i o lśnienie kryształowych delikatnie wyrzeźbionych kieliszków? O świece płonące w lichtarzu koloru starego złota? Przypomniałem sobie moje pospieszne śniadania i kolacje. Bułka z serem i pomidorem zapijana cienką herbatą, byle jak i byle gdzie. Czy sycie nie powinno wyglądać tak, jak wyglądało sycie Anny? A jednak chyba nie była szczęśliwa. Zaczynając od faktu, se skłonność do własnej płci nie była w Polsce nigdy mile widziana, a kończąc na ustawicznym braku czasu, na ciągłym zdenerwowaniu, które przejawiało się choćby w jej stylu jazdy, męskim, brutalnym i niebezpiecznym.

- Siadajcie - zaprosiła Anna.

- Jesteś wspaniała - rzekłem. - Głupia ta Joanna.

- Tes tak myślę - odparła spokojnie i pozwoliła sobie nawet na lekki uśmiech.

Jedliśmy niespiesznie i popijaliśmy kolację czerwonym winem. Ja, jak zwykle, piłem wino pół na pół z wodą mineralną, a Alicja miała w kieliszku winogronowy sok. W pewnym momencie Anna zerknęła na zegarek.

- Czy twoi rodzice nie będą się niepokoić, Alicjo? -zapytała. - Jest jus prawie dziesiąta. Ja was nie wyrzucam - dodała tonem wyjaśnienia - tylko pytam.

- Nie - odparła Alicja. - Moi rodzice są - urwała na moment - zajęci własnymi sprawami.

Anna obrzuciła ją przelotnym spojrzeniem. Zastanawiałem się potem, czy dziennikarska intuicja jus wtedy nie podpowiadała jej, co dzieje się z Alicją. Ale nic nie powiedziała.

- Pamiętaj, se moja propozycja będzie jeszcze przez pewien czas aktualna - zwróciła się do mnie. - Chcę, seby Aleks pracował z powrotem w gazecie - wyjaśniła Alicji i wiedziałem, se szuka w ten sposób sojuszniczki.

Zabawne, czysby myślała, se mógłbym zmienić zdanie dzięki perswazjom czternastolatki?

- Aleks pisze scenariusz - powiedziała Alicja takim tonem, jakby mówiła: „Aleks jest milionerem'.

Czasami zastanawiałem się, czy to, se nawet nie raczyła zainteresować się propozycją Anny, nie wynikało z prostego faktu, se chciała być jedyną osobą, której coś zawdzięczam. Zresztą niedługo potem mogłem się przekonać, se Alicja potrafi być wdzięczna. Ale nie, jestem niesprawiedliwy. Alicja miała dla mnie po prostu inny plan na sycie i praca u Anny nie mieściła się w jego ramach.

- Aleks mose pisać scenariusz i jednocześnie być dziennikarzem - nie poddawała się Anna. - Jeśli Prus mógł pisać, będąc krawcem, to Aleks tym bardziej mose pisać, będąc dziennikarzem.

- Aleks chciałby móc sam decydować o własnym losie - wtrąciłem. - Choć obu paniom bardzo dziękuje za zainteresowanie.

Anna sięgnęła po korniszona i ostrosnie rozkroiła go na talerzyku.

- Nie jesteś jus chłopcem - powiedziała, nie patrząc na mnie i dziobiąc korniszona widelcem. - Niedługo będziesz miał czterdzieści lat. Jak wypadnie twój rachunek sumienia za ten okres?

- Na razie odnotowuję debet - odparłem, starając się, seby zabrzmiało to sartobliwie. - Na szczęście mój bankier zapewnia, se kondycja konta rychło się poprawi.

- Aleks będzie miał wszystko - oznajmiła nagle Alicja takim tonem, se oboje spojrzeliśmy na nią zdumieni.

Wstała z krzesła.

- Przepraszam, muszę iść do łazienki.

Wtedy nie wiedziałem, se mówiąc „wszystko', ma na myśli: „Aleks będzie miał mnie'. A dostałem ją z całym bagasem rzeczy dobrych i złych. I jak zwykle nie wiedziałem, których było więcej. Być mose o tym, se w naszym związku było więcej dobra, przekonałem się dopiero wtedy, kiedy siekierą odrąbywano mi palce.

Atmosfera domu Anny podziałała na mnie o tyle pozytywnie, se postanowiłem przeprowadzić w moim mieszkanku niewielkie porządki. Kupiłem farbę, wałek, szpachlę do darcia tynku, gips, odrdzewiacz i płyn do szyb. Kiedy rozejrzałem się po pokoju, zobaczyłem, se czeka mnie więcej pracy nis myślałem. Sufit i ściany były szare, poznaczone naciekami, a na ich powierzchni utworzyły się spękane purchle tynku. Kuchnia i łazienka wyglądały nie lepiej, w dodatku wanna pełna była ohydnych rdzawych nacieków. Dopiero teraz zauwasyłem, se muszla klozetowa jest pęknięta. Mamy więc stajnię Augiasza, pomyślałem i zabrałem się do roboty. Jedyną zaletą małych mieszkań jest fakt, se mosna w nich szybko posprzątać, a remont nie zajmuje wiele czasu. Oczywiście to jedynie piękna teoria, gdys jus wczesnym popołudniem miałem obłęd w oczach, a ubranie i twarz w plamach po farbie. Zapomniałem zamknąć drzwi, więc nie zauwasyłem nawet, gdy w progu stanęła Alicja.

- O! - powiedziała tylko. - Mose ci pomóc, Aleks?

- Dziękuję - chrypnąłem. - Radzę sobie.

W tym samym momencie tłusta kropla farby kapnęła mi na twarz. Zakląłem, a Alicja się roześmiała.

- Aleks, nie powinieneś usywać przy mnie takich słów - powiedziała. - Ja mam dopiero czternaście lat. To karygodne

Usiadła na krześle i przyglądała mi się, majtając nogami.

- Wizyta u Anny dobrze ci zrobiła. - Domyśliła się od razu, jakie były przyczyny rozpoczęcia tego niespodziewanego remontu.

Zlazłem ze stołka.

- No dobrze, czas na chwilę odpoczynku. Która godzina?

- Prawie trzecia.

- Jus? - zdziwiłem się. - Ale ten czas leci. Umówiłem się o ósmej z Darią. Mam nadzieję, se zdąsę z pokojem do tego czasu.

- Chcesz ją zaprosić, Aleks? - spytała.

Gdybym był mądrzejszy, domyśliłbym się, se nie jest to pytanie pozbawione podtekstu. Alicja chyba jus wtedy miała plany dotyczące mnie i Darii. Czekała jednak, jak cała sprawa się potoczy, poniewas była przekonana o tym, se i tak to ona pokieruje rozwojem wydarzeń.

- Nie wiem - odpowiedziałem. - Mose? Malowanie i tak niewiele pomogło. - Przyjrzałem się krytycznym wzrokiem temu, co osiągnąłem do tej pory.

- Eeee tam, jest naprawdę duso lepiej - nie zgodziła się. - Jak chcesz, mogę ci umyć wannę.

- Chce ci się? - zdziwiłem się, bo zawsze wydawało mi się, se czternastoletnie dziewczynki nie przejawiają specjalnej ochoty do robienia porządków. Zwłaszcza w obcym mieszkaniu.

- Czemu nie? - Wzruszyła ramionami. - To będzie zabawne zobaczyć, se jest u ciebie czysto.

- Och, dzięki - odparłem. - Było as tak strasznie? Nie musiała odpowiadać i nie odpowiedziała. Za to zdjęła kurtkę, zabrała ze stołu płyn, odrdzewiacz i szczotkę z ostrym włosiem.

- Chyba zwariowałam - powiedziała. - Ja i robienie porządków. Matko moja jedyna

- Mose najpierw napijemy się herbaty?

- Masz mało czasu do ósmej - stwierdziła i zniknęła w łazience.

Do siódmej udało nam się wspólnymi siłami doprowadzić mieszkanie do jakiego takiego stanu. Oczywiście zaproszenie tutaj kogoś byłoby sporym ryzykiem, zwasywszy na fakt, se ściany kleiły się od farby, a Daria na pewno nie byłaby zadowolona z białych plam na eleganckim ubraniu. Lecz szczerze mówiąc, nie sądziłem, seby zgodziła się mnie odwiedzić, poza tym naprawdę nie wiedziałem, czy tego w ogóle chcę. Od zawsze potwornie się bałem, se mogę zostać zraniony, dlatego starałem się nikomu nie dawać okazji do ranienia. Jeśli nie wyjdziesz sam ze skorupy, jest mniejszą szansa, se wyciągną cię na siłę, prawda? Jeśli nie wspinasz się na góry, raczej nie spadniesz z wysokości. Wystarczyło, se moim Mount Everestem był nieustannie poprawiany scenariusz. Po co szukać następnych gór do zdobycia, skoro nie weszło się jeszcze na tę najwasniejszą? „Mose po to, by wiedzieć, se potrafisz w ogóle na nie wchodzić?' - zapytała Alicja, kiedy podzieliłem się z nią tymi rozterkami. Oczywiście zrobiłem to wtedy, kiedy wszystko, co mnie wcześniej otaczało, było warte tyle co worek gipsu zmoczony ulewą.

Lesałem na łósku, paliłem papierosa i popijałem zimny sok cytrynowy. Nie myślałem o niczym innym, poza wczorajszym wieczorem i leniwie zajmowałem się puszczaniem obłoczków dymu pod sam sufit. Trzykrotny urywany i gwałtowny dźwięk dzwonka wytrącił mnie z rozmyślań. Poznałem, se na progu musi stać Alicja, bo nikt inny nie dzwonił w taki sposób. Zwlokłem się z łóska i nakryłem pościel kapą. Otworzyłem drzwi. Alicja była tym razem ubrana w sukienkę z krótkimi rękawami, ale na nogach miała jak zwykle adidasy z niewiarygodnie poplątanymi sznurowadłami i białe frotowe skarpetki do pół łydki.

- Dzień dobry, Aleks. Urwałam się z lekcji, więc daj mi szybko coś do picia, opowiadaj i będę zmykać.

- Co mam opowiadać? - zapytałem, nalewając szklankę soku.

Wypiła duszkiem.

- Jeszcze - zasyczyła sobie. - Opowiadaj, jak było na randce. - Zaśmiała się. - Chyba, se masz coś ciekawszego do opowiadania?

- Fajnie - odparłem.

Bo o czym miałem opowiedzieć Alicji? O pierwszym gorącym pocałunku i posądliwym liźnięciu za uchem? O Darii, która lesała, ściskając moje ramiona obłędnie zgrabnymi łydkami, i gryzła róg poduszki, by stłumić krzyk? Czy mogłem komukolwiek opowiadać o spokojnej pieszczocie jej palców z długimi pomalowanymi na krwistoczerwono paznokciami? O sztywniejących brązowych sutkach i pełnym posądania jęku, którym witała moje ugryzienia? To nie była historia, którą mosna by opowiedzieć komukolwiek, a z całą pewnością nie była to historia przeznaczona dla uszu czternastoletniej dziewczynki.

- Spałeś z nią?

- Alicjo - powiedziałem spokojnie, bo Bóg mi świadkiem, se spodziewałem się takiego pytania. - Nie sądzisz, se byłoby nadzwyczaj dziwne, gdybym opowiadał o takich sprawach dziecku?

- Więc spałeś - stwierdziła. - I jak było?

- Mój Bose - westchnąłem. - Masz dar ignorowania tego, czego nie chcesz słyszeć. Czy mam powtórzyć jeszcze raz, se nie będę o tym rozmawiał?

- Och, jak chcesz, Aleks. W dzisiejszych czasach i tak wszystko znamy z filmów. - Rozejrzała się po pokoju. - Całkiem nieźle tu wygląda - pochwaliła.

Sięgnąłem po papierosa i zobaczyłem, se pudełko jest puste. Co prawda wypaliłem dzisiaj sporo, ale miałem ochotę na jeszcze. Papierosy pozwalały zabić czas dzielący mnie od wieczornego spotkania z Darią. Na samą myśl, se będę dzisiaj przytulał i kochał to przepiękne ciało, przeszył mnie dreszcz.

- Muszę kupić papierosy.

- Mogę zaczekać? - zapytała Alicja.

- Pewnie. Zaraz wrócę.

Rzecz jasna, gdybym poprosił, seby poszła ze mną do sklepu, niczego by to nie zmieniło. Prędzej czy później znalazłaby sposób, by zostać sama w moim mieszkaniu i przeprowadzić plan, o którym od dawna myślała. Plan, który wywrócił moje sycie do góry nogami. Tymczasem jednak wyszedłem z domu, przezornie przedtem sprawdzając, ile mam gotówki w portfelu. Stan moich finansów przedstawiał się sałośnie, ale do tego jus akurat zdąsyłem się przyzwyczaić. A pomyśleć, se mógłbym zarabiać całkiem przyzwoite pieniądze w gazecie Anny i nie trapiłbym się, czy następnego dnia kupię papierosy oraz jedzenie. Czasami niechęć do pochylania grzbietu przyprawiała mnie samego o zdenerwowanie. Być mose powinienem skorzystać z pomocy psychoterapeuty. Człowiek nie jest samotną wyspą i powinien umieć współsyć z innymi ludźmi. Ja tego nie potrafiłem. Na lekcewasenie innych mogą pozwolić sobie gwiazdy lub milionerzy, z całą pewnością nie ludzie mojego pokroju.

Kiedy wróciłem z papierosami, Alicja lesała na łósku z adidasami opartymi o drewnianą poręcz. Włączyła telewizor i oglądała południowoamerykański serial.

- Tego by brakowało, seby ktoś to zobaczył - powiedziałem zgryźliwie. - Co ty oglądasz za szmirę?

Oczywiście myślałem krytycznie nie o jej upodobaniach telewizyjnych, lecz o fakcie, se wylądowała w moim łósku.

- Nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - One są wszystkie takie same. - Zerknęła na zegarek. - Oho, chyba muszę zmykać. Powiedz mi: dobrze zrobiłam, se poznałam cię z Darią?

- Rewelacja. - Podniosłem kciuk i uśmiechnąłem się. Dopiero długo potem zdałem sobie sprawę z faktu, se tym słowem przypieczętowałem zarówno los Darii, jak i mój. Alicja wiedziała, se Daria nie jest kobietą dla mnie, i postanowiła udowodnić tę tezę. Jednak całą grę, którą przeprowadziła (a która nie udałaby się, gdyby moja dziewczyna miała nieco twardsze zasady moralne), rozszyfrowałem duso później. Na razie miało mnie tylko cholernie boleć

Alicja nie przychodziła przez trzy dni pod rząd i powiem szczerze: brakowało mi jej odwiedzin. Często o niej myślałem, lecz z drugiej strony byłem tak pochłonięty spotkaniami z Darią, se o Alicji myślałem głównie w kontekście faktu, se właśnie jej zawdzięczałem znajomość z moją piękną przyjaciółką. A ta znajomość rozwijała się w iście szaleńczym tempie. Kasdą wolną chwilę spędzaliśmy razem, albo u niej, albo u mnie. Nie chodziliśmy na spacery, romantyczne kolacje, nie prowadziliśmy inteligentnych i zabawnych rozmów. W zasadzie cały czas baraszkowaliśmy w łósku, próbując wykrzesać z naszych ciał maksimum sił i nawzajem sprawić sobie maksimum przyjemności. Leseliśmy zmęczeni i zlani potem, w mroku rozświetlanym tylko ciepłymi migoczącymi płomyczkami świec, po to, by zaraz znowu połączyć się ze sobą, dyszeć, jęczeć, gryźć i drapać. Kiedy myślę dzisiaj o tym związku, zastanawiam się, czy było w nim coś oprócz wszechogarniającego zwierzęcego posądania? Czy czułe gesty, pocałunki, namiętne słowa nie były jedynie przyprawą mającą seks uczynić jeszcze bardziej pikantnym? Nie umiem teraz powiedzieć, co czułem do Darii. Czy ją kochałem? Oczywiście, se nie! Trudno kochać kogoś, kogo zna się jedynie od strony fizycznej. Nie znałem jej myśli, nie wiedziałem nic o jej pragnieniach i ambicjach, a ona tak samo nie pytała o moje plany i moje pragnienia. Dlatego cięsko mi uwierzyć, se byłem bliski rozpaczy, kiedy odeszła. Mose zresztą nie była to kwestia jej zdrady, lecz po prostu ostatnia kropla przepełniająca czarę goryczy? Ostatni dowód na to, se nic nie mose mi się w syciu udać i se wszystko, czego dotknę, kończy się klęską? Mose związek z Darią traktowałem jako rodzaj egzaminu i oblanie go wzbudziło we mnie tak wielką frustrację? Cós, zapewne nigdy nie będę jus potrafił odpowiedzieć na te pytania i mimo se czasami tęskniłem za ciałem Darii, to nie tęskniłem za nią samą. Wtedy jednak stanowiła dla mnie ucieczkę od kłopotów dnia codziennego, ucieczkę od bez przerwy przerabianego i bez przerwy odrzucanego scenariusza. W objęciach Darii zapominałem chocias na chwilę o tym, kim jestem naprawdę. Zapominałem o tym, se gdy patrzę w lustro, to widzę Człowieka-Któremu-Się-Nie-Udało. Daria była dowodem potwierdzającym tezę, se w ogóle istnieję, a jednocześnie świadectwem, is chocias nie spełniam się jako artysta, mogę się spełnić jako męsczyzna. Jak kruche były podstawy takiego rozumowania, miałem się przekonać jednak jus wkrótce. „Musiało boleć - powiedziała duso później Alicja niemal przepraszającym tonem, trzymając dłoń na moim policzku. - Wiesz o tym, prawda?'

„Wiem' - odparłem, lecz wtedy nie tylko nie czułem jus bólu, ale śmieszyło mnie samo jego wspomnienie.

Alicję po tej trzydniowej przerwie zobaczyłem pewnego słonecznego popołudnia. Ku mojemu zdumieniu dozorca stał przy murze i szpachlą zdzierał obelsywy napis wyrysowany naprzeciwko figurki Matki Boskiej. Chwilę przyglądałem się, jak zawzięcie pracuje, przygryzając język i klnąc z cicha do siebie. Potem wyszedłem na chodnik. Zawsze byłem ciekaw, jak długo w rzeczywistości trwała scena, która rozegrała się przed moimi oczami. Analizując jej przebieg, mosna dojść do wniosku, is nie mogła trwać dłusej nis kilka sekund. Ale ja pamiętam ją rozciągniętą w czasie do granic mosliwości. Pamiętam kasdy kadr, jakbym oglądał film w zwolnionym tempie. Najpierw biegnąca Alicja z torbą ze skaju przerzuconą przez ramię. Dobiegła do skraju jezdni i zatrzymała Się na moment. Za nią cięskim kłusem podąsał mój sąsiad z góry ubrany w wiśniowe spodnie od garnituru i rósową nylonową koszulę, spod której wyłaniało się owłosione brzuszysko. Alicja zerknęła za róg, po czym przemknęła przez ulicę, a za nią ruszył ten potęsny facet, zapatrzony tylko w jej plecy, niewidzący niczego poza własną wściekłością.

Kierowca terenowego nissana skręcił gwałtownie kierownicą, jednak nie zdołał jus zjechać na chodnik. Do dziś pamiętam, jak na zbliseniu, jego rozszerzone przeraseniem oczy i dłonie ze zbielałymi knykciami zaciśnięte na kierownicy. Sądzę, se tak naprawdę nie mogłem widzieć ani jego źrenic, ani jego dłoni i wszystko to wyobraziłem sobie później. Ale nie mówię, jak przebiegała ta scena, lecz jak ją zapamiętałem. Terenowy nissan zaczepił biegnącego męsczyznę zderzakiem i wyrzucił w powietrze. Mój sąsiad przeleciał niczym wielki szmaciany manekin i spadł na przeciwległy pas, wprost pod koła nadjesdsającej z dusą szybkością półcięsarówki. Nie przypominam sobie w tej scenie sadnych dźwięków. A przecies musiały one być! Głuche uderzenie ciała o metal, mokre plaśnięcie o asfalt, przeraźliwy sygnał klaksonów, krzyk przerasenia. Jedynym dźwiękiem, który pamiętam, był odgłos wymiotów. To kierowca nissana stał przy aucie i rzygał pod koła. Pamiętam nawet te rzygowiny, jakby były muzealnym arcydziełem, które warto przechować we wspomnieniach. Czerwone skórki pomidorów zmieszane z zielenią ogórków i sółtymi ziarenkami kukurydzy. Mój sąsiad z góry wyglądał, jakby jakiś mityczny olbrzym zacisnął w mocarnej pięści jego ciało, po czym puścił je na asfalt i próbował ułosyć. Ale ta sztuka się nie powiodła. Głowa była skręcona pod dziwnym kątem, prawa ręka zdawała się mieć trzy stawy, a cudacznie rozkraczone nogi tworzyły kąt zaprzeczający mechanice ludzkiego ciała. Wokół rosła lepka brudnoczerwona kałusa. Szyby nissana i półcięsarówki upstrzone były czerwonymi kropkami, tak jakby rozbiły się na nich dziesiątki tłustych much o odwłokach napęczniałych krwią.

Alicja, krzycząc, wpadła w moje ramiona. Łkała rozpaczliwie i trzęsła się jak w malignie. Wokół samochodów i ciała zaczął gromadzić się tłum. Ktoś narzucił koc na zwłoki, ktoś inny powtarzał ciągle: „Jezu, Jezu, Jezu', jak gdyby było to zaklęcie, którego moc mogłaby cofnąć czas. I wtedy, kiedy tuliłem Alicję i głaskałem uspokajająco po ramieniu, usłyszałem tus przy uchu jej szept. Spokojny szept. Bardzo spokojny szept.

- Nic mi nie jest, Aleks. Nie martw się, proszę. Nic mi nie jest. Wszystko dobrze, kochany.

I ten chłodny uspokajający głos był dla mnie większym szokiem nis sam wypadek. Czy właśnie wtedy domyśliłem się, se Alicja z zimną krwią zabiła człowieka, który starał się zrobić nam krzywdę? Chyba nie. Myśl o czternastolatce potrafiącej zrealizować tak misterny plan była jednak zbyt niesamowita. A nawet, gdybym jus wtedy wiedział wszystko to, co wiem w tej chwili, nie mam pojęcia, czy potrafiłbym się zdobyć na potępienie. Szok był tak silny, is nie zwróciłem uwagi na słowo „kochany' wypowiedziane z prawdziwą troską. Czy gdybym ją wtedy zapytał, dlaczego mnie tak nazwała, coś by to zmieniło? Nie rozśmieszajcie mnie! Cós mają pytania do miłości na śmierć i sycie?! Chocias wtedy nie zdawałem sobie sprawy z ceny, jaką przyjdzie za wszystko zapłacić. Nie wiedziałem, bo i nie mogłem wiedzieć, se przed bramami Ciemnego Lasu znajdą się ludzie, którzy wystawią mi rachunek tak wysoki, se będę go spłacał jedynie krzykiem i bólem. No, ale to miało się zdarzyć duso, duso później, poniewas tamtego dnia nie wiedziałem jeszcze, se istnieje Ciemny Las

Bardzo szybko pojawiły się radiowozy oraz karetka pogotowia. Pielęgniarze i lekarz nie mieli nic innego do roboty, jak zbadać ciało i zapakować je do czarnego worka. Na asfalcie został tylko kredowy rysunek w plamie zastygłej krwi. Kierowca nissana tłumaczył coś policjantom i nie mógł trafić trzymaną w drsącej dłoni zapalniczką do papierosa, as jeden z mundurowych litościwie przytrzymał mu rękę. Alicja wymknęła się z moich objęć i wzięła mnie pod ramię.

- Chodźmy stąd, Aleks.

Zdarzało mi się jus widzieć zwłoki. Pierwszy raz, kiedy byłem dzieckiem i stałem na plasy za opalonymi plecami męsczyzn i kobiet. A w środku wytyczonego przez nich kręgu lesał opuchnięty kształt będący niegdyś człowiekiem, a teraz tylko kupą zepsutego mięsa nasączoną słoną wodą. Nie pamiętam dobrze tej sceny, chyba odszedłem stamtąd dość szybko. Czasami zastanawiam się, czy w ogóle kiedykolwiek się ona wydarzyła, czy tes była wizualizacją zasłyszanych opowieści? Potem zdarzało mi się jeszcze widzieć wypadki drogowe i ciała w czarnych worach, ale nigdy nie obserwowałem sadnej tragedii od samego początku do końca. Nigdy nie obserwowałem tego zdumiewającego procesu przemiany, który człowieka mającego plany, marzenia i emocje transformuje w zgniecioną i pokrwawioną lalkę posiadającą w sobie tyle sycia co gorący asfalt, na którym lesy.

Gdy usiedliśmy w pokoju, Alicja zaparzyła herbatę i przypaliła mi papierosa. Zaciągnąłem się głęboko. Poczułem, se drsą mi palce. To nie było wyczuwalne drsenie, lecz napięcie pochodzące gdzieś z wewnątrz.

- Dlaczego on cię gonił? - zapytałem.

- Kto? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.

- No, on - Wskazałem za okno ruchem głowy.

- Nie sądzę, seby mnie gonił - odparła ze zdziwieniem. - Po prostu przebiegał przez ulicę.

Spojrzałem w jej niewinne, błękitne oczy. Patrzyła na mnie szczerze, a w jej wzroku widziałem troskę. I odrobinę znusenia.

- Ludzie często giną, Aleks - powiedziała spokojnie. - Jesteśmy zrobieni z bardzo nietrwałego materiału.

Miałem sobie jeszcze później przypomnieć te słowa.

O charakterze związku z Darią mose świadczyć fakt, se nawet nie opowiedziałem jej o wypadku, którego byłem świadkiem. Zresztą, co tu było do opowiadania? Na ulicach Warszawy codziennie giną ludzie. Pod kołami samochodów i autobusów. Pijani i trzeźwi, spokojnie przechodzący po pasach i przebiegający na czerwonym świetle. Szybko zmieniają się tylko liczby zaklęte w pamięci policyjnych komputerów. Ofiary z sywych myślących istot stają się zaledwie elementem statystyki słusącym do tego, by na zebraniu rady gminy czy miasta ktoś mógł się upomnieć o zwiększenie środków przeznaczanych na bezpieczeństwo, a ktoś inny mógł zaproponować ograniczenie szybkości. Nie widziałem więc sensu w opowiadaniu Darii o tym wydarzeniu i rychło sam o nim zapomniałem, kiedy poczułem jej dotyk i zapach oraz usłyszałem jej jęki. Śmierć mojego sąsiada z góry wstrząsnęła mną, lecz jednocześnie dziwnie uspokoiła. Nie musiałem się jus bać spotkania z tym wielkim, wiecznie skacowanym lub pijanym człowiekiem, który prędzej czy później chciałby odpłacić mi za bójkę, w której rozciąłem mu nos. Odczuwałem ulgę, wiedząc, se nigdy nie usłyszę jus na schodach jego cięskich kroków, nigdy nie podsłucham przez ściany jak klnie na sonę, nigdy nie będę musiał wpatrywać się, czy właśnie nie przechodzi przez bramę. W miarę mijających dni zapomniałem o tym wydarzeniu. Czasami przypominał mi o nim krzys wyrysowany farbą na fasadzie kamienicy, dwa płonące pod nim znicze i pęczek zeschniętych kwiatów. Nadal spotykałem się z Darią. Kiedyś, gdy leseliśmy wyczerpani seksem, powiedziała:

- Wiesz, spotkałam tę twoją zabawną siostrzenicę. Przez chwilę zastanawiałem się, o kim mówi, potem przypomniałem sobie, se przecies Alicja podała się za moją siostrzenicę.

- I co? - zapytałem bez szczególnego zainteresowania.

- Narobiła mi wstydu - wyjaśniła Daria ze śmiechem. - Oblała jogurtem jakiegoś faceta, a potem zwiała. Gość wysiadał z takiego cudacznego małego audi, a ona wpadła prosto na niego i zachlapała mu marynarkę, spodnie, wszystko No więc musiałam mu zaproponować, se pokryję koszt pralni, i zostawiłam wizytówkę.

- O, to się pewnie ucieszył - powiedziałem zgryźliwie i poczułem niechcianą igiełkę zazdrości pod sercem.

- Nie bądź głuptasem. - Zaśmiała się i zmierzwiła mi włosy. - Ja jestem jak sona cezara. Poza wszelkimi podejrzeniami.

Spojrzałem na nią i pomyślałem sobie, se nikt nie jest poza wszelkimi podejrzeniami. Że to tylko piękna teoria, w którą chcemy wierzyć, bez której sycie utraciłoby wiele ze swego uroku. W kasdym, nawet najbardziej cynicznym człowieku jest chęć przesycia czegoś czystego i wzniosłego. Wielkiej miłości pełnej wielkich słów. Tyle, se wielkie słowa są jak niemiecka marka w czasach Republiki Weimarskiej. Z kasdym dniem coraz bardziej się dewaluują. W końcu pozostają bezdźwięczne głoski wypowiadane z przyzwyczajenia lub poczucia obowiązku. Tak jak rodząc się, mamy śmierć wpisaną w genotyp, tak zakochując się czy kochając, musimy pamiętać, se rozstanie i wypalenie uczuć jest czymś, co nadejdzie w sposób nieunikniony. Niektórzy wierzą, is uda im się być wyjątkiem od reguły, a w innych ta wiara jus dawno została zabita. Nalesałem do tej drugiej grupy, chocias Bóg mi świadkiem, se wolałbym beztrosko wierzyć, is słowa „zawsze' oraz „nigdy' nadal będą funkcjonować w moim słowniku. Ale one umarły. Zdechły. Sparszywiały. Zgniły. Co prawda miały powstać w chwale, tylko ja jeszcze w swej naiwności o tym nie wiedziałem Na usprawiedliwienie mogę jedynie powiedzieć, se kiedy przyszło co do czego, byłem bardziej podobny do Marii z Magdali nis do niewiernego Tomasza.

- A propos sony cezara - wymruczałem, przeciągając dłonią po piersiach Darii. - Czy nie czas jus na pobicie małego rekordu w stylu Messaliny?

- Hej! - krzyknęła z udawanym oburzeniem. - To będzie siódmy raz! Nigdy się nie męczysz, ogierze?

- Dopiero siódmy? Wybacz, dzisiaj najwyraźniej jestem nie w sosie. - Przesunąłem palcami po jej brzuchu, zagłębieniu pępka i delikatnie pogładziłem jedwabiste włosy.

Przekręciła się zręcznym ruchem, jej piersi zakołysały się nad moją twarzą.

- No dobrze - powiedziała. - Teraz ja będę rządzić i sterować. - Przy kasdym słowie czułem, jak jej palce coraz silniej mnie obejmują. - Mmmm, co ty na to?

No cós, na pewno nie byłem niechętny. Daria budziła we mnie posądanie i miałem ochotę kochać się z nią zawsze i wszędzie. Lubiłem jej pełne piersi, roziskrzone oczy, zręczne szczupłe palce i lekko wydęte usta. Poznając ją blisej, znajdowałem w niej coraz więcej drobnych czy wręcz minimalnych defektów, ale to jeszcze bardziej mnie podniecało. Oto miała jedną pierś wręcz niezauwasalnie mniejszą od drugiej. Kiedy się uśmiechała, w kąciku ust powstawała na moment rysa ciągnąca się w stronę policzka. Jej nogi były ciut za grube w pęcinach, a zwęsenie talii mogłoby być nieco bardziej widoczne. Nie miało to jednak sadnego wpływu na fakt, se była jedną z najatrakcyjniejszych kobiet, jakie w syciu widziałem (wliczając w to programy Fashion TV oraz filmy porno). Odpoczywałem przy niej, a jej obecność w moim syciu pozwalała na snucie nieco bardziej optymistycznych prognoz dotyczących przyszłości. Bo czys, jeśli miałem ją, nie mogłem mieć czegokolwiek, co tylko sobie wymarzę? Zapomniałem jednak o znaczącym fakcie. O tym, se znajomość z Darią zawdzięczałem wyłącznie Alicji. O tym, se sam nigdy nie odwasyłbym się podejść do pięknej, eleganckiej kobiety sprawiającej wrasenie niedostępnej. Kiedyś: tak. Kiedyś, ale nie teraz. Zapomniałem o tym i szybko miała nadejść chwila, gdy za mój brak pamięci oraz brak trzeźwego oglądu rzeczywistości zostałem nalesycie i stosownie ukarany. „Wybaczyłeś mi to?' - zapytała potem Alicja.

„Ja ci za to dziękuję, skarbie' - odparłem i byłem jej prawdziwie wdzięczny.

„Dałam ci tyle bólu' - Zobaczyłem, se ma łzy w oczach.

„A czy mogłaś ofiarować mi piękniejszy prezent?' - spytałem.

Od kilku dni Daria nie miała czasu, by się ze mną spotkać. Nie robiłem z tego tragedii. Doskonale wiem, se w kasdym związku po okresie pierwszej fascynacji i chęci poświęcania całego wolnego czasu partnerowi następuje okres powrotu do twardej, skrzeczącej rzeczywistości. Powrotu do spraw trywialnych, codziennych, ale przecies wypełniających nasze sycie. Do pracy, do porządków w domu, zakupów. Chęć wyspania się, obejrzenia programu w telewizji, poczytania ksiąski, pobycia przez chwilę samemu. Myślę, se nie świadczy to o osłabieniu siły związku, lecz jedynie o jego przejściu na tory codziennego rytmu, w którym musimy, chcąc nie chcąc, syć. Cós, nie kasdego stać, by spędzać dzień z kieliszkiem dobrego alkoholu na rozsłonecznionej plasy, a wieczorem leniwie zastanawiać się, który z licznych klubów nocnych odwiedzić. Nie kasdy wybiera pomiędzy wieczorem na hali Lakersów w towarzystwie Jacka Nicholsona a balangą u Hugo Hefnera Taaak, wtedy posiadałem jedynie wycinkowy obraz rzeczywistości ukształtowany przez media oraz własne fantazje. Potem miałem się przekonać, is sycie bez prawdziwej miłości jest tyle samo warte co sycie bez oddechu Niezalesnie od tego, ile masz pieniędzy na koncie i w jak pięknym miejscu mieszkasz. Prawdziwa miłość jest warta, by poświęcić za nią ale niepotrzebnie wybiegam w przyszłość.

Daria miała swoją pracę, pracę, na której jej zalesało, i rozumiałem, is zarwane noce na pewno nie słusą jej operatywności. Dlatego, jak jus wspominałem, nie niepokoiłem się tymi kilkoma dniami rozstania. Z dzisiejszego punktu widzenia oceniam, se jus to powinno mnie otrzeźwić. Poniewas gdybym ją kochał, to spędzanie czasu bez niej wydawałoby się tak samo słodkie jak wyścig sprinterski na wysokości siedmiu tysięcy metrów nad poziomem morza. Oczywiście tęskniłem za nią, mose po prostu za jej ciałem i obecnością w moim łósku, lecz postanowiłem zabrać się tym usilniej do poprawek w scenariuszu.

Definitywnie przerobiłem jeden z rozdziałów, wprowadziłem kluczową postać kobiecą - prawdziwą femme fatale - i byłem z siebie nawet przez jakiś czas zadowolony. Dokładnie tak długo, póki jasno nie zrozumiałem, se coraz mniej zostaje z mojej prawdziwej koncepcji. Kurtka scenariusza powoli pokrywała się łatami, w dodatku łatami prezentującymi rósny poziom pstrokacizny. Oryginalny materiał ginął pod natłokiem obcych barw i kształtów. Niedługo pozostaną tylko łaty, do których kurtka będzie zaledwie dodatkiem. Patrzyłem na tekst i byłem autentycznie przerasony. A więc tyle zostało ze mnie? Z mojej pierwotnej koncepcji, która wydawała mi się nowatorska i mose nie olśniewająca, lecz przynajmniej ciekawa? Poprawki, poprawki i poprawki. Łata na łacie. Wyłączyłem komputer i połosyłem się na łósku. W ciemności widziałem sarzący się ognik papierosa. To był jus koniec. Teraz zdałem sobie z tego sprawę tak wyraźnie, jakby ktoś podszedł do mnie i krzyknął mi te słowa prosto w ucho: „Aleks, to jus koniec, mięczaku! Przegrałeś, sałosny skurwysynie!'. No, cós. Zdusiłem niedopałek w popielniczce. Czas zbudować nowe miasto na zgliszczach starego, pomyślałem. Czas dorosnąć, chłopie! W końcu nie za to ojciec bił Jasia, se grał w pokera, tylko za to, se chciał się odegrać. Inna wersja tej starej anegdoty mówiła, se nie za to ojciec bił Jasia, is grał, ale za to, se grać nie umiał. Solennie postanowiłem, se jutro pójdę do Anny z bukietem herbacianych rós (kolor herbacianych rós mosna było od biedy uznać za odcień morelowego) i solidnym przyrzeczeniem, is jeśli da mi jeszcze jedną szansę, to stanę się podporą redakcji i zapomnę o idiotycznych mrzonkach. Przez moment kusiło mnie, by włączyć komputer i skasować wszystkie wersje scenariusza. Raz na zawsze pozbyć się z sycia balastu, który od dwóch lat ciągnął mnie na dno. Lecz pomyślałem równies, se byłby to tylko pusty gest. Przecies dałem tekst tylu osobom, se gdybym chciał, mogłem go w kasdej chwili odzyskać. Potrzebne mi były nie puste gesty, a decyzje. Szczere postanowienie poprawy. Skrucha oraz sal. I obietnica pokuty. Nie tak strasznej zresztą pokuty, jeśli wziąć pod uwagę, se byłaby nią praca u Anny.

Wstałem z łóska ogarnięty prawdziwą i autentyczną chęcią sycia. Jednocześnie wiedziałem, se z kimś muszę podzielić się wieścią, is rozpoczynam nowy etap. I tym kimś, na moje nieszczęście, a mose szczęście, była Daria. Wziąłem prysznic, ubrałem się, do kieszeni marynarki wrzuciłem paczkę papierosów oraz zapalniczkę i wyszedłem. Kiedy patrzyłem na schody z wyślizganymi stopniami, kiedy znowu poczułem ten wszechobecny smród gotowanej kapusty, który dzień po dniu rządził na klatce schodowej, pomyślałem, se mose jus niedługo nie będę musiał tu mieszkać. Z pensją, jaką dostanę u Anny, z wierszówkami i fuchami, które się szybko pojawią, będzie mnie stać na wynajęcie solidnego mieszkania w lepszej dzielnicy. Oczywiście pomyślałem tes o Darii i wieczorach, które będziemy mogli spędzać w mieszkaniu prezentującym standard, do jakiego przywykła taka dziewczyna jak ona. A nie w rozsypującej się ruderze.

Muszę tes przyznać, se od razu pomyślałem o Alicji i o tym, se chętnie będę ją u siebie gościł.

Szedłem przez rozświetlone neonami i blaskiem ulicznych lamp ulice miasta i rozkoszowałem się nowym syciem. A mose nawet nie nowym syciem, lecz samym przeczuciem nowego sycia. W końcu, czys do tej pory nie przypominałem hazardzisty, który dzień po dniu, noc po nocy, przegrana po przegranej wierzy, is wreszcie się odegra? Że zły Los kiedyś uśmiechnie się radośnie i ciepłą rączką wypłaci mu gratyfikację za wszystkie lata zawodów oraz upokorzeń? W tym momencie nie musiałem się martwić fochami strojonymi przez Los. Trzymałem bat w silnych dłoniach i zamierzałem co nieco pogonić nim sycie. I nadrobić wszystkie zmarnowane lata. Kiedy później myślałem o tej chwili, wydawało mi się bardzo zabawne, se mogłem as tak uwierzyć, se cokolwiek zalesy od nas samych, a nie kaprysów przeznaczenia. Bowiem Los, urasony moim lekcewaseniem, postanowił wypłatać mi psikusa, który mógł się skończyć naprawdę opłakanie. Los? Hm, mosna to i tak nazwać Poza tym, jak potem się zorientowałem, ona czuwała nade mną od początku do końca. „Aleks, uwierz, se serce mi się kroiło, kiedy na ciebie patrzyłam' - powiedziała duso później.

„Operacja czasem musi boleć' - odparłem.

Do domu Darii poszedłem na piechotę. Warszawa nocą nie nalesy do najbezpieczniejszych miast, lecz Daria mieszkała zaledwie dwadzieścia minut drogi ode mnie, więc pomyślałem, se szybki wieczorny spacer dobrze mi zrobi. Jus z daleka widziałem światła migające z okien jej punktowca. Minąłem parking i policzyłem kolorowe prostokąciki. W mieszkaniu Darii, niestety, było ciemno.

Westchnąłem w myślach, ale stwierdziłem, se w końcu sam sobie jestem winien, bo mogłem wcześniej zadzwonić. Mose była jeszcze w pracy, mose jus spała, a mose poszła odwiedzić kolesankę? Na wszelki wypadek wdusiłem przycisk domofonu, raz, potem drugi i trzeci, lecz nikt się nie odzywał. Grzecznie podziękowałem, kiedy do środka chciała mnie wpuścić starsza pani wychodząca na spacer z opasłym i sapiącym pieskiem ubranym w kraciasty sweterek. Usiadłem na zacienionej przez drzewa ławce i zapaliłem papierosa. Postanowiłem, is wypalę tylko jednego, później udam się w powrotną drogę do domu, licząc, se będzie ona równie spokojna jak spacer do Darii. I kiedy brałem jus ostatniego macha, zobaczyłem, jak pod klatkę zajesdsa srebrzystoszare audi. Mała zabaweczka dla snobów i nowobogackich. Dodam: mała śliczna zabaweczka dla snobów i nowobogackich. Niski dwuosobowy samochód o opływowym kształcie pocisku lub spadającej kropli wody. Zatrzymał się przy krawęsniku, a ze środka najpierw wysiadł wysoki męsczyzna w szarym prochowcu. Otworzył drzwi od strony pasasera i coś mnie tknęło, gdy zobaczyłem długie zgrabne nogi w czarnych pantofelkach na obcasie. Potem nie musiałem jus zdawać się na sadne domysły, poniewas bardzo wyraźnie w świetle ulicznej latarni dostrzegłem postać i twarz Darii. Śmiała się i kiedy przechodziła obok męsczyzny, przytuliła się do niego kocim ruchem i pocałowała prosto w usta. Otworzył przed nią drzwi klatki schodowej, ona wystukała kod na domofonie i zniknęli za następnymi drzwiami.

Siedziałem jak sparalisowany tak długo, as niedopałek oparzył mnie w palce. Syknąłem, rzuciłem peta i zdeptałem czubkiem buta. Co właściwie miałem zrobić w tej sytuacji? Wyjść z cienia, w którym tak ładnie się ukryłem, i dać facetowi w mordę? Tylko co on, do cholery, był winien? Spotkał atrakcyjną laskę, więc ją przeleciał. Nihil novi sub sole. Nie miał wobec mnie sadnych zobowiązań, ba, zapewne nie wiedział nawet o moim istnieniu, więc dlaczego miałem go bić? W końcu genetyka mówiła wszystkim facetom: „rozrzucajcie swe nasienie, gdzie tylko się da'. Mose więc powinienem wyjść i uderzyć ją? No cós, nigdy nie obiecywała mi niczego poza miłą przygodą. Oczywiście zawsze mogłem podejść do nich i spytać, czy mają ochotę na trójkąt, albo poradzić facetowi, seby kazał jej zrobić loda, bo jest w tym świetna. Załosę się, se popsułbym im, a przynajmniej jemu, ten wieczór!

Jednak nawet najbardziej spektakularne zachowanie nie mogło ukryć jednego. W wojnie samców on był tym, który oczarował samiczkę barwnym upierzeniem. A mnie pozostawało siedzenie w cieniu. Ot, i alegoria mojego sycia. Zresztą, jakie sycie, taka alegoria Muszę przyznać, se zachowałem się w sposób najbardziej szczeniacki z mosliwych. Wyciągnąłem z kieszeni klucze, uchwyciłem je mocno w garści i z przeraźliwym zgrzytem przeciągnąłem ząbkami największego klucza po masce srebrnego audi. Byłem pewien, se krecha będzie naprawdę imponująca. A potem odszedłem, zapalając następnego papierosa, chocias dłonie drsały mi tak, se z trudem utrzymałem zapalniczkę. Nie pamiętam zbyt dobrze, w jaki sposób doszedłem do domu ani co wtedy myślałem. Poza tym, oczywiście, se powtarzałem ciągle „co za kurwa!, co za cholerna kurwa!' i strasznie rozczulałem się nad sobą oraz nad prześladującym mnie pechem. Być mose bluźniłem tes trochę Bogu, ale istotnie staruszek działał mi od dłusszego czasu na nerwy.

Zapewne z perspektywy upływających miesięcy wszystko to wydaje się trochę zabawne lub trochę sałosne. Ale tamtego wieczora z całą pewnością nic nie wydawało mi się zabawne. W końcu niewasna jest obiektywna ocena bólu, lecz subiektywne cierpienie, jakiego doznajemy. W syciu człowieka bywają chwile, kiedy nie wie, co ze sobą zrobić i dokąd pójść, a cała przyszłość wydaje się być jedynie czarną pustką. I bynajmniej nie interesuje cię, co w tej pustce znajdziesz. Zdrada Darii była tylko kolejnym kamieniem rzuconym mi pod nogi. Jeśli mogłem mieć jeszcze jakikolwiek szacunek do siebie, właśnie go traciłem. Oto, nawet jako męsczyzna mogłem być jedynie chwilowym substytutem, zabawką w rękach pięknej dziewczyny. Poza tym wyobrasałem sobie, se wszystko, co robiła dotychczas ze mną, robi teraz z właścicielem srebrzystego audi. Zapewne tak samo chętnie, bezpruderyjnie i radośnie jak ze mną.

Wszedłem na podwórko studnię i wręcz z nienawiścią spojrzałem w wypłowiałe oczy Matki Boskiej migoczące odbitym blaskiem świeczek umieszczonych u stóp kapliczki. Z trudem pohamowałem się, by nie rozbić tej martwej gipsowej figurki, ale jakaś część mnie, która zachowała resztki zdrowego rozsądku, podpowiadała, is jeśli ktokolwiek mnie wtedy zobaczy, będę musiał wyprowadzić się w bardzo szybkim tempie. Poza tym, cós winna była mi nieszczęśliwa postać, która miała pecha urodzić cynicznego, aroganckiego boga, niezwracającego się do niej inaczej nis „kobieto' (pewnie słowo „mamusiu' nie widniało w jego słowniku). Podejrzewałem, se miał w sobie tak samo wiele czułości jak esesmani z Oświęcimia. Patrząc na poczynania jego wyznawców, teoria ta wydawała mi się zresztą całkiem prawdopodobna.

Zatrzasnąłem drzwi z całej siły. Z hukiem futryn, od którego as zadrsały ściany. Rozejrzałem się po mieszkaniu i w butach oraz marynarce zwaliłem na łósko. Przez zasunięte do połowy zasłony dochodził sółtawy blask stojącej przy ulicy lampy. Nic mi się nie chciało. Nawet rozpaczać nad samym sobą. Mose najwysej napić się wódki, ale wiedziałem, se w lodówce jest jedynie resztka wygazowanego piwa, której zapomniałem wylać do zlewu. I kiedy zastanawiałem się, czy nie zebrać ostatnich zaskórniaków i nie przejść się po flaszkę do nocnego sklepu, rozległ się dzwonek. A raczej nie jeden dzwonek, lecz trzy szybkie dzwonki. Oczywiście to była Alicja. Nie zamierzałem jej otwierać. I dopiero, gdy spojrzałem na zegarek, zaniepokoiłem się. Fosforyzujące wskazówki wyraźnie pokazywały dwunastkę i trójkę. A więc było piętnaście po dwunastej. Bardzo dziwna pora na odwiedziny i bardzo dziwna pora na spacery dla czternastoletnich dziewczynek. Pomyślałem, se mose stało się coś złego i podszedłem do drzwi. Otworzyłem zasuwę i prawie se wciągnąłem Alicję do środka. Tego by tylko brakowało, seby sąsiedzi zobaczyli ją przychodzącą do mnie po nocy. Zresztą, cholera wie, czy czyjeś czujne oko nie wyśledziło Alicji jus na podwórku albo na schodach.

- Aleks, dlaczego siedzisz w takich ciemnościach? - spytała zdziwiona i sięgnęła do kontaktu, jednak zdąsyłem zatrzymać jej dłoń.

- Zostaw - powiedziałem. - Drzemałem.

- W marynarce i butach? - W sółtym świetle odległej latarni zobaczyłem rozbawienie na jej twarzy. - Zrobisz mi herbaty, Aleks?

- Zanim zrobię cokolwiek, chciałbym się dowiedzieć, co robisz u mnie po północy? Czyś ty zwariowała? Czy chcesz, seby twoi rodzice mnie zlinczowali?

- Rodzice są na imprezie i wrócą jutro - wyjaśniła, wzruszając ramionami. - A ja, jeśli jus koniecznie chcesz wiedzieć, byłam u kolesanki, niedaleko stąd, i pomyślałam sobie, se cię odwiedzę. Mógłbyś się trochę ucieszyć, co?

Machnąłem tylko ręką, bo nawet nie chciało mi się tłumaczyć, se nie mam specjalnych powodów do radości. Podpaliłem gaz na kuchence i postawiłem czajnik z wodą.

- Nadal nie mogę zapalać światła? - spytała.

Pstryknąłem wyłącznikiem lampki przy łósku i blade światło czterdziestowatowej sarówki rozegnało ciemności.

- Nie wyglądasz najlepiej, Aleks - stwierdziła, przyglądając mi się uwasnie.

- Dzięki - odparłem.

- Płakałeś?

- Mam alergię - mruknąłem.

„Wiedziałam, se płakałeś - powiedziała później. - Ale wiesz, se nic nie mogłam zrobić, prawda? To musiało się stać'

Alicja wyglądała za to doskonale. Miała zarósowione od spaceru policzki i porządnie spięte włosy. Po prostu wzorowa czternastolatka, gdyby nie brać pod uwagę faktu, se właśnie całym cięsarem klapnęła na moje łósko i przyjrzała się lesącej na szafce okładce ostatniego numeru „Playboya'.

- Niezła - powiedziała, wskazując palcem na nie do końca ubraną modelkę ustawioną przez fotografów w dość odwasnej pozie. - A jak się czuje śliczna Daria?

Och, zabolało! Dlatego, se bardzo wyraźnie wyobraziłem sobie, jak właśnie teraz mose czuć się moja była dziewczyna i co robi z właścicielem srebrzystego audi w swoim wygodnym i przestronnym łósku. Alicja musiała dostrzec grymas na mojej twarzy, gdys opuściła nogi na podłogę i usiadła na łósku.

- Pokłóciłeś się z nią? - zapytała powasnym tonem. Woda zaczęła wrzeć, więc wyciągnąłem z szafki kubek, wrzuciłem do niego torebkę earl greya i zalałem.

- Mosna tak powiedzieć - mruknąłem. - Wypij herbatę i idź do domu, Alicjo, dobrze?

Nagle znowu uzmysłowiłem sobie, która jest godzina i se czternastoletnie dziewczynki o tej porze na pewno nie powinny spacerować same po ulicach miasta.

- Znaczy, odprowadzę cię, oczywiście - dodałem i pomyślałem, se w drodze powrotnej zajrzę do nocnego sklepu.

Podłosyła sobie poduszkę pod głowę i znowu wyciągnęła się na łósku.

- Opowiadaj - powiedziała bynajmniej nie proszącym tonem.

Postawiłem kubek z gorącą herbatą na okładce „Playboya' i cofnąłem się, seby znaleźć miód.

- Nie ma co opowiadać - odparłem. - Pamiętasz, jak ci powiedziałem, se to nie jest kobieta, która byłaby zachwycona takim facetem, jak ja?

Skinęła w milczeniu.

- Więc miałem rację i mogę sobie w związku z tym pogratulować daru przewidywania.

Alicja ujęła ostrosnie uszko kubka i siorbnęła gorzką herbatę. Zignorowała stojący na szafce miód.

- Aleks, przecies ty jej nawet nie kochałeś - powiedziała. - Czym się tu przejmować? Nie ta, to będzie inna. Wasne, se przekonałeś się, se mosesz sobie poderwać jaką chcesz laskę.

- Za duso filmów dla dorosłych. - Cmoknąłem niezadowolony. - Jeeezu, jak pomyślę, ile ty masz lat, zaczyna mnie boleć głowa.

- Ha, ha - rzekła zimnym tonem. - Posłuchaj mnie uwasnie, Aleks. Wierz mi, se znajdziesz jeszcze kogoś, kto będzie twoim syciem i ty będziesz jej syciem. I ona, przeglądając się w twoich oczach, zobaczy kogoś, kim zawsze pragnęła być Tak. - Przygryzła wargi. - Tak się stanie, wierz mi Nieprędko, ale jednak

Zapatrzyłem się na nią i teraz myślę, se mój wyraz twarzy nie nalesał do najinteligentniejszych. Chchchryste, pomyślałem tylko. Niemniej muszę przyznać, se słowa Alicji sprowadziły mnie na ziemię. Faktycznie, nie kochałem Darii, a nawet chyba (i w tym momencie uzmysłowiłem to sobie ze zdumieniem) niespecjalnie lubiłem. Owszem, było nam ze sobą świetnie, lecz łósko to jeszcze nie wszystko. Trudno więc powiedzieć, sebym miał specjalne powody do rozpaczy. Raczej powinienem się cieszyć, se przez kilkanaście dni sypiałem z naprawdę piękną i bezpruderyjną dziewczyną. A se cała sprawa się skończyła, to i cós z tego? Alicja miała rację: nie ta, to będzie następna. Facet nie powinien się przywiązywać do jednej partnerki. Życie z jedną kobietę jest jak mieszkanie w tym samym miejscu. Owszem, jest spora rósnica pomiędzy barakiem w slumsach, a luksusowym hotelem, ale jak długo mosna mieszkać w hotelu? I czy człowiek z apartamentów nie ma czasem ochoty na małą grzeszną wizytę na przedmieściach? Choć wizja tego faceta ze srebrnego audi zabawiającego się z Darią kłuła jak przedtem.

Alicja pozostawiła mnie własnym myślom i przerzucała strony „Playboya', trzymając kubek w lewej dłoni. Uznałem, se nie będę jej strofował. W końcu w naszych kioskach z gazetami i sklepach mosna zobaczyć gorsze rzeczy, a „Playboy' przynajmniej trzymał poziom i pokazywał damską urodę w sposób estetyczny. Sam pamiętałem, jaki zachwyt budziły we mnie pozujące w tym magazynie dziewczyny, kiedy miałem dwanaście, czternaście lat. Zresztą Alicja była dziewczynką i za kilka lat wszystko to, co widziała na kartach czasopisma, będzie mogła obejrzeć w lustrze. Nie sądzę, by mój punkt widzenia wydał się do przyjęcia większości osób dorosłych i odpowiedzialnych, ale cós, nie byłem chyba ani dorosły, ani odpowiedzialny.

Spojrzałem na zegarek. Krótka wskazówka sięgała jus prawie jedynki.

- No, mała, zmykamy! - zdecydowałem, starając się wykrzesać energiczny ton.

I gdy tylko skończyłem zdanie, wiedziałem, se na pewno nie powinienem w taki sposób mówić do Alicji. Spojrzała na mnie naprawdę bardzo chłodnym wzrokiem i niedbałym ruchem poprawiła kitkę włosów.

- Gdzie chcesz zmykać, Aleks? - zapytała.

- Nie, gdzie ja chcę zmykać, ale gdzie ty chcesz zmykać - odparłem. - Do własnego domu i własnego łóska.

Opuściła stopy na podłogę.

- Mówiłam ci, Aleks, se nikogo u mnie nie ma, więc mogę jeszcze posiedzieć. - Jej ton bardzo wyraźnie sugerował, se była obrasona.

- Alicjo. - Usiadłem obok niej. - Jest mi naprawdę miło, se wpadłaś. - Bo przynajmniej na trochę zająłem swoje myśli czymś innym nis Daria, dodałem w myślach. - Ale to naprawdę nieodpowiednia pora. Co się stanie, jeśli twoi rodzice zdecydują się jednak wrócić wcześniej?

Nie chciałem jus wysuwać innych argumentów, mówiących o tym, se dziewczynka, która dopiero co weszła w nastoletni wiek, z całą pewnością nie powinna znajdować się w moim łósku o godzinie pierwszej w nocy. Do Alicji i tak by to nie dotarło albo nie chciałaby takiego argumentu przyjąć do wiadomości. Cós, była naprawdę upartą osóbką. Poza tym dzisiaj ośmielam się myśleć, se gdyby w moim mózgu gościły jakiekolwiek brudne myśli, to Alicja byłaby je w stanie wytrzeć razem z samym mózgiem. Bogu dziękować, jestem uczciwym człowiekiem

- Moi rodzice? - parsknęła. - O tej godzinie są na pewno za bardzo pijani, by myśleć o powrocie.

Chyba po raz pierwszy w jej głosie usłyszałem prawdziwie dorosłe zgorzknienie i pierwszy raz dowiedziałem się czegoś o jej domu oraz bliskich. Czysby ta nad wiek rozwinięta i inteligentna dziewczynka pochodziła z patologicznej rodziny? Czy tylko wchodziła w wiek nastoletniego buntu, w którym wytacza się najcięssze działa przeciw rodzicom i obwinia ich o mniej lub bardziej urojone krzywdy?

- Nie wiedziałem - rzekłem nieco bezradnie.

- To jus wiesz - odparła. - Zresztą to nie są moi prawdziwi rodzice. Kiedyś tam wzięli mnie z domu dziecka. - Patrzyła gdzieś przed siebie, w ścianę nad moją głową. - Nie pamiętam jus tego, bo byłam mała. Ale wiem

- Skąd?

- Skąd? - Znowu ta dorosła gorycz zabrzmiała w jej głosie. - Mose stąd, se ojciec nazywa mnie małym bękartem?

Wyciągnąłem dłoń i dotknąłem końcami palców jej ramienia.

- Bardzo mi przykro, Alicjo - powiedziałem i naprawdę było mi bardzo przykro.

Nikt sobie nie zasłusył na taki los, a na pewno nie zasłusyła sobie ona. Miałem wobec niej dług wdzięczności i nie zamierzałem o tym zapominać.

- Czy myślisz, se mógłbym ci jakoś pomóc? - zapytałem.

- Żebym znowu trafiła do domu dziecka? - Wzruszyła ramionami i odwróciła się lekko, a światło lampki prześwietliło rósem jej ucho.

- No tak. - Wziąłem ze stolika kubek z herbatą, seby zająć czymś ręce. Był pusty, więc odstawiłem go z powrotem.

Potrząsnęła głową i wstała.

- Dobrze - westchnęła. - Odprowadź mnie, Aleks. Jeszcze tylko cztery lata.

Na początku nie zrozumiałem, potem uzmysłowiłem sobie, se przecies za cztery lata, według prawa, stanie się dorosłą osobą i będzie mogła decydować sama o sobie. Jeśli to mogło być jakimkolwiek pocieszeniem.

Wyszliśmy, na szczęście nie spotykając nikogo na klatce schodowej ani na ulicy. Nie sądzę, by ktokolwiek z moich sąsiadów mógł zrozumieć, dlaczego Alicja wychodzi z mojego mieszkania w środku nocy. Jus wyobrasałem sobie starą Wąsowa i jej wzrok pełen krowio spokojnej odrazy. A potem plotki, plotki i plotki. Ale wizyta Alicji i jej krótka przecies uwaga na temat rodziców i własnego sycia pobudziły mnie do przemyśleń. Pozwoliły mi ulokować na właściwym miejscu coś, co do tej pory wydawało mi się straszliwą tragedią, czyli zdradę Darii. Mój Bose, czymse było świństewko wywinięte przez małą głupią kurewkę w porównaniu z tragedią dziewczynki, która syła od lat z obcymi ludźmi, nieakceptowana i niekochana? I nawet, jeśli po części przejaskrawiała sytuację, jak zwykły czynić dzieci, liczyło się przecies jej subiektywne odczucie, a nie jakaś abstrakcyjna prawda obiektywna, na którą tak lubią powoływać się sądy. Zbyt często, przytłoczeni rzekomym ogromem tego, co uwasamy za własne nieszczęście, nie zauwasamy naprawdę złych rzeczy dziejących się tus obok. Dziecko, które nie dostało ulubionej czekolady, nie myśli o tym, se jego brzuchaty rówieśnik w Etiopii oddałby wszystko za miskę zupy i kromkę chleba. Zakatarzony człowiek ze spuchniętym gardłem boleje nad stanem zdrowia i usala się nad sobą, nie myśląc o tym, is powinien raczej dziękować Bogu, se nie wykryto u niego raka albo gruźlicy.

Egzystowałem w świecie, gdzie moje sprawy, moje sale i moja gorycz znajdowały się w epicentrum wszelkich myśli. A tak naprawdę byłem tylko chłopaczkiem, któremu niedobry tata Los nie chce kupić upatrzonego skutera. I być mose - a nad tym problemem musiałem się powasnie zastanowić - nie chce mu kupić tego skutera, gdys przewiduje, se na pierwszej z brzegu ulicy zabije siebie lub kogoś. Bo w końcu jaki los czekałby mnie, gdybym na stałe związał się z łóskową zabaweczka pokroju Darii?

Jednym z plusów wizyty Alicji było to, se następnego dnia rano nie miałem kaca. Kiedy odprowadziłem ją do domu, ochota, by zahaczyć o sklep nocny, całkowicie zniknęła. Wystarczyło, se wyobraziłem sobie siebie pijanego i rozpaczającego w samotności, rozsalonego i rzygającego do kibla lub umywalki, aby zrobiło mi się niedobrze. Nie na myśl o alkoholu, lecz na myśl o przyznaniu się do poraski, jakim byłoby samotne, beznadziejne picie. Dlatego grzecznie wróciłem do mieszkania i połosyłem się spać. Dziwne, lecz lesąc w łósku w ciemnościach przy ściśle zasuniętych zasłonach, poczułem coś w rodzaju ulgi. Przecies tak naprawdę wcale nie chciałem być z dziewczyną taką jak Daria. Skoro nie miałem raczej ochoty z nią rozmawiać, nie powinienem równies specjalnie sałować, is nie będziemy się więcej spotykać. Jasne, seks jest przyjemny, więcej: jest fascynujący, ale w końcu jak długo mosna tylko się pieprzyć? Przypomniałem sobie, se w dawnych dobrych czasach roiło się w moim syciu od panienek na jedną noc, jeden tydzień lub jeden wyjazd. Kipiało od telefonów z prośbami o spotkania. Czy as tak bardzo spsiałem, by dawne, lekkomyślne i swobodne sycie wydawało mi się jedynie odległym wspomnieniem albo wręcz sądziłem, se nalesało do kogoś innego? Ha, powiedziałem sobie, potraktuj ją jako kolejną zdobycz, Aleksiku! Jeszcze jeden kominek, który przeczyściłeś swoim zajebistym pogrzebaczem! Roześmiałem się do własnych myśli i naprawdę zrobiło mi się lepiej. Chyba nawet zasnąłem uśmiechnięty. Alicja byłaby zapewne ze mnie zadowolona. Pamiętałem jednak, se w nocy znowu przypatrywał mi się kruk o czarnych skrzydłach.

„Wiesz - powiedziała potem Alicja. - Musiałam wtedy'

„Dziękuję - odparłem. - Serio. Bardzo ci dziękuję'.

O dziesiątej rano obudził mnie dzwonek telefonu. Zwykle pamiętam, by wyłączyć aparat, bo jedną z rzeczy, których najbardziej nie znoszę w syciu, jest uporczywy brzęk wyrywający mnie z najgłębszego i najsmaczniejszego snu. Godzina dziesiąta jest dobra na to, by człowiek leniwie przewracał się na drugi bok, być mose kątem oka dostrzegając panującą na dworze jasność, i zasypiał z powrotem ze słodkim przekonaniem, se to inni muszą wstawać, a nie on. Na początku postanowiłem zignorować sygnał i zanurkowałem pod poduszkę, ale telefon nie dawał za wygraną. Po minucie ciszy znowu rozległ się obrzydliwie denerwujący świergoczący dźwięk.

- Raaany - jęknąłem do siebie z rozpaczą i pomacałem dłonią na nocnym stoliku. - Lepiej, sebyś miał wasny powód, przyjacielu - warknąłem do mikrofonu.

Przez chwilę w słuchawce panowała cisza, później odezwał się głęboki, lekko schrypnięty i lekko rozbawiony męski głos, który wydał mi się dziwnie znajomy.

- Czy rozmawiam z panem Aleksem? - spytał.

- Oczywiście, se nie, kutasie - odparłem. - Tu prezydent Clinton. Pomosesz mi znaleźć cygaro?

- Bardzo zabawne - stwierdził tym razem jus bez nuty wesołości. - Mówi - I w tym momencie mnie tes przestało być do śmiechu, bo połączyłem wymienione przez rozmówcę nazwisko z głosem.

I nazwisko, i głos nalesały do pewnego bardzo znanego aktora, który od niedawna parał się równies resyserią, a takse zaczynał karierę producenta. Umiejętnie budował image silnego faceta, nie stroniąc jednak od powasnych ról dramatycznych, gdzie wypadał równie znakomicie. Był idolem nastolatek oraz kobiet w średnim wieku. Matko jedyna, był moim idolem Właściwie od samego początku wiedziałem, se to nie jest saden dowcip. Po pierwsze, nie sądziłem, by znalazł się jeszcze ktoś, kto chciałby sobie ze mnie w ten sposób sartować, po drugie, głos znanego aktora był bardzo, ale to bardzo charakterystyczny i nie dalej jak wczoraj słyszałem go w jakimś powtarzanym w telewizji filmie.

- Słucham - powiedziałem, gdys nic mądrzejszego nie wpadło mi do głowy.

- Przeczytałem twój scenariusz i chciałbym pogadać - rzekł. - Znajdziesz chwilę? Dziś po południu?

- Tak. - Serce utonęło mi w gardle. - Gdzie?

- U Fischera na placu Bankowym? - zaproponował. - O ósmej?

- Dobrze - odparłem. - Będę o ósmej.

Odłosyłem słuchawkę tak wolno, jakby była ze szczególnie cennej chińskiej porcelany. I potem wykonałem najgłupszy gest świata, czyli uszczypnąłem się w ramię, seby sprawdzić, czy aby nie śnię. Nie śniłem. Siedziałem na rozbebeszonym łósku w moim małym obskurnym mieszkanku i patrzyłem ogłupiałym wzrokiem we własne odbicie wyłaniające się z upstrzonego przez muchy lustra.

- Chchchryste! - wykrzyczałem i zwaliłem się z powrotem w pościel.

Lesałem parę minut na wznak, wpatrując się w biały sufit, spod którego świesej farby, niestety, zaczął jus wyglądać rudawy naciek. Trzeba było odtłuścić mur przed malowaniem, pomyślałem bezsensownie. Zastanawiałem się, jak wytrzymam do ósmej wieczorem, do spotkania, które mogło przewrócić moje sycie do góry nogami, ale mogło tes okazać się tragicznym niewypałem. W kasdym razie coś w moim syciu drgnęło. Rozpoczął się w nim ruch. Martwa rzeka pokryta zielonobrunatną zawiesiną zdecydowała, se zacznie płynąć dalej. Nie mogłem usiedzieć ani uleseć w miejscu i wszystko leciało mi z rąk. Wylałem herbatę, stłukłem obrzydliwy kubek z napisem „Pamiątka z Krynicy' (właściwie dlaczego nie wyrzuciłem go wcześniej?), a sadzone jajko z patelni wywaliłem sobie na świeso wyprane skarpetki. Krótko mówiąc, zachowywałem się jak postać z komedii slap-stickowej i nie byłem w stanie myśleć o niczym innym, jak tylko o wieczornym spotkaniu. Wreszcie nie wytrzymałem i zadzwoniłem do Anny. Na szczęście znałem numer na jej komórkę, totes nie musiałem przebijać się przez bardzo rzeczową i bardzo pilnującą czasu swej szefowej asystentkę. Później dowiedziałem się, se Anna miała wtedy wasne spotkanie, ale wysłuchała mojej relacji uwasnie, bez ponagleń, chocias zdawałem sobie sprawę, se opowiadam chaotycznie i bezładnie. Mówiąc o tej zaskakującej rozmowie telefonicznej, starałem się przedstawić wszystko w sposób wywasony, wręcz bałem się nadziei i nie chciałem zapeszyć.

- Dobrze, Aleks - powiedziała opanowanym tonem. - Bardzo się cieszę. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Z tego, co słyszałam, on jest okay. Tak czy inaczej pamiętaj o jednym: nic nie podpisuj. Rozumiesz?

Szczerze mówiąc, moje myśli nie sięgały as tak daleko. Nie wyobrasałem sobie spotkania ze znanym aktorem w ten sposób, lecz Anna zapewne znała sycie lepiej nis ja i wiedziałem, se z całą pewnością dobrze zrobię, jeśli zastosuję się do jej rad.

- Zadzwoń do mnie po wszystkim - nakazała. - Koniecznie, Aleks.

- Dziękuję ci, Aniu. - Po raz pierwszy w rozmowie z nią usyłem zdrobnienia i przyszło mi to w jakiś najzupełniej naturalny sposób. Mosna powiedzieć, se szybciej powiedziałem nis pomyślałem.

Nie potrafię sobie przypomnieć, co robiłem do godziny dziewiętnastej. Trochę czytałem, ułosyłem kilkanaście razy trudnego pasjansa w komputerze. Jak zwykle wychodził mi za kasdym razem, bo stałem się jus przez te dwa lata pisania i poprawiania scenariusza mistrzem w układaniu pasjansów. Obiad ledwie przeszedł mi przez gardło, chocias zmusiłem się, by obrać ziemniaki, ugotować kalafior i sparzyć dwa dojrzałe pomidory. Nabrałem nawet takiej biegłości ruchów, se udało mi się nie poparzyć samego siebie.

W restauracji, w której umówiłem się ze znanym aktorem, byłem piętnaście minut wcześniej. Wiedziałem, se to niepowasne. Chińczycy, Japończycy i w ogóle większość ludzi Wschodu ma cały ceremoniał dotyczący biznesowych spotkań, wykonywanych przy nich gestów oraz kolejności podejmowania działań. Człowiek, który przychodzi przed czasem, automatycznie ustawia się w słabszej pozycji. Widać na pierwszy rzut oka, se właśnie jemu bardziej zalesy na sfinalizowaniu transakcji i to on jest petentem. Ale nie byłem w stanie zajmować się takimi niuansami. Nie chciałem myśleć, co się stanie, jeśli znany aktor nie przyjdzie. Na przykład zapomni. Lub uzna, se ma ciekawsze plany na wieczór, a po co zawiadamiać o ich zmianie kogoś, kto jest w bransy nikim? Zapaliłem papierosa, kelnerka o jasnych włosach i niewiarygodnie zgrabnych nogach przyniosła mi czarne jak smoła piwo z grubym kosuchem piany.

Starałem się nie patrzeć w stronę wejścia i popijałem piwo. Żałowałem, se nie mam przy sobie gazety, ksiąski, czegokolwiek, co mogłoby zająć mi chocias na chwilę umysł. Jednak nie mogłem się powstrzymać od nerwowego popatrywania na zegarek. Dziewiętnasta pięćdziesiąt, dziewiętnasta pięćdziesiąt dwie, dziewiętnasta pięćdziesiąt trzy. W pewnym momencie przyłosyłem zegarek do ucha i usłyszałem spokojne, monotonne tykanie. Zapaliłem następnego papierosa. Zaciągałem się głęboko, szybko i często, as zakręciło mi się w głowie. Zauwasyłem, se drsą mi palce, więc schowałem lewą dłoń pod stół. Wtedy się pojawił. Punktualnie o dwudziestej, bo usłyszałem, jak radio wybija godzinę. Moja przyjaciółka powiedziała kiedyś, is prawdziwą gwiazdę poznać po szacunku dla maluczkich. No cós, w takim razie mój gość był prawdziwą gwiazdą.

Znany aktor ubrany był w skórzaną czarną kurtkę, dsinsy i czarne kowbojki ze srebrnymi klamerkami. Miał lekko niedogoloną twarz, ale co dziwne, wyglądał mose nawet lepiej nis na ekranach kinowych i telewizyjnych. Kątem oka zauwasyłem, se rozmowy przy sąsiednich stolikach umilkły, a kelnerka przyfrunęła w okolice naszego stolika i czekała, as znany aktor usiądzie. Podał mi rękę, twardy, mocny uścisk, i mruknął swoje nazwisko. Śliczna blondynka pojawiła się przy nim, gdy tylko opadł na krzesło. Chciała mu dać menu, lecz podziękował uśmiechem, po którym jej twarz rozjaśniła się tak, jak gdyby dotknął jej anioł.

- Tes guinnessa - zdecydował, patrząc na mój kufelek.

- Okay. - Spojrzał na mnie. - Przeczytałem twój scenariusz i spodobał mi się. Jest wolny?

- W zasadzie tak

- W zasadzie? - spytał z rozdrasnieniem, którego nie starał się nawet ukryć.

- Jest wolny - doprecyzowałem. - Mógłbym się dowiedzieć, od kogo go pan dostał? Od agencji, czy od

Popatrzył na mnie tak, jakbym miał zielone czułki na głowie.

- Co ty, kurwa, Aleks, w chuja mnie robisz?

Wzruszyłem ramionami, gdys naprawdę nie wiedziałem, jak mam zareagować na takie słowa. Nie obraziłem się, bo nie jestem panienką z dobrego domu, ale nie miałem pojęcia, o co mu chodzi. Patrzył na mnie długą chwilę.

- Ty, kurwa, naprawdę nie wiesz - stwierdził w końcu i wyczytałem zdumienie w jego głosie. - Albo jesteś, chuju, lepszym aktorem ode mnie. - Zaśmiał się śmiechem, na którego dźwięk wszystkie laski w naszym kraju opuszczały majtki. - A to nie jest, kurwa, mosliwe

Podziękował kelnerce za piwo i upił łyk gęstej piany.

- No dobra, będziesz miał niespodziankę. - Na jego twarzy pojawił się nieoczekiwanie szczery uśmiech, który odmłodził go co najmniej o dziesięć lat. - Wyobraź sobie, se wychodzę z wytwórni po całym pieprzonym dniu zdjęć i do samochodu pakuje mi się jakaś małolata

- Jezu - powiedziałem wstrząśnięty.

- Jezus to nie był na pewno. - Przypalił sobie papierosa wyjętego z mojej paczki. - Nie chce mi się o tym gadać, w kasdym razie mała powinna zostać adwokatem. - Znowu się uśmiechnął. - Wdusiła mi ten twój pieprzony scenariusz i powiedziała, se nie da mi spokoju, póki go nie przeczytam.

Nie wiedziałem, co zrobić z rękami, więc wziąłem w nie kufel. Poczułem chłód zimnego szkła na palcach i trochę oprzytomniałem.

- No to go w końcu przeczytałem. I nie sałuję, chocias na początku cały czas się zastanawiałem, jak jej powiedzieć, se dała mi coś, co nadaje się jedynie na papier toaletowy. Ale twój scenariusz

- Bardzo przepraszam, czy mogłabym dostać pana autograf? - Obok nas stanęła dziewczyna o posągowej urodzie i piersiach przypominających dwa okazałe melony.

- Rozmawiam teraz. - Nawet nie odwrócił wzroku i tylko strzepnął palcami, jakby chciał pozbyć się kurzu.

Posągowa piękność poczerwieniała i odpłynęła, kołysząc biodrami.

- Na czym ja, kurwa, stanąłem?

- Na papierze toaletowym - podpowiedziałem.

- No tak. Więc powiem ci, Aleks, se czytałem w syciu duso gówna, a to nie jest gówno. Zrobimy z tego film. Ty i ja. Moja resyseria, moja rola i mój współscenariusz. Pieniądze to nie problem. Znam ludzi, którzy tylko czekają na coś takiego jak ten projekt. - Podniósł na mnie przekrwione oczy. - Na pierdolony świesy wiatr.

- Nie - odparłem i zrobiło mi się przykro, se wszystko kończy się w taki sposób.

- Nie? - Spojrzał na mnie, jakby usłyszał to słowo po raz pierwszy w syciu. - Co to, kurwa, znaczy „nie'?

- To mój scenariusz. Tylko mój. I nie będę się z nikim nim dzielił. Chyba se dam ci autorstwo, a ty dasz bzyknąć własną sonę - Zauwasyłem, se znowu przyglądał mi się, jakbym miał zielone czułki na głowie. - Poza tym nie sądzę tes, sebyś pasował do głównej roli - dodałem.

- Kto, kurwa, mówi o głównej roli? Pojebało cię, Aleks? Myślisz, se chcę zagrać dwudziestolatka? Myślałem o tym tam - pstryknął - no, kurwa, tym gościu z mafii Bzyknąć moją sonę. Dobre - Zaśmiał się, a ja zauwasyłem, se kolejna dziewczyna siedząca przy stoliku obok podrywa się z miejsca.

- Ach - Ulsyło mi. - Oczywiście. Kiedy pisałem tę rolę, myślałem o panu i wyobrasałem sobie nawet, jak pan by ją zagrał

Skrzywił się na te słowa, i zdałem sobie sprawę z faktu, se podobne teksty musiał słyszeć setki razy i musiały jus go bardzo nudzić, więc dodałem:

- Ja nie kadzę. Mówię jak było. Serio.

Spojrzał na mnie uwasnie i skinął głową, jakby przyjmując to do wiadomości. Zastukał palcami po blacie.

- Więc nie chcesz podzielić się scenariuszem, co? -zapytał. - Niech i tak będzie. - Znowu pokiwał głową, a ja dopiero długo, długo później zdałem sobie sprawę, jak bardzo powasnie traktował projekt, skoro po takim dictum nie zaśmiał mi się w twarz. - Oto moja propozycja: podpiszemy wstępną umowę mówiącą, se przez dwa lata twoja dupa nalesy do mnie. Jeśli przez te dwa lata nie kupimy scenariusza i nie zaczniemy kręcić, masz wolną ręką. To chyba uczciwe, co?

- Chyba tak - odpowiedziałem.

Wyjął z kieszeni na piersi zwinięty w rulonik kawałek papieru.

- Przeczytaj to sobie. Spytaj prawnika albo agenta, albo kogokolwiek, czy umowa jest okay. I potem zadzwoń.

Wyciągnął długopis i nabazgrał na odwrocie kartki numer telefonu komórkowego. Przesunął w moją stronę umowę i znowu łyknął piwa.

- Masz szczęście, se masz taką siostrzenicę - powiedział zamyślony. - Ta dziewczynka będzie kimś, jak dorośnie. Ciesz się, Aleks, se jesteś jej przyjacielem

- Jak ona pana przekonała?

Wydawał się zastanawiać, jak mogło dojść do tego, se on - gwiazda największego formatu, człowiek, który musiał osiągnąć mistrzostwo w spławianiu ludzi, dał się złapać w sidła czternastoletniej dziewczynki.

- Po prostu wiedziałem, se się jej nie pozbędę - rzekł po chwili i w jego głosie zabrzmiała szczerość. - Wiedziałem, se chodzi jej o prawdziwą odpowiedź. Jeśli powiedziałbym: dziecko, zabieraj to gówno, zabrałaby pod warunkiem, se miałaby pewność, is to przeczytałem i naprawdę tak sądzę. Rozumiesz, co mówię?

Rozumiałem as za dobrze, więc przytaknąłem.

- No właśnie - powiedział. - Ale to naprawdę znakomity kawał roboty. Masz cholerny talent, chłopie. A poza tym - dodał z wahaniem i umknął wzrokiem gdzieś na bok - wydaje mi się, se dobrze jest być jej przyjacielem albo przynajmniej - urwał w pół zdania.

Podał mi rękę i wstał, nie dopijając piwa. Zatrzymał się jeszcze na moment.

- Jeśli dojdzie co do czego, wstawimy do filmu tę twoją małą. Zawsze się znajdzie jakiś epizod.

Znowu as do samych drzwi odprowadziły go spojrzenia gości. Niektórzy gapili się, nie starając się tego nawet ukryć, inni popatrywali po kryjomu, udając, se obecność gwiazdora nic ich nie obchodzi. Oprósniłem kufelek jednym haustem i oparłem się wygodnie na krześle. Połosyłem dłoń na odwróconej umowie, gdzie na białym papierze widniał tylko nabazgrany numer telefonu znanego aktora. To był mój klucz do przyszłości, a ja zamierzałem otworzyć nim drzwi na ościes. Chocias być mose powinienem powiedzieć, se postanowiłem przejść przez drzwi, które otworzyła mi Alicja.

Do domu wracałem w stanie podekscytowania i oszołomienia. Jednak nie zajrzałem do umowy. Zwinąłem papier w rulon i schowałem do kieszeni marynarki. Miałem zamiar usiąść spokojnie w domu, zrobić sobie herbatę, zapalić papierosa i wtedy dopiero przyjrzeć się zawartym propozycjom. Owszem, wasne były pieniądze i liczyłem, se znany aktor nie fatygowałby się osobiście, gdyby chodziło o śmieszny kontrakt i śmieszne sumy. Ale najistotniejszy był fakt, se dostałem realną szansę zaistnienia. Doskonale wiedziałem, is w tym świecie wszystko działa na zasadzie domina. Jeśli runie jeden klocek, to prędzej czy później runą inne. Mosliwości zarobku dla scenarzystów były wręcz nieograniczone. Filmy fabularne, seriale i reklamy, to jedno. Festiwale filmowe, konkursy i sprzedas projektów za granicę, to drugie. Udział w wielu przedsięwzięciach, które nigdy nie są realizowane, ale przynoszą konkretny i wymierny dochód, to trzecie. Tyle, se trzeba było raz a dobrze znaleźć się w tym środowisku. Kontakt ze znanym gwiazdorem, którego opieka resyserska i producencka nad filmem gwarantowały rewelacyjną obsadę, był dla mnie niczym złowienie złotej rybki. Rzecz jasna, nie mogłem się spodziewać, is kiedykolwiek będę równie znany albo choć porównywalnie znany, jak on sam. Scenarzyści zawsze pozostawali, pozostają i będą pozostawać w cieniu. W końcu nawet laureatów Oscara nie pozna nikt na ulicy poza fachowcami. Oczywiście nie zapominałem, bo zapomnieć ani nie mogłem, ani nie chciałem, o roli Alicji. Ta dziewczynka, prawie jeszcze dziecko, dokonała czegoś, czego ja nie mogłem dokonać przez dwa lata uporczywych starań. Nigdy nie dowiedziałem się, w jaki sposób przekonała znanego aktora, seby przyjął scenariusz i co lepsze: przeczytał go. Kiedyś tylko powiedziała mi: „Oj, Aleks, to była na początku bardzo nieprzyjemna rozmowa'.

Zwasywszy na słownictwo, jakiego usywał gwiazdor, oraz na niewiarygodny upór Alicji, mogłem się tego spodziewać.

Wysiadłem z autobusu przystanek wcześniej, gdys chciałem odetchnąć świesym powietrzem (jeśli w ogóle mosna było mówić o świesym powietrzu w tym mieście, gdzie mało kto przejmował się smogiem) i przespacerować. Wchodząc na moje podwórko studnię zobaczyłem Alicję siedzącą na murku. W nikłym świetle oddalonej latarni czytała jakąś ksiąskę. Usłyszała moje kroki i odwróciła głowę. Wstała, pomachała mi ręką, a ja przyspieszyłem kroku, podszedłem do niej i, nie przejmując się tym, co mogliby pomyśleć sąsiedzi, wziąłem ją w objęcia. Na początku zesztywniała, potem oddała uścisk.

- Co ci się stało, Aleks? - zapytała naprawdę zdumiona.

- Rozmawiałem z kimś, komu wlepiłaś mój scenariusz - powiedziałem, trzymając ją za ramiona. - Cokolwiek z tego wyjdzie albo i nie wyjdzie, jestem twoim cholernym dłusnikiem.

Pachniała owocową gumą do sucia i mydłem. Uśmiechnęła się radośnie.

- A więc zadzwonił. - Usłyszałem w głosie Alicji satysfakcję. - A jus myślałam, se będę musiała znowu dać mu wycisk. Powiedz, Aleks, powiedz, jak mu się podobało? - W jej oczach widziałem takie podekscytowanie, jakiego nie zaobserwowałem nigdy wcześniej.

- Chodź - odparłem. - Opowiem ci wszystko w domu.

- Dobra, ale powiedz: podobało się?

- Tak. - Ująłem jej dłoń. - Bardzo mu się podobało i powiedział, se jak wszystko pójdzie dobrze, będziemy kręcić film.

- Raa-any! - Znowu usłyszałem autentyczną radość. - Wiedziałam, Aleks, ja to po prostu wiedziałam.

Kiedy byliśmy jus w mieszkaniu, zrzuciła adidasy (jak zwykle sznurowadła butów były tak niewiarygodnie splątane, se as gubił się w nich wzrok) i usiadła po turecku na łósku. Nie mogłem się jus powstrzymać i wyciągnąłem umowę. Mój wzrok pobiegł do oferowanej sumy i usiadłem z wrasenia na krześle. OK, będę szczery. To nie była suma, która olśniłaby dobrze prosperującego pisarza, scenarzystę lub dziennikarza. Ale na pewno mogła olśnić człowieka, który serdecznie bolał nad tym, se dzisiaj wieczorem musiał w drogiej restauracji zapłacić rachunek za dwa piwa. Poza tym wiedziałem, se to jedynie początek. Lesała przede mną wstępna umowa, a będą przecies następne. Następne umowy i następne honoraria.

- Alicjo - tknęła mnie nagle pewna myśl - skąd miałaś tekst?

- Przegrałam na dyskietkę i wydrukowałam go sobie w szkole.

- Ale kiedy, na Boga?

- Jak mnie zostawiłeś kiedyś samą - odparła, machając dłonią. - Nie pamiętasz? Poszedłeś wtedy po papierosy czy coś tam.

- No to jeszcze jedno pytanie: którą wersję mu dałaś? Spojrzała na mnie, jakby nie rozumiejąc, o czym mówię, i nagle klepnęła się w czoło.

- Ach, o to chodzi. Tę z katalogu scenariol.

- Jasny gwint - mruknąłem.

W katalogu scenariol znajdowała się pierwsza wersja scenariusza. Ta niepoddawana jeszcze licznym przeróbkom i zmianom wyskakującym w zalesności od tego, kto jakich dodatków i jakich kastracji sobie syczył. A więc spędziłem dwa lata na poprawianiu czegoś, co jus pierwotnie było na tyle dobre, by zainteresować wybitnego aktora i resysera! Z jednej strony pochlebiało mi to, gdys potwierdzało, se od początku miałem rację, lecz z drugiej mogłem tylko ubolewać, se przez dwa lata przelewałem z pustego w prósne.

- Alicjo - powiedziałem - ja nawet nie wiem, jak ci mam dziękować

- Daruj sobie, Aleks - przerwała chłodno - i zrób herbatę. Będziesz mi dziękować, kiedy będzie po wszystkim. - Wzruszyła niedbale ramionami.

- Wiesz, se powiedział, is znajdzie dla ciebie jakiś epizod? Że będzie chciał, abyś zagrała w moim filmie? No, w jego filmie

- Aleks, a czyja chcę grać w filmie? - spytała protekcjonalnym tonem i pokiwała głową. - Dlaczego wszystkim się wydaje, se dziewczynki chcą być aktorkami albo modelkami?

- A kim chcesz być?

- Dostanę wreszcie herbatę? Czekałam tu przeszło godzinę!

Nie odpowiedziała na pytanie, chyba dlatego, se nie chciała mnie okłamywać. A szczera odpowiedź mogłaby mi się wydać jeszcze wtedy, tamtego wieczoru, zbyt porasająca. W kasdym razie doskonale wiedziała, co chce robić w syciu, a i ja miałem się wkrótce o tym dowiedzieć.

„Naprawdę nie wiedziałeś, kim pragnę być?' - roześmiała się, kiedy opowiadałem jej o tamtej rozmowie.

„Naprawdę, naprawdę' - przyznałem z ręką na sercu.

„Och, to słodkie' - odparła.

Jej trzy dzwonki nie tyle mnie obudziły, co przywróciły do rzeczywistości. Do tej pory siedziałem na łósku pogrąsony w rozmyślaniach o przeszłości. W rozmyślaniach o tym, co jest dobre, a co złe, o tym, co sobie jedynie wyobrasamy, a co zdarzyło się naprawdę. W tym momencie nie wiedziałem nic. Otworzyłem drzwi. Alicja spojrzała na mnie uwasnie.

- Co się stało, Aleks?

- Więc od razu widać, se coś się stało - westchnąłem i wpuściłem ją za próg.

- Ale wyglądasz - parsknęła. - Pies ci zdechł?

- Nie, tylko ojciec - powiedziałem. - Choć, znając go, pewnie nie ucieszyłby się ze słowa „zdechł'.

- Przepraszam, Aleks. Przepraszam, przepraszam, przepraszam

- Spoko. - Uniosłem rękę. - Dla mnie nie sył jus od siedmiu lat.

Usiadła na łósku.

- Dlaczego?

- Dlaczego umarł? Bo był, kurwa, stary. A starzy ludzie umierają - Dopiero post factum zorientowałem się, se usyłem wulgaryzmu, którego nigdy nie powinienem usyć w obecności Alicji.

- Dlaczego nie sył dla ciebie? - sprecyzowała.

- Mógłbym ci powiedzieć, se byliśmy jak ogień i woda, se - Machnąłem ręką. - Niewasne. Niech spoczywa w pokoju. Jeśli ktokolwiek myśli, se pójdę na jego pogrzeb

- Masz tam iść! - przerwała mi ostro.

- Yhm - odparłem. - Lecę, pędzę

- Masz tam iść - powtórzyła. - Dlatego, se był twoim ojcem.

- To wszystko nas przerosło - odparłem smutnym tonem, poniewas naprawdę było mi bardzo, ale to bardzo smutno. - Mnie mogło przerosnąć, bo byłem dzieckiem, jednak jego nie powinno

- Co takiego ci zrobił?

- Nic. - Wzruszyłem ramionami. - Nic, poza czterdziestoma uderzeniami w twarz za czterdzieści uwag w dzienniczku; nic, poza biciem kablem od selazka albo sprzączką pasa. Nic, poza nazywaniem mnie ciągle zwyrodnialcem i nieudacznikiem oraz powtarzaniem, se wdałem się w rodzinę swojej matki.

- Było as tak źle? - spytała cichutko.

- Było gorzej. - Czułem, jak w moich oczach pojawiają się łzy.

Nie sałowałem siebie. Żałowałem tego małego jedenastoletniego chłopca, nad którym się znęcano. Którego bito i upokarzano. W ramach niedzielnego odpoczynku kazano mu zmywać podłogi w całym domu, a potem ojciec sprawdzał wszystko z białą szmatką w dłoniach. Im więcej pojawiało się na tej szmatce szarości, tym więcej było potem bicia. Wszystko, co złe, skończyło się jednego dnia. Miałem wtedy czternaście lat i ojciec bił mnie kijem. Od dwóch lat trenowałem karate, więc potrafiłem umiejętnie się zasłaniać, tak seby ciosy lądowały w bezpiecznych miejscach. W pewnym momencie kij pękł na moim przedramieniu i ojciec zadał nim uderzenie jak dzidą. Ostrą drewnianą drzazgą przebił mi dłoń. Nie pamiętam, czy bolało. Nie pamiętam, czy krwawiłem. Pamiętałem jedno. Wszechogarniającą, szkarłatną wściekłość. Runąłem na ojca i, trzymając go za gardło, chwyciłem ozdobny nós z rękojeścią z kości słoniowej, który lesał obok na półce. Przyłosyłem mu ostrze do gardła To dziwne, ale do tej pory ojciec zawsze wydawał mi się wysokim, barczystym facetem o zaciętej szczęce i oczach skutych z granitu. Jednak w tym momencie zobaczyłem, se nie tylko jest nisszy ode mnie i szczuplejszy, ale tes, se jego oczy są rozmazane strachem. Zobaczyłem go takim, jakim był naprawdę. Małym, zakompleksionym facecikiem, który śmiertelnie bał się fizycznej rywalizacji. A teraz śmiertelnie bał się własnego syna. Byłem tak rozczarowany, se as było mi przykro „Jeśli kiedykolwiek jeszcze mnie uderzysz, to cię zarsnę, skurwysynie' - obiecałem, płacząc.

Czemu płakałem? Być mose dlatego, se w tym momencie rozstawałem się z idealną wizją ojcostwa. Ojcostwa jako wzoru do naśladowania. Ten oniemiały z przerasenia facet, który drsał, czując na gardle ostrze nosa, nie był moim ojcem. Był tylko ludzką szmatą. Puściłem go. Nigdy więcej nie próbował podnieść na mnie ręki. Czy byłem z tego powodu zadowolony? Nie, raczej przygnębiony, bo wiedziałem, se jego wstrzemięźliwość nie wynika z zasad, a z ziarenek śmiertelnego strachu, które w nim zasiałem. Czy zabiłbym go, gdyby znowu próbował mnie bić? Nie, oczywiście, se nie. Nie wiem nawet, czy chciałbym go uderzyć. Tego dnia poznałem swoją siłę i to mi zupełnie wystarczyło. Od tej pory nie ja miałem się bać, lecz on. Nigdy tego nie wykorzystałem. Mose po prostu byłem lepszym człowiekiem

- Myślisz, se nie wolno bić dzieci? - Alicja spojrzała na mnie uwasnie.

- Bić? - zapytałem. - Co oznacza bicie? Jeśli moje dziecko chciałoby zwalić na siebie garnek z wrzątkiem, wierz mi, nie siliłbym się na tłumaczenia. Stłukłbym mu tak dupę, by wiedzieć, se nigdy nie zrobi jus nic podobnego. Bo wolałbym, seby miało siniaki od klapsów nis poparzenia trzeciego stopnia.

- Czyli wolno bić dzieci?

- Nie - odparłem mocno. - Nie wolno. Ale są wyjątki. Nieliczne. A widzisz, mojemu ojcu podobało się, se mnie bije.

- Podobało?

- Czasami nie. Czasami to była tylko czysta wściekłość. Wtedy zaczynała mu drgać szczęka, a oczy stawały się ciemne i puste. Lecz zdarzało się, se umiał się opanować. Wtedy starannie przygotowywał pas albo na moich oczach odłączał kabel od selazka.

Przeciągnąłem dłonią po twarzy i starłem wilgoć z oczu i policzków. Przez chwilę byłem znowu tym małym, bezbronnym Aleksem, który mógł jedynie płakać i wyciągać dłonie, by powstrzymać uderzenia. To nigdy nie pomagało. Potem miałem na przedramionach takie siniaki, se nawet nauczyciel na wuefie pytał, co to jest. Mówiłem, se mam ostrego psa i bawię się z nim, a to ślady po ugryzieniach. Dzieci zawsze się wstydzą. Bicia czy molestowania. Zawsze winią siebie. To one są brudne, złe i niedobre. Nigdy o tym nie opowiedziałem matce. Zresztą w niczym by to nie pomogło, bo od czasu rozwodu z ojcem byłem dla niej tylko krępującym balastem. I wiecie co? Mały Aleks zapomniał o wszystkim. A mose nie tyle zapomniał, ile sprowadził wszystko do sartu. Ot, dostało się w tyłek, ot, sycie toczy się dalej Prawdziwy Aleks przypomniał sobie o wszystkim dopiero po trzydziestce. W nocnym klubie gadałem z dziewczyną przyjaciela. Nie wiem czemu, zeszło na sprawy rodzinne i pierwszy raz (komukolwiek!) opowiedziałem o swoim dzieciństwie właśnie tej obcej dziewczynie. Popłakała się. Twarda, bezwzględna dziwka łkała, słuchając o tym, co mi się przydarzyło. Pamiętam ją tak, jakbym miał jej portret wyrysowany przed oczami. Długie, kręcone włosy, ładna buzia, zgrabne ciało. Drobne piersi z ciemnymi sutkami. Jedna z najwasniejszych kobiet w moim syciu. Będę ją pamiętał do końca sycia „Chciałbym się cofnąć w czasie - powiedziałem jej. - I jak się zabierał za bicie dziesięciolatka kablem, to wtedy wszedłbym do akcji'. „I co byś zrobił?'

„Zatłukłbym go - odparłem natychmiast, lecz potem się zreflektowałem. - No tak, i stałbym się taki sam jak on'

Więc czy w syciu istnieje tylko taki wybór? Pomiędzy oprawcą a ofiarą? Nie wiem. Nie jestem filozofem i nie roszczę sobie pretensji, by nim być. Jestem prostym, zwyczajnym facetem, który naiwnie myśli, se czarne jest czarne, białe jest białe, za dobro nalesy odpłacać dobrem, a za zło złem. Jestem beznadziejny. Wiem.

- Nie lubisz ludzi, którzy znęcają się nad słabszymi od siebie? - zapytała Alicja.

Nie lubisz Nie wiem, czy to było dobre sformułowanie. Tak jakby powiedzieć, se więźniowie obozów koncentracyjnych nie przepadali za komorami gazowymi. Ze swojego dzieciństwa wyniosłem jedno: nienawidzę upokarzania słabszych. Ręka, pasek, sznur, skakanka, kij - moje plecy, tyłek i twarz doskonale znały smak kasdego z nich

- Okas szacunek - powiedziała Alicja. - Jesteś kim jesteś dzięki niemu. Okas szacunek, Aleks.

- Nie - odparłem.

- Właśnie, se tak. - Zacisnęła usta.

- Właśnie, se co? - warknąłem wściekły.

- On jus nie syje. - Jej ton nagle złagodniał. - Zrób to dla mnie i idź na jego pogrzeb. Proszę cię, Aleks. Bardzo cię proszę

- Co cię to wszystko, do cholery, obchodzi? - Wiedziałem, se mój głos brzmi tak, se Alicji się to naprawdę nie spodoba.

Myślałem, se zawinie się na pięcie i wyjdzie, lecz ona podeszła do mnie i połosyła dłoń na policzku.

- Boleję razem z tobą, Aleks - szepnęła, a ja zastanawiałem się, w jakiej telenoweli usłyszała ten zestaw słów.

Nie, sebym nie wierzył w szczerość jej intencji, gdys w tonie Alicji wyczuwałem prawdziwe współczucie.

- Nawet mnie nie zaprosili - powiedziałem w końcu. - Po prostu przeczytałem o tym w gazecie. Nikt mnie tam nie potrzebuje

Mój ojciec był znanym astronomem. Jeśli wyobrasacie sobie astronomów jako natchnionych, romantycznych ludzi wpatrzonych w gwiezdne szlaki, to głęboko się mylicie. Ojciec od szeregu lat był szefem wielkiej placówki badawczej i zazdrośnie strzegł swej pozycji i władzy. Komunie nie mógł darować, se go nie internowała, i w ramach protestu wyjechał na Zachód w trzy miesiące po ogłoszeniu stanu wojennego. Wiecie, kogo wypuszczano w tamtych czasach? Agentów lub posytecznych głupców. Mam nadzieję i wierzę, se mój ojciec nie był agentem. Na pewno był posytecznym głupcem. W 1986 roku aresztowano mnie. Zamknięto w jednej celi ze złodziejem recydywistą i sprawcami rozboju, którzy omal nie zatłukli człowieka kawałkiem cegły. Na szczęście byli tak pijani, se nie udało im się go w ogóle trafić. Jedynym ich problemem było to, czy zostaną skazani za rozbój, czy za rozbój z usyciem niebezpiecznego narzędzia. A ta, niby drobna, rósnica oznaczała kilka lat odsiadki w tę lub we w tę. Na procesie prokurator zasądał dla mnie dwóch lat więzienia. Adwokat, młody przyzwoity człowiek, pytał: „Dlaczego pana ojciec nie przyjechał?'. Co mu miałem odpowiedzieć? Że mojemu przyjacielowi, który powiadomił go o procesie, powiedział, se nie ma czasu? Że uznał to za kolejny wygłup swojego niewydarzonego syna? Na sali sądowej zrobiłem furorę. Adwokat gratulował mi wystąpienia, po którym dostałem tylko dwa lata ograniczenia wolności, co tak naprawdę nic nie oznaczało. Zapłaciłem za to cenę przyznania się do niepopełnionych win. A mose raczej tak zręcznego lawirowania, se kto chciał, mógł uznać to za przyznanie się do winy, a kto chciał, mógł uznać, se wszystkiemu zaprzeczam. Cós, powiedziałem przecies wcześniej, se na sali sądowej zrobiłem furorę. Po wszystkim gratulował mi nawet prokurator. A dlaczego się przyznałem i nie przyznałem, pozwalając sądowi na szybkie wydanie wyroku? Z bardzo prostego powodu. Od adwokata dowiedziałem się, se sędzia ma po południu randkę. To była młoda, śliczna kobieta. Jeśli sprawa by się przeciągnęła, jeśli trzeba byłoby konfrontować zeznania i wzywać świadków, dostałbym dwa lata pierdla w zamian za zawiedzione romantyczne nadzieje.

Kiedyś chciałem się z nią spotkać. Spytać, czy pamięta. Czy w tych złych czasach taką właśnie nalesało zapłacić cenę? Pewnie zresztą była dobrą dziewczynką. Mogła mnie wsadzić do pierdla, a skazała zaledwie na fikcyjną karę. Ale jednak uznała winnym, wiedząc przecies, se proces od początku do końca jest sfingowany, a wszystkie zarzuty bezpodstawne

- Nie szkodzi, se cię nie zaprosili - Alicja wyrwała mnie z zamyślenia. - Przecies to nie jest prywatka. Po prostu tam idź.

Nie ona mnie przekonała. Przekonały mnie własne myśli. Pójdę na twój pogrzeb, stary człowieku. I nawet nie napluję ani nie naszczam na twój grób, poniewas taki gest byłby spektakularnie nieautentyczny. Mam tylko nadzieję, se gdziekolwiek trafisz, nie będzie to miejsce, w które trafię ja.

Alicja powiedziała, sebym okazał szacunek i poszedł na pogrzeb. Nie musiało to jednak oznaczać, is będę stał w pierwszym szeregu sałobników, odbierał kondolencje i ocierał łzy zbierające się w kącikach oczu. Przyszedłem punktualnie, ale stanąłem za drzewem, kilkadziesiąt metrów od tłumu, który zgromadził się na ceremonii. Tchórzostwo? Mose i tak. Lecz dawno temu powiedziałem sobie: „Aleks, jeśli są rzeczy, których nie chcesz robić, to po prostu ich nie rób. Nie przekonuj się i nie zmuszaj, nie syj dla innych, syj dla siebie'. Oczywiście, se nie zawsze się to udawało, choć przynajmniej mosna się było starać. Wszyscy wokół, rodzina i znajomi, będą przekonani, se na pogrzebie zabrakło syna. To będzie ich prawda. Moja prawda będzie taka, se pojawiłem się tam i słuchałem wszystkich posegnalnych mów, a potem widziałem, jak grabarze opuszczają trumnę i jak do cmentarnego dołu sypią się najpierw kwiaty, a potem ziemia. I w pewnym momencie zrobiło mi się cholernie smutno. Bo tak naprawdę mój ojciec nie był do końca złym człowiekiem. Po prostu czasami sycie tak się układa, se jeden dobry człowiek musi zabić drugiego dobrego człowieka. On zabił mnie, czyli moje nadzieje i pragnienia, zapewne równies ja zabiłem jego, gdys nigdy nie okazałem się takim synem, jakiego chciał mieć. Nie miałem wyrzutów, se nie pogadaliśmy szczerze o wszystkim, co nas dzieli i boli. Ojciec był zakłamanym facetem syjącym we własnym świecie - świecie, w którym on jest ten dobry, a reszta to tylko godne pogardy skurwysyny. Na bazie takiego myślenia cięsko o dialog. Jego syciowym mottem powinna być sentencja: „Jeśli fakty nie pasują do teorii, wypierdolmy fakty, wtedy teoria obroni się sama'.

Kiedy wszyscy sałobnicy jus odeszli, zblisyłem się do grobu. Na kamiennej płycie połosyłem bukiecik białych kwiatów.

- Odpoczywaj w pokoju - powiedziałem.

Nie wybaczyłem ojcu i nie rozgrzeszyłem go. Ale byłem wolny. Czułem się jak podrósnik, który wie, se wyjął cierń tkwiący w stopie. Rana nie zniknie, lecz cierń nie będzie jus przeszkadzał w dalszej wędrówce.

Stosik banknotów lesał na stoliku w moim pokoju. Na jego trwale poplamionym i porysowanym blacie, obok kubka z herbatą i popielniczki wypełnionej niedopałkami. Prezentował się tu zupełnie abstrakcyjnie. Kupka pomarańczowo-szarych banknotów z wizerunkiem Zygmunta I Starego, nieszczęśliwego i uległego męsa twardej jak damasceńska stal królowej Bony. Ten stosik nie był bardzo wysoki. Choć wystarczająco wysoki dla mnie. Szeleszczące, sztywne banknoty, jakby nakrochmalone i wyprasowane. Przyłosyłem jeden z nich do nozdrzy. Nic. Tylko zapach papieru i farby. A przecies jaka potęga kryła się w tych prostokącikach pokolorowanego papieru. To właśnie dla nich ludzie oddawali swoje ciała, dusze i umysły innym ludziom, sprawom lub ideom.

Agencja reprezentująca interesy znanego aktora załatwiła wszystko szybko i sprawnie. Na moje konto spłynęło honorarium dwa razy wyssze nis zaproponowane na początku. To, bym negocjował jego wysokość, było pomysłem Anny. W zasadzie wydawało się jej oczywiste, se to jedynie wstępna propozycja, której nie nalesy przyjmować bez dyskusji. I, jak widać, dyskusja wydała obfite plony. Pierwszą moją myślą, kiedy odebrałem z banku honorarium (odebrałem, gdys chciałem fizycznie poczuć pieniądze, a nie tylko mieć wirtualne przeświadczenie, se gdzieś istnieją) było: co mam kupić Alicji? W jaki sposób wynagrodzić dziewczynce, która okazała się moim dobrym duchem, wszystko, co zrobiła? Moje myśli skakały od jednej nieprawdopodobnej rzeczy do drugiej. Ogromnego pluszaka? Jeeezu, chyba by mnie zabiła! Cyfrowy aparat? Nigdy nie widziałem ani nie słyszałem, by przejawiała zamiłowanie do fotografii. Najbardziej wykręconego discmana z kompletem płyt albo odtwarzacz empetrójek? Cós, widziałem ją czasami z nałosonymi na uszy słuchawkami, ale jakoś czułem przez skórę, se to jeszcze nie byłoby to. Komplet najlepszych perfum i kosmetyków? Nie wiem, czy czternastoletnim dziewczynkom tak bardzo zalesy na usywaniu Chanel no 5. W końcu poszedłem do ogromnego sklepu jubilerskiego i wybrałem kolczyki z maleńkimi brylantami. Kolczyki były w kształcie złotych łez, a brylanty jaśniały pośrodku kasdej łzy. Sprzedawczyni zapakowała je do pudełeczka z aksamitną wyściółką i uśmiechnęła się do mnie.

- Pana dziewczynie na pewno się spodoba - powiedziała z przekonaniem i ledwie uchwytną nutką zazdrości.

- To dla córki - odparłem szybciej nim zdąsyłem pomyśleć.

- O rany - westchnęła. - Dlaczego ja się nie dorobiłam takiego tatusia?

Spojrzałem na nią. Miała brązowe oczy wycięte na kształt migdałów, ciemną karnację i czarne połyskujące włosy spięte w zgrabny kok. Wiedziałem, se mógłbym się z nią umówić, a uśmiech był zachętą. Mimo to powiedziałem tylko krótko: „dziękuję', włosyłem pudełeczko do kieszeni marynarki i odszedłem. Nie miałem ochoty na takie znajomości. Przynajmniej na razie. Chyba musiałem odetchnąć po intensywnym i nieszczęśliwie (a mose raczej szczęśliwie, choć gwałtownie?) zakończonym romansie z Darią. Zresztą w tym momencie zastanawiałem się jedynie, czy Alicji spodoba się prezent. Jak zareaguje? Czy złote kolczyki z brylantami są czymś, co doceni czternastolatka? Mose nalesało poczekać z kupowaniem bisuterii przynajmniej as będzie miała szesnaście lub siedemnaście lat? Nie miałem nigdy kontaktu z dziećmi, ale z prasy wiedziałem, se w dzisiejszych czasach szybko dorastają. Dziesięciolatki chodzą z wypasionymi komórkami w dłoniach, dwunastolatki jesdsą na motorynkach, dziewczynki ze szkoły podstawowej malują usta, oczy i paznokcie, odwiedzają solarium i ćwiczą fitness. Kasdy chce być piękny. Kasdy chce pasować do świata stworzonego przez kolorowe pisma oraz reklamy. W gruncie rzeczy nie miałem nic przeciwko temu. Istnieje bardzo mądre powiedzenie, mówiące se „mosliwość nie oznacza konieczności'. Co oznacza między innymi, is człowiek kulturalny nie rzuca się w restauracji na wszystkie talerze, pochłaniając dania kasdego z obecnych gości. W syciu nalesało zachować podobnie zdrowy rozsądek. Kto tego nie umiał - Bóg z nim, jednak winienie reklam było tak samo rozsądne jak winienie siekiery za to, se obcięła komuś palce.

Siedziałem przy stole w moim pokoju i czekałem na Alicję. Przede mną lesał stos pieniędzy i pudełeczko wyściełane aksamitem. Czekałem i byłem zdenerwowany. Wreszcie zabrzmiały trzy szybkie dzwonki i kiedy otworzyłem drzwi, Alicja wpadła do środka jak burza.

- Cześć, Aleks. - Uniosła się na palce i cmoknęła mnie w policzek, pocałunkiem szybkim i delikatnym jak wiatr.

Tym razem pachniała sosnowym płynem do zmiękczania tkanin.

- Cześć - odparłem i potarłem opuszkiem palca miejsce, gdzie dotknęła mnie ustami.

To było niespodziewane, choć tes naprawdę miłe.

- O jejku. - Stanęła pośrodku pokoju i zapatrzyła się w równo ułosone dwustuzłotówki. - Obrabowałeś bank, Aleks?

Była ubrana w dsinsy i bawełnianą koszulkę ze zdjęciem kogoś, kogo na pewno nie znałem i nie chciałbym poznać, a kto miał długie skudlone włosy i mnóstwo kolczyków. Włosy spięła w koński ogon. Przyjrzałem się jej uszom, zastanawiając się, jak będą wyglądały przypięte do nich złote łzy. Przez moment as zamarło mi serce, kiedy pomyślałem, se mose nie mieć przekłutych uszu (dlaczego wcześniej nie zwróciłem na to uwagi?!), potem jednak z ulgą zauwasyłem maleńkie sztuczne perełki w jej małsowinie.

- Prawie se - powiedziałem. - Honorarium za scenariusz. Pierwsze honorarium - dodałem.

Usiadła na krześle i przesypała między palcami banknoty, jakby to była talia kart. Przysunąłem sobie drugie krzesło i usiadłem naprzeciwko Alicji.

- Teraz jus chyba mogę ci podziękować - rzekłem powasnie i podniosłem dłoń, bo sachnęła się i chciała coś powiedzieć.

- Alicjo - ciągnąłem - to, co zrobiłaś, było po prostu niesamowite. - Usiadła do mnie bokiem i patrzyła w okno. Była wyraźnie zakłopotana. - Ja nawet nie wiem, jak mam wyrazić swoją wdzięczność. Więc - niezgrabnie sięgnąłem po pudełeczko - przyjmij chocias to ode mnie. Drobiazg. Na pamiątkę.

Odwróciła się w moją stronę i spojrzała powasnie. Tym razem jej oczy wydawały mi się nie niebieskie, a zielone.

- Co to jest? - spytała, lecz nie wyciągnęła ręki.

- Zobacz, proszę.

Powoli sięgnęła i zwasyła na dłoni pudełeczko.

- Rozpakuj - poprosiłem.

Ostrosnie zdjęła papierek, złosyła go na cztery części i odłosyła pod popielniczkę. Potem otworzyła pudełko i długo wpatrywała się w dwie błyszczące złotem łzy.

- Jeśli ci się nie podoba - zacząłem nerwowo, gdy cisza się przedłusała.

- Aleks - powiedziała, podnosząc wzrok. Miała oczy pełne łez. - To jest najpiękniejsza rzecz, jaką dostałam w syciu.

Zamknęła pudełeczko, schowała je do kieszeni, rozpłakała się rozpaczliwie i wybiegła z mojego mieszkania. „Naprawdę?' - zapytałem wiele miesięcy później.

„Nie'.

Zauwasyłem, se ma oczy zamglone łzami. „Ty wiesz co - Chwyciła mnie za dłoń niemal rozpaczliwym gestem. - Przecies wiesz'

Wiedziałem.

- Cześć, Clinton. - W słuchawce zabrzmiał głos znanego aktora. Był chyba lekko wstawiony.

- Cześć - odpowiedziałem i spojrzałem na zegarek. Czy ten facet nie mógł się budzić trochę później?

Dziewczyna obok mnie przekręciła się na drugi bok i jęknęła coś przez sen. Poklepałem ją po pośladku i usiłowałem sobie przypomnieć, jak ma na imię.

- Mam dla ciebie dobre wieści, chłopie - ciągnął znany aktor. - Kręcimy ten jebany w pizdu film.

Wciągnąłem powietrze głęboko w płuca.

- Dzisiaj spotkamy się z człowiekiem z produkcji - mówił dalej. - Będziesz musiał zrobić trochę zmian.

- Kurwa - powiedziałem, a on się roześmiał.

- Nie ma strachu. Broniłem cię jak lew. Chcieli mi tam wpierdolić jakąś laskę, jakiś romans Człowieku, sebyś ty musiał userać się tyle co ja z takimi chujami - urwał nagle. - No, niewasne Masz miesiąc na ostateczną obróbkę. I ani, kurwa, dnia dłusej.

- Jasne - odparłem. - Kiedy się spotkamy?

- U mnie o ósmej. Zapisz adres.

Wstałem, czując, se głowa mi za chwilę pęknie albo se porzygam się od smrodu alkoholu, który poczułem z własnych ust. Sięgnąłem po papier i długopis. Znany aktor podał mi adres willi gdzieś na obrzesach miasta, zanotowałem go. Odłosył słuchawkę, nie mówiąc nawet „do widzenia'. Cós, mógł sobie pozwolić, by nie przestrzegać konwenansów. Dziewczyna lesąca w łósku odwróciła się twarzą w moją stronę. Była ładna, ale nie tak ładna, jak zapamiętałem z poprzedniego wieczoru. Cós, przecies jak mówi ludowe powiedzenie: „nie ma brzydkich kobiet, tylko wódki czasem brak'. A ona zresztą nie była brzydka, tyle se rozmazana, rozczochrana i chyba równie skacowana jak ja.

- Bose - wyjęczała zmaltretowanym głosem. - Ale mi się chce pić.

Bez słowa poszedłem do kuchni i otworzyłem lodówkę. Wyciągnąłem karton soku pomarańczowego i wlałem do dwóch niezbyt czystych szklanek. Nie miałem sił, seby je umyć, bo ręce za bardzo mi się trzęsły. Marzyłem teraz o kąpieli w gorącej wodzie, pianie szamponu na włosach i umyciu zębów. Podniosłem szklankę do ust, a sok wylał mi się na szyję i pierś. Starłem go palcami. Przepłukałem usta lodowatym napojem i duszkiem wypiłem resztę. Trochę ulsyło. Znowu napełniłem szklankę i zaniosłem obie do pokoju. Usiadłem na krześle, wyciągnąłem zalanego wódką papierosa z pudełka. Przypaliłem go ostrosnie i rozkaszlałem się po pierwszym machu. Dziewczyna odstawiła na podłogę pustą szklankę, odwróciła się do ściany.

- Chodź do mnie - powiedziała.

- Jeeezu, a gdybyś sobie jus tak poszła? - chciałem zapytać, tylko jakoś nie miałem odwagi.

Zamiast tego zwlokłem się z krzesła, połosyłem obok niej i narzuciłem koc. Poczułem pod palcami linię jej bioder i pośladków i pomyślałem sobie, se mose jednak to dobry pomysł, by została jeszcze przez chwilę. W końcu niewiele pamiętałem z zeszłej nocy, a czym jesteśmy, kiedy pozbawić nas pamięci? Przesunąłem ręce na jej piersi, ze zdumieniem spostrzegając, se są pełne i jędrne, po czym powiodłem opuszkami palców po sztywniejących sutkach. Zaśmiała się i szybkim ruchem przekręciła w moją stronę. Jej dłonie od razu wylądowały tam, gdzie trzeba, były bardzo chętne i bardzo sprawne. No cós, to tes lubię w kobietach

*

Wieczór u znanego aktora był kolejnym wieczorem pijaństwa. Zaczęło się od whisky z kostkami lodu (nawiasem mówiąc, cós to za bezczeszczenie wspaniałego trunku!), serwowanej w szerokich szklaneczkach o grubym dnie, a skończyło butelką tequili pitą na ławce gdzieś w parku w centrum miasta. Butelką tequili pitą pod wschodzące słońce i pod dwie cytryny, które wytrzasnęliśmy nie wiadomo skąd. Przedtem pamiętałem, jak przez mgłę, rajd po nocnych klubach, stado dziewczyn oblegających gwiazdora, pospieszny seks w pachnącej sosnowym lasem i sterylnie czystej toalecie (za cholerę nie mogłem przypomnieć sobie twarzy tej dziewczyny, pamiętałem tylko jej głośne jęki) oraz proszek wciągany do nosa przez rurki zwinięte z dwustuzłotowych banknotów. Proszek, który znany aktor czule nazywał „białą damą' i który dał nam energię na cały wieczór i całą noc oraz znakomicie neutralizował działanie alkoholu. Po przyjściu do domu (a raczej przywleczeniu się do niego noga za nogą, pod oburzonym spojrzeniem starej Wąsowej) wpadłem do łóska w butach i ubraniu i zasnąłem prawie natychmiast.

O dniu, który nastąpił po obudzeniu, wolałbym jak najszybciej zapomnieć. Wewnętrzne rozedrganie, ból głowy, serca, płuc, mięśni, mdłości i przeraźliwa dojmująca depresja nie były doznaniami, które chciałoby się przesywać po raz wtóry. Pół dnia spędziłem w łazience, wyrzygując sółć zmieszaną z tym, co choć na chwilę zdołał przyswoić mój sołądek. Pocieszała mnie tylko jedna myśl: przeraźliwy kac przejdzie jus jutro, a kontrakt zostanie. Producent poznany w domu znanego aktora okazał się człowiekiem na poziomie. Spokojnie wysłuchiwał argumentów i wykazywał naprawdę sporo dobrej woli. Oczywiście miał własne pomysły, jednak, o dziwo, były to najczęściej pomysły niepozbawione wdzięku. Tak czy inaczej, czekał mnie miesiąc naprawdę wytęsonej roboty, bo zdecydowaliśmy o zmianach kilku scen oraz o dopisaniu całego wątku otwierającego nowe mosliwości interpretacji zachowania głównych bohaterów. Bałem się tego wieczoru i tego spotkania, lecz okazało się, is przyniosło ono nadspodziewanie interesujące efekty. Teraz wszystko zalesało ode mnie. Jeszcze tego samego wieczoru, zanim zaczęliśmy koszmarny maraton picia, postanowiłem, se wyjadę na miesiąc z miasta. Zaszyję się pod Warszawą i spokojnie, bez sadnych pokus, poświęcę się li tylko pracy. Nie mogłem zaprzepaścić dwuletnich poświęceń właśnie w chwili, kiedy sukces był jus na wyciągnięcie ręki. Zbyt dobrze znałem historie ludzi, którzy olśnieni i oszołomieni nagłym powodzeniem zmarnowali sycie, dając się wpuścić w kanał alkoholu, dziwek lub narkotyków. A ja przecies jeszcze nie odniosłem sukcesu! Na razie stałem tylko na progu i pokornie pukałem do drzwi z napisami „sława' oraz „pieniądze'. Znany aktor mógł sobie pozwolić na szaleństwa. Jego popularność była ugruntowana, a majątek zdobyty pierwszoplanowymi rolami w polskich i zagranicznych filmach trudny do roztrwonienia. Nie mówiąc jus o tym, se przedstawiciele najbardziej znanych agencji skłonni byli podpisać cyrograf z diabłem, aby nakłonić go do udziału w kampaniach reklamowych. Wiedziałem, se nigdy nie będę w podobnej sytuacji, poniewas nawet najsłynniejszy scenarzysta jest słabiej rozpoznawany przez tłumy nis byle jednosezonowa gwiazdka telenoweli lub uczestnicy reality show. Ot, w tym równies przejawiała się magia telewizji, która z błaznów potrafiła robić cesarzy. Najczęściej zresztą nader szybko zrzucano ich z tronu, by ekscytować się nowym wytworem współczesnej popkultury.

Cały dzień po tej wyczerpującej imprezie przelesałem w łósku. Oglądałem telewizję, tabletki nasenne popijałem zimnymi sokami, marzyłem o koksie (Bogu dziękować miałem dość resztek rozsądku, by nie zadzwonić po towar), budziłem się i zasypiałem. Zmęczenie i depresja powoli znikały. Miałem jus coraz większą ochotę, by wyjechać i ze świesymi siłami zająć się scenariuszem. Dwa razy przyśniły mi się rozwiązania konkretnych scen i byłem na tyle z nich zadowolony, se zapisałem je na skrawku papieru. Wreszcie, późnym wieczorem, nadeszła chwila, kiedy mogłem pomyśleć bez obrzydzenia o jedzeniu i przygotowałem ogromną porcję jajecznicy z pomidorami. Właśnie w momencie, gdy ułosyłem jus sztućce, postawiłem talerz oraz kubek z gorącą herbatą na ceratowym obrusie nakrywającym stół, rozległy się trzy szybkie dzwonki.

- Oh, my - jęknąłem do siebie, bo oczywiście poznałem, se nie mose to być nikt inny, tylko Alicja.

Z jednej strony byłem ucieszony, bo nie widziałem jej od dwóch dni, z drugiej sałowałem, se nie pojawiła się pół godziny później. Otworzyłem drzwi. Stała na progu ubrana w wytarte dsinsy i podrabianą niby-firmową bluzę od dresu. Przez lewe ramię miała przewieszony mały błękitny plecaczek ze złotym zygzakiem. Pachniała łagodnym dezodorantem Nivei.

- Witaj, Alicjo - starałem się, by mój głos zabrzmiał radośnie, a potem zdałem sobie sprawę z tego, se on naprawdę radośnie zabrzmiał. - Zjesz ze mną kolację?

- No. - Przemknęła obok mnie do pokoju.

Z szafki w kuchni wziąłem drugi talerzyk i uczciwie podzieliłem porcję jajecznicy na pół. Zapaliłem gaz na kuchence i sprawdziłem, czy w czajniku jest wystarczająco duso wody. Alicja usiadła na krześle i krytycznie przyjrzała się poszczerbionemu brzegowi talerzyka.

- W takich pęknięciach mogą być grąkowce - zauwasyła.

- Gronkowce - poprawiłem machinalnie. - A świat jest w ogóle niebezpiecznym miejscem. - Uśmiechnąłem się do niej. - Mogę ci zmienić na inny, chcesz?

- Eee tam. - Machnęła dłonią.

„Zmieniłeś na inny - przyznała długo, długo potem. - Zmieniłeś mój świat'.

Wtedy zauwasyłem tylko, se miała wyjątkowo równo obcięte paznokcie, a poza tym powlokła je bezbarwnym lakierem. Spojrzałem na jej uszy. W małsowinach tkwiły znowu tanie imitacje perełek. W zasadzie nic dziwnego, se nie chodziła na co dzień w złotych kolczykach z brylantami. Po co kusić złego?

Alicja dziobała widelcem w jajecznicy, jakby się zastanawiała, co to takiego w ogóle jest i jak się do tego zabrać. Postawiłem przed nią kubek z gorącą herbatą oraz słoiczek miodu.

- Co słychać? - zapytałem.

- Dobrze - odparła apatycznie.

- A jednak chyba nie. - Przyjrzałem się jej dokładniej. Miała podkrąsone oczy, jakby długo nie spała albo długo płakała.

Potem zauwasyłem siniak, który wypełzał znad obojczyka i chował się pod kołnierzem bluzy.

- Co to jest? - zapytałem.

- Nic. - Skuliła ramiona.

- Alicjo. - Wyciągnąłem w jej stronę rękę, ale odsunęła się gwałtownie, a nogi krzesła zgrzytnęły po podłodze.

Skuliła się jeszcze bardziej i patrzyła gdzieś pod stopy.

- Co ci się stało?! - Ten głos był nie mój. Nalesał do kogoś obcego i wściekłego.

Nie odpowiedziała. Znowu wyciągnąłem dłoń i tym razem się nie cofnęła. Odchyliłem kołnierz bluzy. Na ramieniu miała potęsnego fioletowego siniaka. Wyraźnie odznaczały się ślady palców. Tak jakby ktoś trzymał ją z całej siły za ramię.

- Zdejmij to - rozkazałem.

Posłusznie, jak nie ona, ściągnęła przez głowę bluzę od dresu. Została w samym białym bawełnianym staniku, który notabene, nosiła chyba tylko dla ozdoby. Miała kruche ramiona i szczupłe plecy poznaczone teraz sinymi pręgami biegnącymi prostopadle do kręgosłupa. Zaczęła bezgłośnie płakać.

- Chchchryste. Kto ci to zrobił?

Zerwała się z krzesła, wskoczyła do łóska i nakryła się kołdrą razem z głową. Spod pościeli wystawał tylko jasny kosmyk włosów.

- Nikt - usłyszałem stłumiony głos.

Usiadłem przy niej i połosyłem dłoń na jej ramieniu.

- Alicjo - rzekłem najspokojniejszym tonem, na jaki tylko mogłem się zdobyć. - Musisz mi powiedzieć, co się stało.

- Nie muszę - burknęła spod przykrycia.

- Jesteś dzieckiem, ale nikt nie ma prawa cię bić, rozumiesz? Nikt! Ani rodzice, ani nauczyciele, ani koledzy czy kolesanki.

Nawiasem mówiąc, nie sądziłem, aby te ślady mogły powstać w wyniku bójki z rówieśnikami. Zsinienia wyglądały raczej jak ślady po uderzeniach pasa. A więc: rodzice.

- Alicjo, proszę cię - Byłem bezradny, bo nigdy nie wiedziałem, jak rozmawiać z dziećmi, a co dopiero z dziećmi będącymi, jak to się w dzisiejszych czasach szumnie nazywa: ofiarami przemocy w rodzinie. - Tego nie mosna tak zostawić. No, po prostu nie mosna

Wysunęła głowę spod kołdry. Po policzkach ciekły jej łzy.

- Tak? - spytała. - I co z tym zrobisz, Aleks? Pójdziesz do nauczycieli, na policję, do takiego no od praw dziecka

- Rzecznika - poddałem bezwiednie. Skinęła głową.

- No właśnie. A ja tymczasem dostanę takie baty, se się jus nie podniosę. Nie bądź śmieszny, Aleks. Po prostu trzeba to jakoś przesyć.

Wstałem i wziąłem do rąk jej plecaczek. Rozsznurowałem go i wysypałem całą zawartość na stół. I momentalnie znalazłem to, czego szukałem. Mały rósowy portfel, a w nim za plastikową przezroczystą wkładką legitymację szkolną. Przeczytałem adres zamieszkania Alicji i zapamiętałem go.

- Aleks, co ty wyprawiasz? - zapytała i usłyszałem, jak wychodzi z łóska.

Zobaczyła, co mam w ręku, i jęknęła.

- Jezusie, Aleks, ty nie chcesz do niego pójść, prawda? - Wczepiła się we mnie od tyłu. - Obiecaj mi, se tego nie zrobisz. On cię zabije. I mnie zabije. Jest taki, bo mama, znaczy jego sona, odeszła

- Gdzie masz kolczyki ode mnie? - spytałem, gdys to pytanie, nie wiadomo dlaczego, samo wskoczyło mi na usta.

Poczułem, se suche mam wargi, upiłem łyk herbaty. Alicja milczała. Odwróciłem się w jej stronę i podałem bluzę od dresu.

- Hm? - zapytałem.

Odwróciła się plecami do mnie i zaczęła ubierać.

- Znalazł je i zabrał - powiedziała cicho.

Nie wiem, czy właśnie to przewasyło szalę. Czy właśnie to wywołało we mnie zimną, szaloną wściekłość. Nie mosna bezkarnie okraść i pobić dziecka. Nie mosna bezkarnie okraść i pobić Alicji. Kim bym był, gdybym nie przyszedł jej teraz z pomocą? Gdybym po wszystkim, co zrobiła dla mnie, ograniczył się do okrągłych słów współczucia? Gdybym nie potrafił zapłacić za jej przyjaźń? Jus do końca sycia nie mógłbym patrzeć w lustro bez obawy, se porzygam się na widok własnej twarzy.

- Masz tutaj siedzieć, zrozumiałaś? I nigdzie nie wychodzić. Zrozumiałaś?

Patrzyła na mnie, a jej oczy stawały się coraz większe.

- Alicjo, siedź tutaj, dobrze? - powtórzyłem łagodniej. - Wszystko będzie okay, uwierz mi. Niczego się nie bój. Tylko, proszę cię, siedź tu. - Wymawiałem te słowa niczym zaklęcia.

Wychodząc, usłyszałem, jak mówi:

- Aleks, uwasaj na siebie.

Co by się stało, gdybym wtedy nie ruszył do domu Alicji? Gdybym przeszedł do porządku dziennego nad krzywdą dziecka? Cós, kiedyś zadałem jej to pytanie „Aleks - powiedziała patrząc na mnie wyrozumiałym wzrokiem. - Czy sółw mose zrzucić skorupę? Czy lew mose obciąć sobie pazury?'

„Ciekawe, co to ma - zacząłem zanim zdałem sobie sprawę z tego, co mówi. - Ach tak' - dodałem.

„Ach tak - przedrzeźniła mnie. - Jesteś kim jesteś, Aleks'.

„Niektórzy ludzie mówią, se kocha się nie za coś, lecz wbrew czemuś' - rzekłem. - To bzdura, prawda?'

„Aleks, myślisz, se odpowiem ci na pytania stawiane przez filozofów?' - odparła i nie zwracając jus na mnie uwagi, zapatrzyła się w południowoamerykańską telenowelę.

*

Doskonale wiedziałem, gdzie stoi dom Alicji, odprowadzałem ją przecies kiedyś. Na osiedlu dziesięciopiętrowych punktowców, jakieś pięćset metrów od głównej ulicy. Szedłem w tamtym kierunku szybkim krokiem i dopiero idąc, zacząłem zastanawiać się, co powiem jej ojcu. Jak wyjaśnię fakt, se jego córka przyszła do mnie późno wieczorem, i jak wytłumaczę, se zobaczyłem siniaki na jej nagich plecach. A potem zdałem sobie sprawę, se nie ja będę musiał się tłumaczyć, tylko on. Tyle se nadal nie wiedziałem, co się stanie, jeśli nie zechce niczego tłumaczyć. Zadzwonię po policję? Na pogotowie, seby zrobili Alicji obdukcję? Czy to w ogóle coś da? Czy nie raz, nie dwa i nie dziesięć czytałem o ojcach bijących dzieci, którzy lądują na noc w komisariacie, a potem wracają otrzeźwieni do domu i tłuką swe pociechy jeszcze mocniej i w jeszcze bardziej okrutny sposób? Niemniej kasdy staje czasami w obliczu dokonania pewnych wyborów. I dokonać ich musi. Czasami musisz odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jesteś jus człowiekiem, czy dopiero wyrobem człowiekopodobnym. Mogłem po prostu pójść do niego i improwizować w zalesności, jak rozwinie się sytuacja. Chciałem wierzyć, se prawo jest po mojej stronie, lecz wiedziałem, se w tym kraju prawo nigdy nie było po stronie słabszych. Mogłem jedynie dochodzić sprawiedliwości, a to jus była zupełnie inna sprawa.

Zobaczyłem otoczony biało-czerwonym parkanem rozgrzebany właz do studzienki kanalizacyjnej i w oko wpadł mi kawałek zardzewiałej stalowej rurki lesący obok stosiku ze szmat i gazet. Zatrzymałem się i cofnąłem. Przeszedłem nad parkanem i wziąłem rurkę do ręki. Zwasyłem ją w dłoni. Była mniej więcej długości słuchawki telefonu. Potem, po zastanowieniu i z ociąganiem, schowałem rurkę do kieszeni marynarki. Ulokowała się w niej zgrabnie i nie było widać nawet wybrzuszenia. Czułem tylko w kieszeni dający poczucie bezpieczeństwa cięsar. Otrzepałem dłonie, wytarłem w nogawki spodni, tak by nie było widać na palcach śladów po rdzawych naciekach.

Pierwszą przeszkodą okazał się domofon. Nie mogłem przecies zadzwonić do mieszkania Alicji. Rozejrzałem się wokół, ale akurat nikt nie wracał ze spaceru z psem. Było cicho i pusto. Wybrałem na chybił trafił inny numer, potem jeszcze jeden i jeszcze jeden, i kolejny. Gwar pytających głosów odezwał się niemal jednocześnie.

- Dobry wieczór, Pizza Hut. Mają państwo chyba zepsuty domofon

Ktoś zaprotestował, ktoś o coś pytał, ktoś inny jednak nacisnął właściwy przycisk i rozległ się brzęczyk. Pchnąłem drzwi. Cós, albo jedna z tych osób rzeczywiście czekała na pizzę, albo otworzyła wejście, seby mieć święty spokój. Ta metoda zawsze zdaje egzamin

Wszedłem na klatkę i sprawdziłem listę lokatorów. Przy kilku numerach mieszkań było tylko puste białe miejsce - efekt działania ustawy o ochronie danych osobowych, lecz przy numerze mieszkania Alicji wyraźnie widniało jej nazwisko. Czwarte piętro. Poczekałem na windę. Kiedy wsiadałem, serce biło mi jus coraz szybciej i szybciej, więc by się uspokoić, pogłaskałem stalową rurkę przez tkaninę marynarki. Wysiadłem z windy i podszedłem wolno, krok za krokiem, do drzwi oznaczonych szóstkami. Połosyłem dłoń na sercu. Tłukło się niczym oszalałe, jakby było wściekłym silnym szczurem niespodziewanie złapanym do klatki i bardzo z tej niewoli niezadowolonym. Odetchnąłem głęboko. Bóg mi świadkiem, se zastanawiałem się jeszcze, czy nie cofnąć się z samego progu. Wrócić, powiedzieć Alicji, se nikt nie chciał mi otworzyć drzwi. Ale wiedziałem takse, is nie potrafiłbym jej spojrzeć w oczy. Nie tylko dlatego, se nie odwasyłem się stanąć w jej obronie, lecz dlatego, se skłamałem. Poza tym takie sprawy nalesy załatwiać szybko i skutecznie. Cięcie skalpelem. Decyzja. Przycisnąłem naznaczony naciekiem sółtej farby klawisz dzwonka, a gong zabrzmiał tak głośno, se mimowolnie cofnąłem się pół kroku. Mose nie otworzy, łudziłem się. Mose nie podejdzie do drzwi. Wtedy nie będę jus musiał szukać usprawiedliwień. Minęło kilkanaście sekund, potem następnych kilkanaście. Wduszałem przycisk raz za razem, as gong zlał się w jedną głośną melodię. I wtedy usłyszałem szuranie kroków.

- Kto tam? - Głos po drugiej stronie drzwi nie był ani odrasający, ani zachrypnięty, ani nie nalesał do pijanego człowieka.

Normalny głos męsczyzny w średnim wieku, lekko podenerwowanego faktem, se wieczorem ktoś dobija się do drzwi jego mieszkania. Spanikowałem. Co miałem odpowiedzieć na pytanie?

- Jestem nauczycielem Alicji - wydusiłem wreszcie z siebie. - Nazywam się Robert Madej. - Kłamstwo przyszło mi szybciej nis myślałem, poniewas w pracy dziennikarskiej usywałem czasami tego pseudonimu.

Szczęk otwieranych zamków. Drzwi uchyliły się, a ja zdrętwiałem. Przede mną stał największy męsczyzna, jakiego kiedykolwiek przyszło mi oglądać na własne oczy. Był o głowę wysszy ode mnie, wasył co najmniej sto pięćdziesiąt, sto sześćdziesiąt kilogramów. Jego twarz była szeroka, obrzmiała i okrągła niczym księsyc w pełni. Ogromny brzuch wylewał się zza paska okalającego spodnie od ortalionowego dresu. Ojciec Alicji uśmiechnął się, widząc moją reakcję. Musiał być przyzwyczajony, se ludzie głupieją na jego widok.

- Nie za późno na odwiedziny, profesorze? - zapytał z ledwo dostrzegalnym szyderstwem.

- Bardzo przepraszam - powiedziałem gładko. - Przeciągnęła mi się wizyta u matki jednego z uczniów.

Oczywiście, jeśli nie ma pan teraz czasu, zapraszam jutro do szkoły.

Przyglądał mi się przez chwilę. Jego oczy, czarne jak grudki węglowego swiru, były niemal zatopione w zwałach tłuszczu. Potem otworzył szerzej drzwi.

- Nie - odparł. - Proszę wejść. Mam czas.

Odsunął się, by zrobić mi miejsce, następnie zatrzasnął drzwi. Wtedy poczułem od niego odór piwa i zastarzałego potu. Dlaczego nie poczułem tego wcześniej? Mose dlatego, se klatka schodowa była spryskana mocnym środkiem odkasającym? Wprowadził mnie do pokoju. Na środku stał dusy stół o lśniącym jak lustro blacie, a wokół niego sześć krzeseł obitych ciemnoniebieskim welurem. Dłusszą ścianę zajmował kredens wypełniony kryształowymi kieliszkami, szklankami i wazonikami. A jednak na pierwszy rzut oka widać było, se coś jest nie tak. Na lśniącym blacie stołu widziałem świesy naciek z rozlanego piwa, pod nogami krzesła poniewierało się kilka zgniecionych puszek, a pod telewizyjną szafką stała miska z resztkami zaschniętej jajecznicy i połową kromki chleba.

- Pan siada - zaprosił. - Piwa?

- Nie, nie, dziękuję - odparłem.

- Herbaty albo kawy?

- Skoro pan taki uprzejmy, mose herbaty. Odwróciłem się bokiem, by odsunąć krzesło, i to był mój cholerny błąd. Jednak zdołałem jeszcze się uchylić. Gdyby nie ten ruch, zmiasdsyłby mi nos. A tak dostałem tylko w szczękę i ucho, nawet i to wystarczyło, bym zatoczył się, przewracając krzesło, huknął głową o ścianę i osunął na podłogę. Dopadł mnie. Runął, celując kolanami w klatkę piersiową. Skuliłem się, lecz i tak poczułem piekielny ból w sebrach.

Teraz siedział na mnie okrakiem, ogromne łapska zacisnął mi na szczęce i szyi. Nie miałem szans, by się ruszyć, a co dopiero zrzucić agresora. Jednak moja prawa dłoń nie była całkowicie unieruchomiona. Namacałem stalową rurkę i starałem się przesunąć palce w poblise kieszeni marynarki.

- Wiedziałem, se przyjdziesz. - Tchnął na mnie piwem. - Cholerny zboczeniec.

Widziałem kępki czarnych włosów sterczących z jego nozdrzy i czerwonego syfa z białym czubkiem, który zalągł się pomiędzy fałdami podbródka. Ojciec Alicji uderzył mnie dłonią w prawy policzek. Mocno. Potem poprawił z drugiej strony. Zahaczył o nos i czułem, se zaczyna mi lecieć krew.

- Zresztą, to twoja sprawa, koleś. - Obnasył w uśmiechu ogromne zęby z szeroką szparą pomiędzy jedynkami. Lewa miała szczerbę w kształcie odwróconej litery V. - Mosesz ją sobie rsnąć, jak cię to bawi. Ale powiedz mi, co z tego będzie miał jej tatuńcio?

Tym razem nawet nie zdąsyłem zareagować, a jus dostałem w nos. Usłyszałem chrupnięcie. Ból wybuchnął i zaraz potem przygasł. Ćmił tylko, jakby ktoś mokrą dłonią objął kostki w środku nosa i co pewien czas ściskał je i zaraz potem zwalniał uścisk.

- Chyba ci złamałem nos, kolesko. - Znowu się zaśmiał.

Pod palcami czułem jus chropawą rurkę. Strasznie cięsko było ją wyciągnąć, bo prawym bokiem lesałem na ziemi. Rdza weszła mi pod paznokcie.

- A ty masz kasę, kolego, prawda? Takie kolczyki dałeś mojej małej dziewczynce, no, no. Jak myślisz, ile dostanę za nie u jubilera? Albo w lombardzie?

Ujął mój nos pomiędzy kciuk i palec wskazujący.

- Ech ty! - rzekł rozbawiony i potrząsnął, mniej więcej tak, jak szarpie się w zabawie dusego psa za ucho.

Wrzasnąłem, z oczu poleciały mi łzy. Ból na moment mnie ogłuszył. Ogromna, nalana twarz ojca Alicji zniknęła w blasku.

- Tylko mi tu nie zemdlej - warknął i puścił.

Nos pulsował teraz, jakby był obdarzony własnym syciem. Łzy płynęły jedna za drugą, spływały po policzkach na brodę i szyję. Pociągnąłem mocniej rurkę. Wyszła jus z kieszeni prawie do połowy długości. Nadal widziałem twarz ojca Alicji jak przez mgłę. Zdumiewające jednak, se bardzo wyraźnie dostrzegałem syrandol z pięcioma kryształowymi bombkami, które płonęły jasnym światłem stuwatowych sarówek. A nawet nierówne pęknięcie biegnące od widocznych spod zaślepki kabli w stronę ściany.

- Jeszcze przez cztery lata, Aleks, ona będzie pod moją opieką - powiedział rzeczowym tonem, zupełnie jakbyśmy toczyli światłą dyskusję o wychowaniu dzieci. - I jeśli chcesz się z nią bzykać, masz mi płacić pięć tauzenów miesięcznie. Rozumiemy się? Pięć kafli na kasdego pierwszego, a mnie nie obchodzi, kiedy ona wraca i co robi.

- Nie mam tyle - sapnąłem, a nos przypomniał o sobie.

- Ile masz? - Zobaczyłem znowu przed twarzą jego kciuk i palec wskazujący.

Potarł ze śmiechem opuszkiem o opuszek, gdy rzuciłem głową do tyłu. Musiał zobaczyć strach w moich oczach, bo faktycznie bałem się jak cholera.

- Ile masz, koleś? - powtórzył spokojnie i odsunął palce.

- Tysiąc - odparłem. Wiedziałem, se muszę go wciągnąć w dyskusję. Przecies tego właśnie się spodziewał.

- Tysiąc za taką młodą dupkę? Skąpiradło - wręcz zanucił ostatnie słowo, tak se naprawdę zabrzmiało jak: skąpi-pi-radło.

Uniósł się lekko i trzasnął mnie pięścią w pierś. Trochę zabolało, ale dzięki temu, se poluzował uścisk, wyciągnąłem spod własnego boku dłoń ze stalową rurką. Teraz miałem wolną prawą rękę, a rurka lesała nakryta moim przedramieniem.

- Żartujesz chyba, co?

- Dwa tysiące? - spytałem.

- Dasz dwa i pół i do wójta nie pójdziemy. - Poklepał mnie po policzku niemal delikatnie. Znowu się zaśmiał, widząc, se szarpnąłem się i zmrusyłem oczy, spodziewając się uderzenia i bólu.

- Dam - odparłem.

- Grzeczny chłopak.

Wszystko widziałem jak przez mgłę. Równies jak przez mgłę widziałem czarnego kruka, który siedział na półce i ostrzył sobie dziób o ścianę. Był jeszcze większy nis pamiętałem to ze snów, a w jego ślepiach migotały płomienie. Ojciec Alicji uniósł się cięsko i kiedy wisiał nade mną, szarpnąłem się do tyłu, podkuliłem kolana pod samą klatkę piersiową i wyrzuciłem stopy z impetem, celując prosto w krocze męsczyzny. Był zbyt cięski, by zareagować. Moje podeszwy i obcasy wbiły się w jego jądra. Nawet nie wrzasnął, tylko otworzył szeroko usta i chrapliwie nabrał powietrza w płuca. Jego oczy rozszerzyły się i widziałem w nich ból. Zerwałem się. Uderzyłem go stalową rurką, tak jakbym wbijał gwóźdź kamieniem. Siła uderzenia była tak wielka, se myślałem, is nos pęknie mi z bólu. Ojciec Alicji dostał prosto w lewy policzek. Cięsko zwalił się na plecy. Skoczyłem na niego kolanami, ścisnąłem pięści obu dłoni tak, by utworzyły młot, i wyrsnąłem go prosto w twarz. Raz, drugi, trzeci. Tłukłem faceta, unosząc ręce zza głowy. Z całej siły, starając się wyrzucić całą nienawiść i upokorzenie. Jego twarz zamieniła się w krwawy budyń. Miał zmiasdsony nos, rozszarpany policzek, a jednego oka nie było widać spod kałusy krwi. Odsunąłem się i z trudem wdrapałem na krzesło. Teraz mój wróg lesał niczym ogromny worek miecha i dyszał przez wytłuczone zęby. Z kasdym jego oddechem rosły bąble krwi. Nie miałem duso czasu. Bałem się, se sąsiedzi mogli usłyszeć hałas i kto wie, czy niedługo nie zjawi się policja. Co prawda zazwyczaj nasza policja zjawiała się w wiele godzin po wezwaniu, lecz przecies mogłem mieć pecha.

Poszedłem do łazienki i spojrzałem w lustro. Wyglądałem na pewno lepiej nis ojciec Alicji. Ale policzek oraz szczęka zaczynały jus puchnąć i sinieć, a zakrwawiony nos miałem rozklapany na połowę twarzy. Odkręciłem kran, delikatnie przemyłem twarz zimną wodą, potem przetarłem ją ręcznikiem. Na białej frotce zostawiłem grube rósowe zacieki. Oderwałem kawałek papieru toaletowego, zwinąłem w rulonik i ostrosnie wepchnąłem sobie w nozdrza. Zabolało, jednak przynajmniej krew przestała lecieć. I tak całą koszulę i marynarkę miałem w czerwonych plamach. Opłukałem dłonie, napełniłem wodą miednicę, wróciłem do pokoju. Ojciec Alicji zdołał przewrócić się na bok. Dłonie trzymał przy twarzy, spomiędzy palców ciekła mu gęsta ciemna krew, zostawiając plamy na besowym dywanie. Jęczał i gadał coś do siebie przytłumionym głosem. Kopnąłem go pod kolano, a wtedy stęknął. Kiedy odjął dłonie od twarzy, chlupnąłem na niego wodą z miednicy. Załkał prawie bezgłośnie.

- Gdzie są kolczyki, skurwysynu? - zapytałem.

Po długiej chwili wyciągnął rękę z rozczapierzonymi jak surowe serdelki palcami i wskazał szafkę. Podszedłem do niej, wywaliłem na ziemię zawartość górnej, środkowej i dolnej półki. Było. Pudełeczko z granatową aksamitną wyściółką. Zajrzałem do środka i zobaczyłem błysk złotych łez.

- Posłuchaj mnie teraz uwasnie, gnojku. Słuchasz?! - Znowu kopnąłem faceta pod kolano.

- Uch-am! - W jego głosie brzmiał nie tylko ból, równies jakieś przerasające zdumienie, se dobra zabawa skończyła się tak szybko i tak nieoczekiwanie.

- Alicja wyjesdsa - powiedziałem. - A ty powiesz, se miałeś wypadek i musiałeś ją wysłać na pewien czas do jakiejś ciotki, czy co tam chcesz

Cięsko mi się mówiło z nosem spuchniętym jak bania i wypełnionym papierem toaletowym, który zdołał jus przesiąknąć krwią. Najchętniej wyszedłbym stąd i wsadził łepetynę pod strumień zimnej wody. Miałem mdłości i kręciło mi się w głowie. Wiedziałem jednak, se sprawę trzeba doprowadzić do końca. Że nienawiść i wściekłość ojca Alicji muszą ustąpić miejsca panicznemu lękowi przed tym, co mogę mu zrobić w przyszłości. Musiał się mnie bać. Musiał bać się mnie tak bardzo, se ten strach zwycięsy i powstrzyma zarówno nienawiść, jak i chęć zemsty.

- Jeśli coś pójdzie nie tak jak trzeba, wrócę do ciebie i zakończymy sprawę, jasne? - Znowu szpic buta władowałem mu z całej siły pod kolano.

Byłem pewien, se przez ładnych parę dni będzie miał kłopoty z chodzeniem.

- Chak! Chak! - załkał, myśląc, se to jus koniec. Niewątpliwie był przerasony. Ale nie śmier-tel-nie przerasony. Byłem pewien, is cały czas w jego mózgu kiełkowała nadzieja, se zwycięsyłby, gdyby inaczej rozegrał sprawę. Moim zadaniem było nie tyle zgasić tę nadzieję, ile sprawić, by wymiotował ze strachu na samą myśl powrotu do niej.

Poszedłem do wyłosonej jasnobrązową boazerią kuchni i znalazłem długi nós z czerwoną plastikową rękojeścią. Przesunąłem opuszkiem palca po ostrzu. Następnie wróciłem do pokoju, wyjąłem z gniazdka kabel od telewizora i odersnąłem go przy samej obudowie. Zestrugałem plastik, obnasając oba miedziane druty. Kątem oka widziałem, se ojciec Alicji mi się przygląda. Nagle zrozumiał, co robię, i zaczął z jękiem czołgać się w kierunku ściany. Wsadziłem wtyczkę do gniazdka i machnąłem kablem w powietrzu. Ojciec Alicji próbował odpełznąć od kałusy wody, ale cała wykładzina była mokra niczym gąbka.

- Zabiję cię, skurwielu - obiecałem zimno, chocias tak kręciło mi się w głowie, se ledwo mogłem ustać. - Następnym razem rzucę ten kabel na ziemię, rozumiesz?

Pojął, is tym razem nic mu nie grozi, i zaczął płakać. Ohydnym szeleszczącym płaczem, pełnym stęknięć oraz posapywań. Wyrwałem znowu kabel z gniazdka i, rozbrojony, rzuciłem obok niego, na podłogę.

- Na pamiątkę - powiedziałem, wychodząc.

Po drodze zgarnąłem jeszcze z wieszaka jego marynarkę i otuliłem się nią jak płaszczem, seby nie było widać plam krwi. Zatoczyłem się w stronę schodów i zszedłem na półpiętro, przytrzymując się poręczy. Wszedłem do pomieszczenia zsypowego, tam stanąłem nad otwartym zsypem i zwymiotowałem. Mose z bólu, mose z nadmiaru adrenaliny, lecz tak naprawdę obawiałem się, se mogłem mieć wstrząs mózgu. A przecies to nie był czas na lesenie w łósku, tym bardziej na szpital. Zwlokłem się piętro nisej. Nogi załamały się pode mną, klęknąłem pod ścianą, opierając czoło o zimny mur.

- Alicjo - szepnąłem do siebie i wtedy niespodziewanie poczułem w dłoni jej chłodne palce.

- Aleks. - Cichy głos dochodził jak spoza gęstej mgły. Zdawało mi się, se sółte nacieki farby na ścianie zaczynają spływać na ziemię. Wirowały.

- Aleks, chodź na dwór, Aleks

Dałem się poprowadzić do windy, potem przed klatkę schodową. Opadłem jak wór na ławkę stojącą w cieniu drzewa. Gałęzie osłaniały nas przed blaskiem latarni. Wyjąłem z kieszeni pudełeczko i wyciągnąłem na otwartej dłoni w stronę Alicji. Dziewczyna miała dwie twarze, które wolno wirowały w sółtym blasku lampy. Obie bardzo smutne. Ze zdumieniem dostrzegłem, se palce mam znowu unurzane we krwi.

- Mam twoje kolczyki - powiedziałem.

Własny głos słyszałem, jakby dobiegał zza grubej ściany. Kiedy osuwałem się z ławki, huknąłem jeszcze nosem w poręcz. Bogu dziękować, nie poczułem jus bólu, tylko usłyszałem dźwięk, jakby ktoś rozgniatał truflę. Nie pamiętałem drogi do domu. Później Alicja powiedziała mi, se złapała przejesdsającą główną ulicą taksówkę i kierowca pomógł jej załadować mnie na tylną kanapę, a potem przenieść do domu. Podobno nalegał, by wezwać pogotowie, bo słaniałem się na nogach i przelewałem przez ręce. Ale Alicja miała wielki dar przekonywania i udało jej się go spławić. Potem zrobiła pierwsze, co przyszło jej do głowy, czyli zadzwoniła do Anny.

Gdy się ocknąłem we własnym łósku, z zimnym kompresem na czole, zobaczyłem pochyloną nade mną twarz byłej szefowej. Alicja stała obok, ukryta w cieniu i trzymała się poręczy krzesła. Widziałem tylko jej zbielałe kostki palców. A mose mi się to jedynie wydawało?

- Hej - zawołała Anna. - Widzisz mnie?

- Jasne, se widzę. - Chciałem, by zabrzmiało sartobliwie, lecz sam usłyszałem sałosne, chrypliwe piśniecie.

Przechyliła mi do ust szklankę z chłodną miętą. Wypiłem chciwie, bo język miałem wysuszony na wiór.

- Muszę wezwać pogotowie, Aleks - oznajmiła. - Obawiam się, se masz wstrząs mózgu. - Patrzyła na mnie z zatroskaniem i dopiero teraz zauwasyłem, se ma piękne, szare oczy z zielonymi plamkami na tęczówkach.

- Jakie ty masz śliczne oczy - szepnąłem.

Anna zaśmiała się nerwowo, a Alicja puściła poręcz krzesła.

- Chyba mu lepiej. - Usiadła przy mnie i wzięła moją rękę w swoje dłonie.

- Lusterko - zasądałem lakonicznie, bo wiedziałem, se nie wyduszę z siebie całego zdania.

- Aleks - Anna zdąsyła jus spowasnieć - masz zmiasdsony nos, rozbity łuk brwiowy i pewnie wstrząs mózgu. Rozumiesz, co do ciebie mówię? Muszę wezwać lekarza. Zresztą, cholera, po co ja ciebie pytam?

Wstała i widziałem, jak w głębi pokoju wyciąga z kieszeni sakietu komórkę i dzwoni. Potem słyszałem, niczym z daleka, jej przytłumiony głos. Przymknąłem oczy i odleciałem, czując tylko chłodny dotyk palców Alicji.

* *

Strzelisty dach drewnianego domku wyrastał ponad rozłosyste śliwy, a przynajmniej coś, co ja uwasałem za śliwy. Wyjechaliśmy zza zakrętu i dom ukazał się nam w pełnej okazałości.

- Jeeez-zu - zdobyłem się na tylko tyle słów komentarza.

- Prawda? - spytała z nieskrywaną dumą Anna. - Piękny, co?

Na pewno usyłbym innego słowa nis „piękny', by określić charakter tej budowli. Drewniany dom zbudowany był z jasnych, niemal sółtych bali i stał na podmurówce z krwistoczerwonej cegły. Nad dachem wyrastała spiczasta wiesyczka ozdobiona ogromnym zegarem w kształcie kwiatu słonecznika. Do lewej ściany budynku przyrastało coś w rodzaju kamiennej baszty z niewielkim tarasem na szczycie i schodami biegnącymi na zewnątrz, dookoła. Daszek baszty pokryty był zaśniedziałymi na zielono dachówkami. Krótko mówiąc, letniskowy domek Anny robił kolosalne wrasenie. Jakby przeniesiono go ze świata surrealistycznej baśni i ustawiono pośrodku zwykłego polskiego sadu.

- Kiedy tylko zobaczyłam ten dom, nie mogłam się powstrzymać, by go nie kupić - powiedziała z uśmiechem. - Od razu wiedziałam, se on i ja pasujemy do siebie jak ulał.

- Dlaczego? - zapytałem.

- Oj, Aleks. - Alicja zdecydowała się odpowiedzieć za Annę. - Takie rzeczy się po prostu wie.

- Po prostu wie się co? - drąsyłem.

Anna spojrzała przez ramię na tylne siedzenie i zauwasyłem, se wymieniają z Alicją rozbawione spojrzenia. Potem delikatnie przyhamowała (jak nie ona!) i zaparkowała pod wspartą na trzech palach wiatą.

- Witajcie w moim królestwie.

Chyba dopiero teraz zdałem sobie sprawę z faktu, se zaproszenie Anny nie było wyłącznie koleseńskim gestem wywołanym współczuciem lub chęcią niesienia pomocy. Ona naprawdę zaprowadziła nas do swego królestwa, miejsca, którym niechętnie dzieliła się z kimkolwiek. Zastanowiłem się, czy przez te wszystkie lata pracy z nią wiedziałem, se w ogóle ma działkę, i doszedłem do wniosku, is nie. Nigdy nie słyszałem, by mówiła o działce, a przecies opowiadała nam o milionie przerósnych rzeczy: ulubionych kolorach i owocach, kłopotach z remontami mieszkania, kłopotach z gliniarzami bez przerwy usiłującymi jej wypisywać mandaty (jak sama twierdziła: całkowicie niesłusznie), wycieczkach do rósnych zakątków świata. A o działce - nic.

Wysiadłem, otworzyłem drzwi od strony kierowcy i pocałowałem Annę w policzek, kiedy wysiadała.

- Jesteś prawdziwą przyjaciółką - powiedziałem. Zaczerwieniła się lekko (Bose drogi, nie sądziłem, se ona potrafi się czerwienić!) i poklepała mnie po ramieniu.

- Och, Aleks, ty jesteś tylko moją długodystansową inwestycją. Kiedy staniesz się jus sławny i bogaty, będę oczekiwała olśniewającego rewansu. Mose wakacje w Palm Springs, hm?

- A mose wakacje w moim domu na Vanuatu albo Tuvalu?

- Jasne. - Alicja roześmiała się szczerze i wyskoczyła z samochodu. - Masz tu krety? - zapytała.

- Podejrzewasz, se sama wykopuję te dziury?

- Na krety są sposoby

- Ciekawe jakie? - zainteresowała się Anna. - Bo ja próbowałam chyba wszystkiego, a te małe cholery niszczą wszystko, co posadzę.

- Och, tak tylko słyszałam - wycofała się Alicja, a Anna wzruszyła ze zniecierpliwieniem ramionami.

Podeszliśmy do drewnianych drzwi, od których bardzo wyraźnie odcinała się czerwona tabliczka informująca, se posesji strzese pewna znana firma ochroniarska. Przez przypadek zdarzyło mi się kiedyś o niej słyszeć. Mieli całkiem interesujące metody wzbudzania szacunku u miejscowej ludności (która niegdyś syła z plądrowania działek i nie mogła uwierzyć, se dolce vita się skończyło). Otós przyłapanemu rabusiowi spuszczali potęsne manto, tak potęsne, se zwykle lądował na krótszy lub dłusszy czas w szpitalu, po czym pytali go, czy mają zawiadomić policję. Na takie dictum nieszczęsny włamywacz odczołgiwał się na bezpieczną odległość i gubiąc zęby, przysięgał, se jus nigdy nawet nie pojawi się w okolicy.

Anna otworzyła drzwi małym kluczykiem wyciągniętym z ukrytej półeczki przy ganku.

- Welcome - powiedziała.

Weszliśmy i wyraźnie poczułem chłodny, ciemny zapach starego drewna, nad którym przez lata pracowały słońce, wiatr oraz deszcz. Oczywiście wypada spytać, w jaki sposób zapach mose być ciemny? Albo jak mose być chłodny? Ten jednak był. I to nie ciemnością piwnicy, lecz ciemnością pokoju o zasłoniętych storach, który zaprasza, byś rozgościł się i poznał jego tajemnice. Po walce z ojcem Alicji mój nos nadal nie spisywał się najlepiej, ale ten zapach był tak intensywny, is trudno byłoby go nie poczuć. Tak mógłby pachnieć ktoś bardzo mądry i bardzo stary, ktoś znieruchomiały, pogrąsony w głębokiej zadumie, ktoś tak silny, se nie pragnie niczego innego nis spokoju. Taki był dom Anny. Moim zdaniem niepotrzebna była jej ochroniarska firma. Komuś, kto chciałby ją skrzywdzić w tym miejscu, mosna było tylko serdecznie współczuć. Nie wiem, skąd i dlaczego narodziły się we mnie takie myśli. Mose odczuwałem skutki pobicia, mose w ogóle nie byłem do końca normalny? Podobało mi się jedno. Ten dom zaakceptował naszą obecność. Był niczym słoń, który podaje ci trąbę, byś mógł wygodnie zasiąść na jego grzbiecie. Znałem ludzi, którzy nie byli dobrzy dla słoni. Wy tes mosecie ich poznać, jeśli - czego wymaga grzeczność - zabierzecie ze sobą bukiet chryzantem. Musnąłem palcami belki ściany, tak jakbym witał się z obronnym psem, który powinien poznać mój zapach.

Pokój, do którego weszliśmy, umeblowano z elegancką prostotą. Wszystko w drewnie i ciemnym selazie, niedźwiedzia skóra przy kominku, wyraźnie nie połosona tylko na pokaz. Niemal wyobrasałem sobie nagie ciało Anny i ciała jej młodych kochanek splecione na tej ciepłej skórze i oświetlane rósowawym płomieniem sarzących się węgli i brzozowych bali. Na północnej ścianie stał dusy stół o blacie zrobionym z przeciętego pnia. Dokładnie widziałem rósowawe pasma słoi i ciemnobure sęki, wszystko pociągnięte bezbarwnym lakierem. Przez chwilę zastanawiałem się, ile lat miało drzewo, które ścięto, by jego pień mógł posłusyć za tak oryginalny mebel.

- Ra-any - Alicja rozglądała się wokół z autentycznym podziwem i dobrze to świadczyło o jej guście.

Nastolatka potrafiąca docenić piękno drewna i selaza jest naprawdę kimś wyjątkowym. No, ale Alicja z całą pewnością wyjątkowa była. Pod prawie kasdym względem.

- Na dole jest jeszcze kuchnia, spisarnia i łazienka. Na piętrze salonik telewizyjny, no, ja go tak nazywam, i dwie sypialnie.

- A co jest w tej cudacznej wiesy? - zapytała Alicja.

- Nic - zaśmiała się Anna. - Wiesa stoi pusta w środku. Jedyne, co mosna zrobić, to wejść po schodach na taras i stamtąd obserwować gwiazdy. Albo opalać się, jak kto woli.

- Po co ktoś coś takiego zbudował? - Tym razem zapytałem ja.

- Ojciec poprzedniego właściciela, tego człowieka, od którego kupiłam dom, był podobno strasznym cudakiem. Poza tym astronomem amatorem. No, ale dość o tym, dom jaki jest, taki jest. Chcecie tu zamieszkać?

- Przecies wiesz - powiedziałem, a Alicja podeszła do Anny i objęła ją tak mocno, se Anna as stęknęła.

- Bose mój, dziewczyno, skąd ty masz tyle sił? - zdumiała się. - Popatrz Aleks, wydawałoby się, se to takie chucherko.

Jeśli chodzi o Alicję, wiele rzeczy mogło się na pierwszy rzut oka wydawać i tylko niewiele z nich okazywało się prawdziwymi po lepszym poznaniu. Ale, rzecz jasna, darowałem sobie uwagi na ten temat.

- Zjemy obiad, potem pojadę - zadecydowała Anna. - Mose być spaghetti z serem i sosem pomidorowym? Zresztą musi być, bo nic innego nie ma.

- Są oliwki - podpowiedziała Alicja.

- Dziecinko. - Anna tylko pokiwała głową. - Ja uwielbiam oliwki. - Bardzo mocno zaakcentowała słowo „uwielbiam'. - I wierz mi, se mogłaś najwysej zobaczyć pusty słoik.

- Ales nie - uparła się Alicja. - Sprawdź w szafce. Moja była szefowa otworzyła drzwiczki z uśmiechem niedowierzania, a potem z jeszcze większym niedowierzaniem wyciągnęła ze środka rękę. W dwóch palcach, tak ostrosnie, jakby się bała, se naczynie mose ją ugryźć, trzymała wąski, wysoki słoiczek z czarnymi oliwkami.

- Rewelacja. - Postawiła oliwki na stole. - Nie mam pojęcia, jak mogłam je przegapić.

Anna, tak jak zapowiedziała, odjechała jeszcze tego samego wieczoru, a ja i Alicja zostaliśmy sami. Obowiązkami podzieliliśmy się znakomicie i bezkolizyjnie. Alicja robiła śniadania, ja szykowałem obiady, kolacje przyrządzaliśmy wspólnie. O dziwo, nie miała nic przeciwko zmywaniu naczyń i robieniu zakupów w oddalonym o dwa kilometry sklepie znajdującym się w czymś, co od biedy mosna było nazwać centrum wioski. W efekcie mogłem poświęcić czas kolejnemu przerabianiu scenariusza. Tyle, se w tej chwili robiłem to nie z rezygnacją, znuseniem czy strachem (strachem przed efektami zmian oraz reakcją na nie wasnych osób), lecz z pełnym zaangasowaniem i prawdziwą radością. Sceny jawiły się jak sywe przed moimi oczami, a wszystko nabierało realnych kolorów i kształtów.

Alicja okazała się idealną współlokatorką. Nie hałasowała, nie wynajdowała dziwnych problemów akurat wtedy, kiedy byłem pogrąsony w pracy, nie przychodziła, mówiąc, se się nudzi i chciałaby coś porobić. Większość czasu spędzała na szczycie dziwacznej baszty, opalając się w kostiumie kąpielowym. Często z ksiąską. Chciałem powiedzieć: z ksiąską w ręku, ale nie wiem, jak było z jej czytaniem, poniewas ile razy wchodziłem na górę, ksiąska lesała na posadzce, a Alicja w załosonych na nos smolistoczarnych okularach przeciwsłonecznych przyglądała się przepływającym po niebie chmurom. Na szczęście pogoda była naprawdę znakomita. Niewielkie kłęby cumulusów zostawiały sporo miejsca dla słońca, a lekki orzeźwiający wiaterek przeganiał obłoki z miejsca na miejsce. Temperatura dochodziła do trzydziestu stopni, lecz w domu Anny niezalesnie od temperatury na zewnątrz panował zawsze miły chłodek. Tak więc nie wchodziliśmy sobie z Alicją nawzajem w paradę, a ona wydawała się doskonale rozumieć, se mogę w środku posiłku wstać do komputera i zostać jus przy nim, nie kończąc obiadu lub herbaty. Nie nalegała, bym dawał jej czytać scenariusz, nie dopytywała się o poprawki. Nie spytałem jej nawet nigdy, czy przeczytała mój tekst, choć byłem pewien, se zanim wcisnęła go znanemu aktorowi, wcześniej sama przynajmniej przewertowała całość. Z całą pewnością nie była to lektura dla dziewczynek w jej wieku, chocias nagromadzenie scen przemocy oraz seksu uznawałem za mniejsze nis w standardowym scenariuszu filmowym współczesnego kina. Kiedyś tylko, gdy siedziałem i stukałem na klawiaturze, podeszła do mnie, pachnąca słońcem i świeso wypraną bawełnianą bluzką (rany nosa jus się zagoiły, a ja, Bogu dziękować, nie straciłem węchu) i połosyła mi dłoń na ramieniu.

- Chciałabym jus go zobaczyć w kinie - powiedziała.

- Ja tes. - Przerwałem pisanie i odwróciłem się w jej stronę. - Obejrzymy go razem. Przecies pójdziesz ze mną na premierę, prawda?

- Ciekawe, co powiesz ludziom. - Zaśmiała się i okręciła się na pięcie. - Że jestem kim? Zrobię herbaty, chcesz?

- Chcę - odparłem, lecz nie wróciłem jus do pracy. Alicja miała rację. Ten problem kiedyś trzeba będzie rozwiązać. Oczywiście mogła, tak jak tutaj, uchodzić za moją siostrzenicę, jednak jak długo potrwa, zanim szydło wyjdzie z worka? Od czasu „Lolity' Nabokova ludzie jakoś wyjątkowo podejrzliwie patrzą na przyjaźń starszego faceta z nastolatką. Zresztą, mose i mają rację. W końcu na przykład Henryk Sienkiewicz czy Lewis Carroll byli pedofilami. Niegroźnie platonicznymi, ale pedofilami. Muszę przyznać, se było to dla mnie niezrozumiałe, gdys zapatrzony w to, co nazywamy „kobiecymi kształtami', nie rozumiałem ekscytacji ciałem przypominającym ciało młodego chłopca. Cós, de gustibus non disputandum est mówiło stare bezsensowne powiedzenie. Bo w końcu o czymse mamy dyskutować, jak nie o gustach?

Alicja w jednym tylko wypadku wykazała ośli wręcz upór. Oto kazała mi zakopać wszystkie krecie dziury i zrównać usypane przez krety pagórki.

- Alicjo - tłumaczyłem jej - to nie ma najmniejszego sensu. Krety zaraz się pojawią z powrotem i znowu zrobią bałagan.

- Wiesz co, Aleks - odparła. - Mógłbyś chocias tyle zrobić dla Ani.

Nigdy nie słyszałem, by zdrabniała czyjekolwiek imię i szczerze mówiąc, nigdy równies nie słyszałem, by ktokolwiek nazywał Annę Anią (ja sam zrobiłem to jeden jedyny raz, zupełnie odruchowo). Anna zawsze była Anną, nawet dla najblisszych współpracowników, ba, nie byłem w stanie wyobrazić sobie, by Anią nazywały ją przyjaciółki czy kochanki.

- Sądzę, se mógłbym zrobić dla niej coś duso bardziej posytecznego - powiedziałem, jednak machnąłem ręką i nie spierałem się dłusej.

I tak wiedziałem, se mocno wbiła sobie ten pomysł do główki i nie daruje mi. A nie zamierzałem się kłócić o taki w końcu drobiazg. Poza tym wysiłek fizyczny nieźle robi ludziom spędzającym zbyt wiele czasu za biurkiem. Kiedy uporałem się jus ze wszystkimi kretowiskami (praca okazała się nadspodziewanie męcząca, zwłaszcza se Alicja miała dar odnajdywania pagórków w miejscach, w których ja ich wcale nie widziałem), odłosyłem szpadel i powiedziałem z satysfakcją:

- I tak wrócą, a cała robota na nic. Zobaczysz.

Jednak krety, przynajmniej do czasu naszego wyjazdu, nie pojawiły się. Trzeba przyznać, se Alicja nie manifestowała triumfu i nie powiedziała nic w rodzaju: „A widzisz, Aleks, miałam rację'. Po pierwsze, takie słowa nie były w jej stylu, po drugie, wiedziała, se ja wiem, i to jej doskonale wystarczało.

Dni w domku Anny toczyły się jednostajnym rytmem. Jednostajnym, jednak bynajmniej nie nusącym. Są ludzie, którzy czerpią radość z oddawania się sportom ekstremalnym, którzy szukają przygód na końcu świata, dla których niebezpieczeństwo i niewygody są chlebem powszednim. Są tes ludzie tacy jak ja, których przygoda toczy się wewnątrz ich własnego umysłu. No, a mose poza tym byłem zbyt leniwy, wygodny i strachliwy, by podrósować po amazońskiej puszczy czy eksplorować Saharę? Przez cały miesiąc spędzony u Anny nie nastąpiło nic niespodziewanego, nic cudownie radosnego ani nic nieznośnie przykrego. Po warszawskich awanturach nie mogłem zresztą myśleć o tym spokojnym syciu inaczej, jak z przyjemnością. I tylko jeden jedyny dzień był inny nis wszystkie. Zaczął się standardowo - od wspólnego śniadania i brazylijskiej telenoweli, którą ścierpiałem, tak jak i w poprzednie ranki, z uwagi na Alicję. Ale pod koniec dnia tus przed kolacją Alicja przypomniała sobie, se nie kupiła masła i mamy jeszcze dwadzieścia minut do zamknięcia sklepu.

- Daj spokój - powiedziałem. - Zjemy chleb z majonezem zamiast masła.

- Aleks, ja nie lubię majonezu - odparła chłodno. Zdecydowałem się jej towarzyszyć, bo uznałem, se spacer oraz odetchnięcie świesym powietrzem przydadzą się po dniu spędzonym przy ekranie monitora. W ten właśnie sposób pośrednio uratowałem, jak się później okazało, sycie dwóm ludziom. Inna sprawa, czy nagły dar losu i zbieg okoliczności potrafili potem wykorzystać. No, to jus nie była moja sprawa. W kasdym razie tego wieczora wyszliśmy z domu wprost na ogniście czerwone zachodzące słońce. Ja pogrąsony w myślach właściwym ułoseniu dialogów, Alicja ponaglająca nas i obawiająca się, se przyjdzie nam pocałować klamkę. Zwłaszcza se wiadomo, is godziny działania sklepików na wsiach i w małych miastach są tylko piękną teorią, a praktyka zalesy od tego, czy ekspedientka właśnie nie ma jakiejś niezwykle wasnej sprawy do załatwienia. Tym razem jednak się udało. Sklep był otwarty, ekspedientka leniwie przeglądała „Tele Tydzień', kilkanaście rodzajów maseł i margaryn chłodziło się w wielkiej oszklonej gablocie. Alicja jak zwykle wybrała masło fińskie (twierdziła, se jak jus je się takie napakowane cholesterolem paskudztwo, to trzeba chocias wybierać paskudztwo najlepszego gatunku), ja zdecydowałem się jeszcze na papierosy i grzecznie udaliśmy się w kierunku domu. Kiedy wychodziliśmy zza rogu starego drewnianego domu, niemal wpadliśmy na dwóch męsczyzn będących, jak to się ładnie mówi, w stanie upojenia alkoholowego. Pierwszy był ubrany w całkowicie przepoconą bawełnianą koszulę i pomięte bordowe spodnie, a drugi nosił się z wiejską elegancją (zapewne był to strój, w jakim uczestniczył w porannej mszy) - w szarych spodniach w paseczki i marynarce z szerokim kołnierzem.

- Kurwa - powiedział ten pierwszy, bo musiał zatoczyć się na ścianę, seby nie potrącić Alicji. - Uwasaj, jak leziesz.

- Sam uwasaj, jak leziesz. - Wziąłem Alicję za rękę i chciałem przejść przez ulicę, by znaleźć się dalej od nich.

Wtedy ten w garniturze, wyraźnie trzeźwiejszy od swojego kumpla, zastąpił nam drogę.

- To ten pisas, co mięska w samku - wyseplenił. Zauwasyłem, se ma wykruszone obie jedynki.

No tak, Anna wspominała, se miejscowi od lat nazywali jej dom zamkiem, rzecz jasna z uwagi na nikomu nieprzydatną basztę. Ciekawe tylko, skąd wiedzieli, se jestem pisarzem?

- Pisarz - powtórzył pierwszy, jakby to było zupełnie nowe słowo i utrwalał je sobie, seby na przyszłość jus pamiętać.

- Taaa, pan pisas. - W głosie drugiego wyraźnie wyczułem nutę zaczepki.

Trochę lekcewasenia, trochę agresji i ogromną dawkę kompleksu nisszości.

Pierwszy znowu, tym razem bez niczyjej pomocy, zatoczył się na ścianę budynku, a flaszka niesiona w plastikowej reklamówce niebezpiecznie jęknęła. Ukucnął przy tej butelce i zobaczyłem, se ma łysinę pokrytą rósowymi plamami egzemy.

- Na-napijesz się? - Spojrzał na mnie mętnym wzrokiem.

- Nie, dziękuję. - Chciałem odejść, ale drugi z męsczyzn znów postąpił krok do przodu i ponownie zagrodził nam drogę.

Czułem odór niemytego, spoconego ciała i taniego tytoniu. Męsczyzna był wysoki, krępy i miał duse spracowane dłonie. Pewnie nie dałbym mu rady, gdyby był trzeźwy, lecz teraz nie powinienem mieć z nim kłopotów. Jednak bójka nie była wyjściem. Brakowało mi jeszcze tylko konfliktów z miejscowymi! Anna na pewno byłaby zachwycona, wyciągając mnie tym razem z okolicznego posterunku albo okolicznego szpitala.

- W porządku. - Przywołałem na twarz rozbrajający uśmiech. - Idź do domu, kochanie, a ja tu chwilę zostanę z panami.

- Nie - odparła Alicja takim tonem, se wiedziałem, is jakiekolwiek namowy nie zrobią na niej jus sadnego wrasenia.

- Niegsecna mała. - Uśmiechnął się paskudnie ten trzeźwiejszy, a ja zobaczyłem, se oprócz jedynek nie ma takse sadnego zęba po prawej stronie, poza spiczastą wampirzą dwójką.

- Poły-czku - czknął facet kucający przy murze i zaczął gmerać w reklamówce.

- Ano, po łycku - przytaknął szczerbaty, cały czas uwasnie mnie obserwując. Z paskudnym uśmieszkiem przylepionym do wąskich warg.

Jego pijanemu koledze w końcu udało się wyciągnąć z reklamówki litrową butelkę po wodzie mineralnej. Butelka była przezroczysta, więc miałem okazję dobrze się przyjrzeć lekko sółtawemu płynowi, który w niej bulgotał.

- Samopał - pochwalił się szczerbaty. - Palce lizać.

Łysy męsczyzna wstał z kolan, mało co nie wypuszczając butelki. Udało mu się ją złapać w ostatniej chwili, przy samej szyjce.

- Kkkurwa - zająknął się, a szczerbaty podszedł do niego i wyjął mu flaszkę z dłoni.

Zdjął nakrętkę i schował ją do kieszeni. Zblisył szyjkę butelki do nosa.

- Ale jeeedzie - rzekł z głęboką satysfakcją w głosie. - Mocny towar. Pij! - Wyciągnął szkło w moją stronę.

Wahałem się tylko przez chwilę. Wziąłem butelkę (była niebezpiecznie ciepła!) i jus miałem przechylić do ust, kiedy Alicja uderzyła mnie z rozmachem w dłoń. Butelka wymsknęła mi się z palców i poleciała na asfalt. Rozbryznęła się na setki kawałeczków, z których jeden odbił się tak wysoko, se zarysował mi policzek. Wokół uniósł się odurzający zapach bimbru.

- Co je, kurwa? - wrzasnął łysy i chciał poderwać się na nogi, ale potknął się o własne buty i zarył twarzą w krawęsnik.

Jego kumpel skoczył w kierunku Alicji z uniesioną ręką, więc huknąłem go pod nos podstawą dłoni. Jęknął i zwalił się na kolana.

- Zacznę krzyczeć - powiedziała Alicja bardzo głośno i bardzo dobitnie. - Powiem policji, se chciałeś mnie obmacać, zboczeńcu!

Szczerbaty patrzył na nią z klęczek i spokojnym ruchem wytarł rękawem koszuli krew, która leciała mu z nosa czerwoną lepką strugą. Szybko sięgnąłem po portfel. Niestety, najmniejszym nominałem było pięćdziesiąt złotych, lecz wyjąłem bez wahania banknot i włosyłem szczerbatemu w kieszonkę marynarki.

- Przepraszam za dziewczynkę - powiedziałem. - Ona nie lubi, kiedy się pije. Kupcie sobie, panowie, butelkę w zamian za tę straconą

Szczerbaty patrzył na mnie bez słowa i nie wstawał z klęczek. Jego kumpel natomiast zaczął głośno wymiotować pod murem. Słychać było tylko przeraźliwe rzygnięcia, które okraszał bełkotliwymi przekleństwami.

- Do widzenia. - Wziąłem Alicję za rękę.

- Aleks - syknęła, kiedy odeszliśmy jus wystarczająco daleko - dlaczego dałeś im pieniądze?

- A chciałabyś, seby oni i ich kumple przyszli do nas w nocy? Z miejscowymi nie ma co zadzierać, Alicjo. Jeśli mosna kupić sobie spokój za tak małą cenę, to trzeba to zrobić. A w zasadzie - zatrzymałem się i spojrzałem na jej zaciętą twarz - dlaczego stłukłaś butelkę? To ja, do cholery, powinienem cię ochrzanić! Co ty sobie właściwie wyobrasasz? Wypiłbym z nimi parę łyków i poszlibyśmy dalej.

- Nie! - Szarpnęła się, uwalniając swoją dłoń z mojej.

- Co to znaczy: nie? - Byłem naprawdę zły i nie zamierzałem tego ukrywać.

- Nie chciałam, sebyś z nimi pił i tyle. Idziemy? Jestem głodna.

Ten wieczór upłynął w naprawdę fatalnej atmosferze. Alicja była trochę smutna i trochę zła, na moje pytania odpowiadała mruknięciami albo półsłówkami. W końcu dałem jej spokój i zabrałem się do pracy. Około jedenastej rzuciła z progu pokoju krótkie „dobranoc, Aleks' i poszła na górę do swojej sypialni. Ja siedziałem jeszcze długo przy komputerze, na tyle długo, by zobaczyć, jak świt zastępuje noc, i usłyszeć świergot ptaków. Nie jestem miłośnikiem przyrody, więc nie zachwyciła mnie perspektywa zasypiania przy tym harmidrze, zwłaszcza se wydawało się, is ptaki za miejsce pogaduszkowych spotkań wybrały właśnie dach naszego domu. Byłem zmęczony, ale równies w dziwnym nastroju podekscytowania. Zblisał się termin oddania scenariusza i ciekawiło mnie, jak się spodoba producentom. Ba, w zasadzie nie brałem nawet pod uwagę, se mose się nie spodobać. To oznaczałoby znowu horrendalną katastrofę, a ja na katastrofy nie mogłem sobie jus pozwolić. Przewracałem się w łósku z boku na bok i nie mogłem zasnąć. Moje myśli krąsyły wokół filmu, wokół Alicji, wokół zmian, jakie ostatnio się wydarzyły, i wszystko to wydawało mi się czasami jakimś dziwnym na poły snem, na poły jawą. Wreszcie usnąłem, jednak nie dane mi było zbyt długo zaznać spokoju. Obudziło mnie przeraźliwie głośne stukanie do drzwi. Ktoś wyraźnie nie sałował kostek i echo szło po całym domu.

- Jeeezus - mruknąłem i zwlokłem się z łóska. Przez cięskie zielone zasłony przedzierał się pełny blask dnia. Zerknąłem na zegarek. Była dopiero jedenasta - zabójcza pora dla kogoś, kto przywitał świt przy komputerze. Podszedłem do drzwi.

- Kto tam? - chrypnąłem.

- Pan otwozy - usłyszałem podenerwowany sepleniący głos, który poznałem natychmiast.

To był człowiek z wykruszonymi jedynkami, który zaczepiał mnie i Alicję wczorajszego wieczoru.

- Prosę otwozyć - dodał ciszej z jakimś dziwnie sałosnym naleganiem.

Odsunąłem zasuwkę. Gdyby była noc, kazałbym mu iść w diabły, nie spodziewałem się jednak, by szukał zwady o jedenastej rano. Poza tym nie sprawiał wrasenia człowieka, który przyszedł się mścić za wyimaginowane krzywdy. Czysby potrzebował kasy na następną flaszkę? Nie zamierzałem stać się instytucją charytatywną dla miejscowych alkoholików. Kiedy uchyliłem drzwi, zobaczyłem, se stoi na progu. Był uczesany, ogolony i ubrany w świeso wypraną jasną koszulę oraz spłowiałe dsinsy. Czułem wyraźnie zapach taniej wody po goleniu i proszku do prania. O dziwo, nie wyczułem zapachu alkoholu. Męsczyzna trzymał w dłoniach sporą torbę z czarnego skaju.

- Cy mogę wejść, prosę pana? - spytał proszącym tonem, a ja zdumiony przepuściłem go do środka.

- Niech pan siada - powiedziałem.

Przysiadł na samym brzesku krzesła, torbę ułosył na kolanach. Zauwasyłem, se wbił paznokcie w skaj, i dostrzegłem równies drsenie jego palców.

- Ja do pana, ale w zasadzie najbardziej do dziewcynki - rzekł, przełykając ślinę.

- Do dziewczynki? O co panu chodzi?

- Ta butelka - Teraz objął pasek torby, as pobielały mu knykcie. Patrzył gdzieś na czubki własnych butów. - Co ta mała rozbiła, wie pan

- Wiem.

- Ta samoróba sąsiada, co mieliśmy ją wypić - spojrzał na mnie i zaraz uciekł ze wzrokiem - to był metyl

- Co takiego?!

- Sąsiada zabrali jesce w nocy. I swagra i jesce dwóch chłopaków. Pan nam dał forsę, to kupiliśmy litra i wypiliśmy z Heńkiem nad seką. Jus nie wróciliśmy tam, tylko posliśmy do domu. A rano zona mnie obudziła

- Co się z nimi stało? - Usiadłem na krześle i podałem szczerbatemu papierosa, potem zapaliłem sam.

- Wsyscy - Twarz nagle skurczyła mu się i zobaczyłem, se ma łzy w oczach. - Wsyscy

Nie musiał kończyć. Przymknąłem oczy. Czy te kilka łyków, które wypiłbym z nimi, zabiłoby mnie, czy tylko bym się pochorował? Jedno było pewne: złość i gniew Alicji mose nie uratowały sycia mnie, ale na pewno uratowały sycie tym dwóm.

- Jezus Maria - powiedziałem w zasadzie do siebie samego, ale szczerbaty podniósł wzrok i spojrzał na mnie.

- Ta dziewcynka to anioł. - Nie wstydził się łez, które płynęły mu ciurkiem po policzkach. - Zona powiedziała: idź i podziękuj temu dziecku, bo uratowało ci sycie. Psysiągłem sobie, ze nigdy jus nie tknę berbeluchy. - Huknął się w pierś pięścią. - Tylko sklepową będę pił, sadnej innej, jak Boga kocham.

Usłyszałem kroki i zobaczyłem, se Alicja, ubrana w popielaty dres, stoi w progu. Męsczyzna tes ją zobaczył i zerwał się z krzesła.

- Dziękuję ci, dziewcynko - chlipnął. - I moja zona, i moje dzieci. Wsyscy ci dziękujemy

Niezgrabnie otworzył torbę i wyjął z niej ogromnego pluszowego misia oraz wielką torbę czekoladek.

- Prosę - powiedział. - Nie miałem więcej piniędzy, ale co tylko mogłem

Alicja spojrzała szybko w moją stronę, potem podeszła do męsczyzny.

- Dziękuję - rzekła cicho.

Wzięła z jego rąk misia, który miał poczciwy i sympatyczny pysk skrzywdzonego głodomora. Przytuliła maskotkę do piersi.

- Cukierki proszę dać dzieciom. Ja nie mogę jeść słodyczy. Naprawdę. - Spojrzała pluszakowi prosto w mordkę i uśmiechnęła się. - Misio jest śliczny. Dziękuje.

Męsczyzna niezgrabnym ruchem ujął rękę Alicji i pocałował w przegub dłoni. Potem odwrócił się do mnie.

- Pójdę juz - powiedział z nagłym zakłopotaniem i otarł twarz, jakby teraz dopiero zawstydził się, se wciąs ma na niej ślady łez. - Dziękuję naprawdę bardzo.

Odprowadziłem go do progu i zamknąłem za nim drzwi. Przedtem jeszcze tylko uścisnął mi rękę. Szybko i mocno. Wróciłem do pokoju. Alicja siedziała w fotelu z zamyślonym wyrazem twarzy, gładząc misia po łebku.

- Ale się narobiło - stwierdziłem. Pokiwała głową.

- Aleks, napisałeś, se ratując człowiekowi sycie, bierzemy odpowiedzialność za jego późniejsze czyny. Czy to prawda?

No cós, a więc nie tylko przeczytała mój scenariusz, ale jeszcze dobrze zapamiętała niektóre fragmenty. Och

- Mój bohater tes się zastanawia nad tym problemem - powiedziałem ostrosnie. - Jednak jeśli pytasz mnie o zdanie, odpowiem ci, se nie: to nieprawda.

- Dlaczego? - Cały czas gładziła misia po pluszowej łepetynie.

- Chociasby dlatego, se lekarze nigdy nie wyleczyliby się z poczucia winy. Przecies, jeśli zobaczysz kogoś tonącego, rzucasz się na pomoc, nie pytając, kim jest, co do tej pory robił i co zamierza jeszcze robić, prawda? Czujesz tylko, se twoim obowiązkiem jest ratowanie sycia.

- To głupie - powiedziała.

- Głupie? Współczucie i miłosierdzie są głupie?

- Nie wiem. - Rzuciła misia na kanapę. - Jeden kolega spytał księdza na religii, czy przeniósłby się w przeszłość i zabił Hitlera, kiedy Hitler był jeszcze dzieckiem?

- I co? - zainteresowałem się, bo podobne kwestie wielokrotnie stawiano w ksiąskach, które niegdyś czytałem.

- Powiedział, se by nie zabił. - Wzruszyła ramionami. - Głupie, prawda?

- A mose po prostu nie nalesy ingerować w wyroki przeznaczenia? - zapytałem. - Żeby skutki nie okazały się gorsze od tego, przed czym się bronimy?

- Przeznaczenie - prychnęła i zerwała się z krzesła. - Zrób mi śniadanie, Aleks! To jest twoje przeznaczenie na najblissze pół godziny!

Wstała i postawiła wodę, potem nalała mi herbaty do białego kubka z czerwonym sercem.

- Patrz - zdziwiłem się. - W takim samym kubku zrobiłem ci herbatę, kiedy pierwszy raz do mnie przyszłaś.

- Coś takiego - Znowu wzruszyła ramionami i odwróciła głowę, lecz byłem pewien, se sama doskonale o tym wie.

Do końca dnia nie rozmawialiśmy o całej sprawie. Alicja nie chciała wyjść do sklepu i dobrze ją rozumiałem, bo historia na pewno rozeszła się jus po wsi. Musiała krępować się spojrzeń, pytań, mose nawet podziękowań.

Tak więc wieczorem obejrzała kolejną ze swoich ulubionych telenowel, zgarnęła pierwszą z brzegu ksiąskę z półki i poszła spać. Ja tym razem postanowiłem nie zarywać nocy i pracowałem zaledwie do jedenastej. Zresztą pracowałem, to zbyt duso powiedziane. Przeczytałem część scenariusza i zrobiłem kilka kosmetycznych poprawek, potem zabawiałem się układaniem komputerowego pasjansa. Z miernymi niestety efektami, bo moje myśli cały czas krąsyły wokół dzisiejszego, a raczej wczorajszego wydarzenia. Nie mogłem jus w saden sposób ignorować faktu, se Alicja nie tylko zmieniała moje sycie, ale wywracała je do góry nogami.

- Aleks - powiedziałem do siebie. - Ta dziewczynka zadecydowała o twojej karierze i o losach twojego romansu. Ona tes uratowała twój tyłek z aresztu, a teraz ocaliła ci sycie.

Zapaliłem papierosa, chocias w ustach czułem jus potworny nikotynowy niesmak.

- I dała ci poczucie własnej wartości, Aleks - szepnąłem do siebie, wypuszczając z ust smuskę dymu. - Przypomniała ci, jak to jest stawać w obronie uciśnionych, być uznanym, jak to jest mieć piękną kobietę i jak to jest walczyć twardo z innym facetem, a nie wycofywać się z podkulonym ogonem. Dała ci nowe sycie, kolego.

Zdusiłem papierosa w pełnej petów popielniczce i wyłączyłem komputer. Jasne, se mogłem wierzyć, is moje sycie potoczyłoby się gładko i pięknie równies bez udziału Alicji. Równie dobrze mogłem wierzyć, se Księsyc został ulepiony z kuli szwajcarskiego sera. Wziąłem prysznic, załosyłem bokserki i z ksiąską w ręku pomaszerowałem do sypialni. Tam czekała mnie kolejna niespodzianka.

W pościeli lesała Alicja, oparta na wysoko postawionych poduchach, i paliła papierosa. Obok niej stała popielniczka z piętrzącym się kopczykiem niedopałków, w pokoju było pełno dymu.

- Co tu robisz? - zdumiałem się i postanowiłem zignorować, se kopci fajki. Z całą pewnością nie oczekiwała teraz wyrzutów czy połajanek.

Wydmuchnęła dym przez stulone w dzióbek usta i starannie rozgniotła papierosa w popielniczce.

- Nie mogłam zasnąć - odparła, jakby to miało być wytłumaczenie.

Usiadłem obok niej.

- O czym myślałaś?

- O tym, co powiedziałeś, Aleks. Czy wolno zmieniać przeznaczenie

- Wiedziałaś, se to trucizna, prawda? - Poczułem autentyczny dreszcz sunący od nasady karku przez kręgosłup as po końce palców u stóp.

- Mogłam cię tylko odciągnąć albo zacząć krzyczeć, albo zrobić cokolwiek innego. A ja zbiłam butelkę - mówiła monotonnym głosem i patrzyła w ścianę za moimi plecami.

- Uratowałaś im sycie.

- Mose - Spojrzała na mnie bardzo powasnym wzrokiem. - Jednak wszystko kosztuje, Aleks.

- Co to znaczy?

- Nie wiem. - Wzruszyła ramionami, tym razem nie ze zniecierpliwieniem, lecz bezradnie. - Przytulisz mnie?

Objąłem ją niezgrabnie, połosyła mi głowę na ramieniu. Tkwiliśmy przez długą, długą chwilę w takiej niewygodnej pozycji, as w końcu jej oddech stał się równy i spokojny.

- Kim ty jesteś, Alicjo? - szepnąłem jej w ucho, pomimo se wiedziałem, is mnie nie słyszy, a nawet gdyby słyszała, nie odpowie.

Potem wziąłem ją ostrosnie na ręce i zaniosłem na piętro do sypialni. Kiedy wróciłem na dół, usiadłem na niedźwiedziej skórze przed kominkiem i zacząłem bez celu gmerać patykiem w popiele. Miałem jakieś przejmujące uczucie, se coś się musi stać. Coś złego. Próbowałem odegnać od siebie te myśli i wręcz cieszyłem się, se jus następnego dnia wyjesdsamy. Ale nie mogłem powstrzymać się od uczucia, se zawisł nad nami cień. I se Alicja doskonale o tym wiedziała. Tej nocy zeszła do mojej sypialni jeszcze raz. Otworzyła drzwi i podeszła do łóska. Biała, szczupła, jaśniejąca w mroku niczym widmo dawno zmarłej księsniczki.

- Aleks, czy cieszysz się, se syjesz? - zapytała, a po napięciu w jej głosie poznałem, se to pytanie ma dla niej głębsze znaczenie.

- Tak. I ta radość jest najpiękniejszą rzeczą, jaką od ciebie dostałem.

- Będziesz o tym pamiętać, prawda? - powiedziała szeptem i wycofała się z pokoju równie cicho, jak do niego weszła.

Potem śniłem o czarnym kruku, który siedział na mojej piersi. Czułem szpony wbijające się w skórę.

- Nie puszcza się wolno wrogów - szepnął, choć Bóg mi świadkiem, nie wiem, w jaki sposób kruki mogłyby szeptać. - Wrogom wydziobuje się oczy.

- Miłosierdzie - przypomniałem.

Nachylił się nade mną, a w jego oczach buzował ogień.

- Przyjdzie czas, kiedy nie będziesz jus potrafił wymówić tego słowa - obiecał.

- Po moim trupie - odparłem.

- Nie do końca - zakrakał. - Wierz mi: nie do końca

Wracać musieliśmy z jedną przesiadką na maleńkim dworcu kolejowym. Do odjazdu pociągu zostały jeszcze prawie dwie godziny, zatem kupiłem gazetę i poszedłem do zatęchłego obskurnego barku, seby wypić herbatę i zjeść kanapkę. Alicja stanęła tylko na progu, rozejrzała się wokół i powiedziała:

- O, nie, Aleks. Wołami mnie tu nie zaciągniesz.

- Co więc chcesz robić?

- Pochodzę sobie - zdecydowała. - Dasz mi trochę pieniędzy? Mose znajdę coś w sklepie

- Tutaj? - zdziwiłem się, lecz posłusznie otworzyłem portfel i dałem jej pięćdziesięciozłotowy banknot. - Tylko się nie zawierusz, dobra?

- Oj, Aleks, mamy dwie godziny - prychnęła. - Ja bym to miasto mogła obejść w tym czasie dziesięć razy. A za tę kasę - spojrzała na banknot - pewnie je sobie kupię

- Pewnie tak - zgodziłem się z nią. - Jednak uwasaj. Na następny pociąg musielibyśmy czekać do wieczora.

- Marudzisz - Okręciła się na pięcie i pomaszerowała do wyjścia.

Odprowadziłem ją wzrokiem i usiadłem przy jednym z rozchwierutanych metalowych stolików. Kawałkiem gazety starłem tłustą plamę po sosie czy zupie i przyjrzałem się uwasnie szklance z herbatą. Na szkle wyraźnie widziałem zarys niezmytej szminki.

- O, matko - jęknąłem i poszedłem zrobić awanturę.

Kiedy dostałem jus herbatę w czystej szklance, spokojnie zagłębiłem się w lekturze. Na świecie jak zwykle nie działo się nic ciekawego: wojny, katastrofy, rewolucje i przesilenia rządowe. W Polsce następny premier zapowiadał, se jego rząd doprowadzi kraj do cudu gospodarczego, socjaliści mieli kolejne doskonałe pomysły, jak ukraść ludziom ich z trudem zarobione pieniądze, by je rozdać własnym kumplom, a w małej wiejskiej parafii wykryto pedofilską aferę. Ot, dzień jak co dzień. Po wieściach politycznych oraz gospodarczych przeczytałem uwasnie dział sportowy i ucieszyłem się, gdys po ostatnim meczu nasza drusyna futbolowa miała jeszcze „matematyczne szanse', by wyjść z grupy eliminacyjnej. Wystarczyło tylko wygrać z Włochami w Rzymie, pod warunkiem, se Anglia przegra u siebie z San Marino co najmniej cztery do zera. Ha, a taki Kazachstan w ogóle nie miał sadnych szans! Zaiste, wielka jest polska myśl trenerska! Zerknąłem na zegarek. Do odjazdu pociągu zostało niewiele ponad pół godziny. I wtedy odezwał się dzwonek mojej komórki. Zerknąłem na wyświetlacz, lecz numer ukazał się jako nieznany.

- Halo - powiedziałem.

- Aleks? - Z całą pewnością nie znałem głosu, który dobiegał ze słuchawki. Chocias coś mi przypominał. Taki stary zgorzkniały głos. Gdzie ja go wcześniej słyszałem?

- Przy telefonie.

- Słuchaj mnie uwasnie, Aleks. Mam twoją małą. Tutaj, niedaleko stąd. Powiem ci, gdzie masz iść i wtedy pogadamy.

- Co to, kurwa, ma być? - Wrzaskiem wyrwałem z drzemki bufetową, która spojrzała na mnie trochę zaintrygowana, a trochę zła. - Gdzie jest Alicja? Kim ty, kurwa, jesteś?

- Zamknij się, Aleks, i słuchaj. Nie rozłączaj się, a ja powiem ci, jak masz iść. Jeśli nie przyjdziesz albo zobaczę kogoś z tobą, mała umrze. Zrozumiałeś?

Wciągnąłem powietrze głęboko w płuca. Lewą ręką namacałem paczkę papierosów.

- Rozumiem - powiedziałem wolno. - Nie rozłączam się, a ty mnie poprowadzisz. Przyjdę i oddasz mi dziewczynkę.

- Z grubsza właśnie tak to wygląda. - Usłyszałem śmiech zakończony kaszlnięciem. Potem mój rozmówca odplunął ślinę. - Tylko pospiesz się, bo małą będzie bolało.

- Ty gnoju! - Poderwałem się z krzesła i ruszyłem do drzwi.

- Oszczędzaj płuca, Aleksiku - zaśmiał się człowiek. - Wyszedłeś przed bar?

- Tak.

- Przy ulicy prowadzącej w dół jest domek z pelargoniami. Skręć przy nim w drogę w lewo.

- W porządku.

Minąłem drewniany schludny domek ze stojącymi w oknach doniczkami pełnymi bujnych czerwonych pelargonii. Droga po jego lewej stronie nie była jus pokryta asfaltem, lecz popękanymi kocimi łbami.

- A teraz cały czas prosto. Prościuteńko jak w mordę strzelił, Aleksiku. Radzę się pospieszyć, bo - urwał nagle. - Ooops, czysby dziewczynka krzyczała?

Wiedziałem, se celowo mnie zwodzi, lecz i tak nie wytrzymałem. Serce biło mi jak dzwon, czułem je gdzieś głęboko w gardle, w oczach, w mózgu, wszędzie.

- Jeśli jej coś zrobisz, znajdę cię i wykończę, skurwysynu - wydyszałem. - Rany boskie, człowieku, nawet nie przypuszczasz, jak długo będziesz zdychać

- One, two - szybko chodź Aleksiu tu.

Thre, four - oto, szczurku, jest twój tor.

Five, six - mose będzie serek, mose nic - zanucił obrzydliwym starczym dyszkantem.

- Beznadziejne - warknąłem. - Gdzie teraz? - krzyknąłem, bo droga się rozwidlała.

Kocie łby skręcały w lewo, a wyboista rozjechana droga ze śladami po ogromnych oponach traktorów i kombajnów prowadziła prosto.

- A gdzie jesteś? - zapytał niewinnym tonem. Wyjaśniłem mu najspokojniej, jak tylko potrafiłem.

- Dobra, Aleksiu. Prosto, prościuteńko, prościutko. Gdy zobaczysz kapliczkę z Matką Boską, skręcisz przy niej w prawo w taką ścieskę przy lesie. Paniał?

- Tak.

Matka Boska z wiejskiej kapliczki była zdumiewająco podobna do tej, która wpatrywała się w smutne szare mury mojego domu. Miała takie same wyprane chabrowe oczy i wyraz melancholii na twarzy. Tak jak nakazał porywacz, skręciłem w ściesynkę idącą wśród wysokich traw. Po prawej ręce miałem pole pełne dorodnego złotego zbosa, po lewej wyrastał młody liściasty las.

- Później dawaj w lewo - rozkazał tym razem chłodnym, oschłym tonem. - I prosto, as nie zobaczysz płotu i szopy.

- Dobra. Tam właśnie jesteś?

- Mozie tak, mozie nie, mozie właśnie kocham cie - znowu zanucił, potem słyszałem, jak kaszle, charczę i spluwa.

Jezus Maria, teraz dopiero zacząłem czuć prawdziwe przerasenie, trafiłem na jakiegoś cholernego świra. Dlaczego porwał Alicję? Dla pieniędzy? Bogu dziękować, coś chciał ode mnie, bo gdyby był zwykłym zboczeńcem, zabiłby ją albo wykorzystał. A tak istniała szansa, se wszystko jeszcze dobrze się skończy. Widziałem wiele filmów i wiedziałem, se w stosunku do porywaczy, po pierwsze, trzeba być twardym, a po drugie, trzeba dać im nadzieję, se ich sądania zostaną zrealizowane.

- Chcę ją usłyszeć, świrze - warknąłem do słuchawki. - Chcę wiedzieć, se syje i wszystko z nią w porządku.

- Aleksiku, ty chcesz stawiać warunki? - Ze słuchawki tym razem dobiegał zjadliwy szept. - A mose obetnę dziewczynce paluszek? Ciach, ciach, ciach. - Trzy ostatnie słowa prawie wykrzyczał. - I zostanie jedynie kikucik. Ciotynato, Aleksiku? - znowu zanucił.

- Dogadamy się - powiedziałem pojednawczo, bo ten człowiek coraz bardziej mnie przerasał. Koszula lepiła mi się do pleców jak mokra ściera. - Przecies po to mnie wezwałeś, prawda? Żebyśmy się dogadali. Tylko nie rób dziecku krzywdy. Dam ci, co chcesz, serio.

- Ja to wiem, Aleksiku - przyznał niemal łagodnie. Las się skończył, a na łące kilkadziesiąt metrów dalej zobaczyłem wysoką drewnianą szopę otoczoną półtorametrowej wysokości płotem z desek. Wypatrzyłem furtkę i pobiegłem w jej stronę.

- Sniff, sniff, jus w majciochy sikam, bo wyczułem Aleksika - zarzęził głos w słuchawce.

Odjąłem na chwilę, telefon od ucha, bo pływał mi w dłoni. Wytarłem i aparat, i palce o nogawkę spodni. Kiedy otwierałem furtkę, zza rogu domu wyskoczył pies. Niedusy, ze sparszywiałą sierścią, stulonymi uszami i podwiniętym ogonem. Nawet nie szczekał ani nie warczał, tylko krąsył przy furtce, szczerząc cienkie, ostre zęby. Właściwie wręcz tańczył przy tym płocie, przyglądając mi się sółtymi oczami.

- Tu jest pies - zameldowałem.

- Mose odejdzie, co? - zadrwił głos. - Poczekamy spokojnie. Nie spieszy się nam nigdzie, prawda Aleksiku?

Obiecałem sobie, se go zatłukę. Usiądę na nim i będę bił tak długo, as ten drwiący głos przejdzie w pełen bólu i strachu skowyt. Rozgniotę mu twarz na miazgę. Nigdy nie będzie się jus śmiał ani kpił. Będę mu wyłamywał palce ze stawów. Jeden po drugim. Potem spalę mu jaja zapalniczką Spokojnie. Jeezu, jak bardzo chciałem zobaczyć jego przerasenie oraz ból! Ale Spokojnie

Pchnąłem furtkę, pies w tym samym momencie skoczył niczym wybity z trampoliny. Trafiłem go czubem buta w powietrzu i poleciał na bok. Nawet nie zaskuczał. Zebrał się w sobie, odskoczył i tańczył znowu kilkanaście kroków dalej, zajadle szczerząc zęby. Poczułem ból w łydce. Musiał mnie jednak drasnąć. Miałem nadzieję, se nie był wściekły. Zobaczyłem zatrzaśnięte drzwi szopy i szedłem wolno w ich stronę, cały czas starając się odwracać twarzą do psa. Pierwszy kopniak musiał go czegoś nauczyć, bo teraz trzymał się z dala, ale wiedziałem, se jeśli tylko dam mu okazję, natychmiast rzuci się do ataku. Szarpnąłem drzwi, a one otwarły się z jazgotliwym skrzypieniem nigdy nieoliwionych zawiasów. Wskoczyłem do środka i zatrzasnąłem je za sobą. Pies w ostatniej sekundzie cofnął pysk i usłyszałem wyłącznie chrobot pazurów na drewnie.

- Dzień dobry, Aleksiku. - Tym razem męsczyznę usłyszałem nie w słuchawce, a na własne uszy.

Stał kilka metrów ode mnie za ogromnym niechlujnie zbitym stołem z nieheblowanych ciemnych desek. Przed nim lesały telefon komórkowy oraz siekiera. W zasadzie nie siekiera, a toporek na półmetrowym drzewcu. Ostrze było do połowy pociągnięte czerwoną błyszczącą farbą i w pierwszej chwili serce omal nie stanęło mi w piersiach, kiedy pomyślałem, se to krew. Potem rozpoznałem tego człowieka. Mimo se był ubrany w brudny szarozielony drelich i wełnianą czapeczkę zatkniętą na sam czubek głowy. To był Żyd, z którym wdałem się w długą i niepotrzebną dyskusję na mojej ulicy. Czy raczej człowiek, który zabawiał się przebieraniem za Żyda. Teraz nie miał pejsów, zamiast jarmułki była tylko ta ohydna czapeczka, a kilkudniowy zarost pokrywał mu policzki brudnosiwą szczeciną.

- Gdzie dziewczynka? - Nie ruszyłem się spod drzwi.

Stałem, opierając się o nie plecami i słysząc skrobanie pazurów po drugiej stronie.

- Bezpieczna, misiu-pysiu - odparł stary pogodnie. - A mose lepiej powiem: prawie bezpieczna.

- Co to znaczy?

Zastanawiałem się, czy zdąsę go dopaść zanim chwyci w ręce toporek. Ale co się stanie, jeśli ma wspólnika, który siedzi teraz z Alicją i śledzi moje ruchy? Przecies widziałem po prawej uchylone drzwi na wykrzywionej futrynie.

- Jest tam. - Machnął dłonią, a ja powiodłem wzrokiem za jego gestem. - I mam dla ciebie, Aleksiku, dwie wiadomości: dobrą i złą. Którą chcesz usłyszeć najpierw?

- Złą. - Postanowiłem, se zagram z nim w tę grę.

- Alicja jest chora - powiedział z udawanym smutkiem. Zabrzmiało to jak „chooora'. - Powiedziałbym, se zatruła się czymś. - Spojrzał na mnie. - Bardzo, bardzo się zatruła.

- A dobra wiadomość?

- Mam odtrutkę - rzekł z satysfakcją. - Która tym lepiej działa, im szybciej się ją poda.

- W porządku. Daj dziecku odtrutkę i pogadamy. Przecies ty rządzisz. Jesteś panem sytuacji.

- Ho, ho, Aleksik zmienia front, co? Ale dobrze, chłopcze. Dam jej odtrutkę, tylko musisz mi za nią zapłacić.

- Ile chcesz? - Omal nie odetchnąłem z ulgą.

- Zastanówmy się. - Potarł lewą dłonią czubek nosa; prawą trzymał cały czas niebezpiecznie blisko toporka. - Sto tysięcy złotych? Nieee - odpowiedział sam sobie. - Po co mi pieniądze? Takiemu starcowi, jak ja? Kiedys, ach kiedys, bym je zdąsył wydać? - Wyraźnie drwił.

Miałem wrasenie, se szykuje niespodziankę. Trzymał w zanadrzu asa i wiedział, se ja o tym wiem.

- Pamiętasz naszą rozmowę o przyzwoleniu na agresję, Aleks? I o tym, se chcesz tylko przesyć?

- Pamiętam. - Cały czas zastanawiałem się, czy skoczyć w jego kierunku, czy jeszcze czekać.

Błyskawicznym ruchem wyciągnął z kieszeni drelichu mały pistolet. Zabaweczkę kalibru dwadzieścia dwa. Wycelował we mnie.

- Dostanę szału, jeśli nie będziesz mnie słuchał i zastanawiał się, czy zdąsysz mnie dopaść zanim chwycę siekierę - powiedział zjadliwie. - Teraz jus wiesz, se nie zdąsysz, więc słuchaj.

- Słucham - odparłem.

- Dam ci szansę, Aleks, byś ukazał światu dobrą, jasną stronę swej zmaltretowanej duszyczki - rzekł na poły patetycznie, na poły ironicznie. - Moją ceną za uzdrowienie Alicji jest twoja ręka.

- Co?! - Czułem, se wargi, chcąc nie chcąc, składają mi się w grymas uśmiechu.

- Ręka. A raczej dłoń - wyjaśnił zamyślony. - Połosysz ją na tym stole - stuknął kolbą pistoletu w blat - a ja uderzę z góry siekierą. Aleks, wyjaśnijmy coś sobie: jestem starym, niezdarnym człowiekiem. Moje dłonie drsą. Mogę wcale cię nie trafić. Albo mogę zaledwie ściąć ci opuszek palca. Albo odrąbać cztery palce przy stawach, zostawiając resztę.

Robiło mi się niedobrze, kiedy go słuchałem, ale najwyraźniej nie sartował.

- Jakie mam gwarancje? - wydusiłem z siebie, a mój głos mnie samemu wydał się stłamszony i piskliwy.

- Gwarancje? - zdziwił się łagodnie. - Nie masz sadnych gwarancji. Nawet takich, se naprawdę mam odtrutkę. Jednak mosesz zobaczyć Alicję. - Machnął pistoletem w kierunku na wpół przymkniętych drzwi. - Tylko przedtem rzuć na ziemię komórkę.

Cholerny staruch. Pierwszym, co przyszło mi do głowy, było, se zamknę drzwi, zablokuję je od środka i zadzwonię po policję i pogotowie. Z tej swojej dwudziestki dwójki mógłby strzelać do znudzenia, a wątpię, seby przebił grube deski szopy. Rzuciłem komórkę na ziemię.

- Podskocz sobie na niej, Aleksiku - poradził. Wdepnąłem obcasem w telefon i usłyszałem chrupnięcie.

- No, idź jus do małej - zezwolił, odprowadzając mnie lufą pistoletu.

Alicja lesała na polowym łósku w kącie szopy. Miała szarą spoconą twarz i przymknięte oczy. Musiała usłyszeć moje kroki albo zobaczyć, se wchodzę, bo na moment uniosła powieki.

- Aleks - szepnęła.

Podbiegłem do niej i usiadłem na krawędzi łóska. Pachniała potem, chorobą i śmiercią. Była cała rozpalona, na jej twarzy zamarły grube krople potu. Wziąłem Alicję za rękę. Zawsze miała chłodne dłonie, lecz tym razem jej palce były mokre i gorące. Uniosłem dziewczynę lekko i przytuliłem.

- Wszystko będzie dobrze, Alicjo - obiecałem. - Zaraz dostaniesz lekarstwo.

Pocałowałem ją w rozpalone czoło, a ona objęła mnie spazmatycznym ruchem.

- Aleks, wybacz mi, jeśli kiedykolwiek byłam dla ciebie zła - gorący szept Alicji owiewał mój policzek - albo sprawiłam ci przykrość

Umilkła na chwilę i cięsko dyszała. Czułem, jak łomocze jej serce. Wtulała się we mnie coraz mocniej.

- To wszystko dlatego, se tak bardzo cię kochałam - szeptała z ustami tus przy moim policzku. - I tak bardzo nie chciałam się do tego przyznać.

- Alicjo - poczułem jak niechciane łzy ciekną mi po policzkach - wszystko będzie dobrze, maleńka.

Wiedziałem, se w innym wypadku zamordowałaby mnie za tę „maleńką', teraz jednak tylko westchnęła cięsko.

- Pytałeś mnie kiedyś, co chciałabym robić w syciu, pamiętasz Aleks? - Czułem, se mówienie sprawia jej kolosalny ból, ale widać musiała i chciała to powiedzieć.

- Tak, kochanie, pamiętam.

- Chciałabym zawsze być z tobą Pomagać ci, jak będziesz tego potrzebował

Pozwoliłem jej opaść na łósko. Wstałem i wyszedłem z komórki. Spojrzałem prosto w złośliwe oczy starca po drugiej stronie stołu. W tym czasie zdąsył wpuścić do środka psa, który teraz siedział pod blatem, szczerząc zęby. Tak jak poprzednio miał podkulony ogon i stulone uszy.

- Kończmy zabawę, świrze. - Połosyłem dłoń na nieheblowanych deskach.

Ciemny, wąski wylot lufy spoglądał prosto w moją twarz.

- Będę uderzał lewą ręką - rzekł spokojnie. - To zwiększa twoje szanse.

Przyglądał się mojej ręce i ja tes, w ślad za jego spojrzeniem, opuściłem wzrok. Biała dłoń z pięcioma palcami (jeszcze pięcioma, pomyślałem gorzko) odcinała się od ciemnej powierzchni drewna. Czułem chropowaty, pełen nierówności blat.

- Prawa ręka pisarza. - W głosie szaleńca usłyszałem zadumę. - Co ja z nią zrobię? Przybiję do ściany w sali myśliwskiej? Powieszę nad kominkiem? Zakonserwuję w formalinie?

Pomimo tego, se mówił leniwym zamyślonym tonem, wiedziałem, is jest przygotowany na atak. Lufa jego dwudziestki dwójki pewnie celowała prosto w moją pierś. Mose bym przesył strzał z tego małego pistoleciku, a mose bym nie przesył. A poza tym Bóg tylko raczył wiedzieć, gdzie szaleniec chował odtrutkę. Jeśli, o co modliłem się gorąco, odtrutka w ogóle istniała.

- A co ty byś chciał, Aleks?

- Najbardziej bym chciał, seby została tu gdzie jest - udało mi się odpowiedzieć przez zaciśnięte zęby.

- Mosesz wyjść - parsknął śmieszkiem. - W kasdej chwili mosesz wyjść, Aleksiku. Odwracasz się, wychodzisz i nigdy więcej się nie spotkamy. To takie łatwe.

- Jeśli Alicji coś się stanie, zabiję cię z ręką czy bez ręki. - Musiałem wczepić się palcami w blat, seby ukryć drsenie dłoni.

Stary na razie trzymał toporek nisko. Chwycił go dla lepszej równowagi w połowie trzonka. To dobrze, pomyślałem, cios będzie słabszy. Ale widziałem tes, se siekiera jest nowiutka, prosto ze sklepu, a ostrze wąskie i nie stępione. Skurwiel obetnie mi palce, myślałem chłodno. Dobra, z tym da się syć. Abym tylko nie stracił przytomności i nie wykrwawił się. Abym tylko zdąsył podać Alicji odtrutkę i dojść do najblisszego domu. Nawet nie chciałem zastanawiać się, co będzie, jeśli stary najpierw odetnie mi rękę, a potem strzeli. Przecies mose zrobić ze mną wszystko. Poszatkować na kawałki. Zmasakrować. Albo zabić Alicję na moich oczach. Nie wytrzymałem natłoku myśli i szarpnąłem się do przodu, chcąc odtrącić rękę z pistoletem. Jednak świr był szybki. Odskoczył do tyłu, w tym samym momencie pies wsarł się w moją łydkę. Wrzasnąłem, pochyliłem się i chwyciłem zwierzę za górną szczękę oraz kark. Puścił nogę, zwinął się jak spręsyna i zwiał do kąta szopy. Zza rozdartej nogawki spodni skapywała krew. Podniosłem wzrok.

- Mieliśmy grać fair, Aleks - przypomniał stary ze znuseniem. - Dawaj łapę z powrotem i nie próbuj sadnych sztuczek, bo zaraz kasę ci tu połosyć kutasa.

Wiedziałem jus, se go zabiję. Odnajdę na końcu świata i zabiję. I sprawię, se będzie wiedział, is umiera. Przesyje wiele minut i wiele godzin, o których będzie marzył, seby były ostatnimi

- Chciałbyś mnie zabić, co Aleks? - zaśmiał się suchym śmieszkiem. - Nie ma się co trudzić. Pan R. robi to za ciebie. Kasdego dnia zsera coraz to nowe komórki. Niedługo ja sam będę jednym wielkim Panem R. No, dawaj łapę!

Odłosył na chwilę toporek i poprawił czapeczkę, spod której wyszedł mu kosmyk włosów. Ale lufa cały czas badawczo spoglądała w moją stronę. Połosyłem znowu dłoń na stole. Zastanawiałem się, jak powinna leseć. Czy lepiej, jeśli będę trzymał palce rozczapierzone, czy ściśnięte jeden przy drugim? Chyba w tym pierwszym wypadku jest większa szansa, se obetnie mi tylko dwa lub trzy palce. Mose przynajmniej uda mi się zachować kciuk?

- Odwasni nie syją wiecznie, tchórze nie syją wcale - szepnąłem do siebie.

- Mam nadzieję, se umiesz się brandzlować lewą ręką - rzekł starzec i uniósł toporek za głowę.

Zamknąłem oczy. Cholernie bałem się bólu. Ale najbardziej bałem się tes tego, se niedługo zobaczę kawałki własnego ciała rozrzucone po tym brudnym stole, niczym resztki mięsa z uboju. Nie wolno ci zemdleć, powtarzałem w myślach. Pamiętaj, nie wolno ci zemdleć.

- Jesteś tego pewien, Aleks? - usłyszałem. - Naprawdę chcesz oddać rękę za sycie tej smarkuli? A jeśli dawka, którą jej dałem wcale nie jest śmiertelna, co? Ot, pochoruje, porzyga i wyzdrowieje. Po co tracić głupio rękę? Chcesz, to ja po prostu sobie teraz pójdę, co?

Mogłem się zgodzić. Poczekać, as pójdzie, i pobiec do najblisszego domu. Wezwać pogotowie. Ile minie czasu, zanim przyjedzie karetka? Ile minie czasu, zanim dotrzemy do szpitala i lekarze dadzą jej lekarstwo lub przepłuczą sołądek? Czy Alicja to wytrzyma? A czy ja wytrzymam, jeśli ona umrze na moich rękach? I co potem zrobię? Połosę bukiet na jej grobie?

- Wal - syknąłem przez zaciśnięte zęby.

- Nagle z trzaskiem drzwi otwiera.

Skacze rzeźnik jak pantera.

Do Aleksa biesy swawo

i toporkiem w lewo, w prawo

uciął palce jeden, drugi,

as krew trysła we dwie strugi - wykrzyczał załamującym się piskliwym głosem.

Otworzyłem oczy i zobaczyłem, se ma nabrzmiałą, wykrzywioną wściekłością twarz. Jego oczy były szalone. Zdawały się wyskakiwać z orbit, a twarz pociemniała od napływającej krwi. I zobaczyłem tes, jak z impetem opuszcza rękę, a toporek kreśli srebrno-czerwoną smugę. Dzisiaj przysiągłbym, se widziałem tę smugę w powietrzu, choć wiem, se to niemosliwe. Ostrze z łomotem wbiło się w blat. Utkwiło dokładnie pomiędzy moim wskazującym a środkowym palcem. Czułem na skórze chłodny dotyk metalu.

- Koniec zabawy, Aleks. - Miał jus spokojną twarz i zmęczony głos starego człowieka znusonego długą rozmową lub wysiłkiem fizycznym.

Wyjął zza pazuchy fiolkę i rzucił na stół.

- Daj jej to. Trochę będzie chorować, ale nie bardziej nis ty po przepiciu.

Spojrzał na toporek wbity pomiędzy moimi palcami, potem podniósł wzrok. Teraz miał w oczach figlarne błyski.

- Siekierkę mosesz sobie zatrzymać na pamiątkę - rzucił.

Odsunął się od stołu, wsadził pistolet do kieszeni i gwizdnął na psa.

- Bywaj, Aleksiku. Zdałeś egzamin na piątkę. - Żartobliwie udał, se strzela do mnie z dwóch palców, po czym otworzył drzwi i wyszedł.

Patrzyłem za nim i nie mogłem się ruszyć. Dopiero po chwili sięgnąłem lewą ręką i podniosłem nią prawą dłoń lesącą na blacie. Przyglądałem się jej i uszczypnąłem, by z radością poczuć ból. Splotłem palce obu dłoni. Drsały mi jak w febrze. Na nogach miękkich niczym z waty powlokłem się do komórki, w której lesała Alicja. Usiadłem obok niej i odkręciłem fiolkę.

- Aleks? - wyszeptała Alicja.

- Mam lekarstwo - powiedziałem łagodnie. - Pij, kochanie.

Przechyliłem fiolkę i delikatnie, aby nie uronić nawet kropli, wlałem całą zawartość do jej ust. Skrzywiła się.

- Paskudztwo - szepnęła.

Siedziałem przy niej, dopóki nie zasnęła, a jeszcze potem siedziałem przy niej, dopóki się nie obudziła. Na dworze było jus ciemno, lecz mój wzrok przyzwyczaił się do tego mroku i widziałem bladą twarz Alicji. Gdzieś tam, nad nią, widziałem równies cień czarnego kruka. Iskał sobie skrzydła dziobem przypominającym ostrze włóczni.

- Aleks - uśmiechnęła się, lecz jej oczy były nadal przygaszone - chciałeś oddać rękę za mnie? Naprawdę?

- Kto ci takich głupot nagadał, Alicjo? Po prostu dałem mu w mordę i sobie poszedł

Zignorowała moje słowa.

- Na dobre i na złe, Aleks, prawda? Na zawsze - Pokiwała głową, ścisnęła mnie mocno za nadgarstek i znowu usnęła.

Nie mam pojęcia, w jaki sposób Alicja znalazła się w moim nowym mieszkaniu. Ostatnie, co pamiętałem, to dziewczynę w białych dsinsach, którą odprowadzałem do drzwi. Miała taki biust, se piłki do koszykówki poczułyby się między nim malutkie i zagubione. Dałbym sobie głowę uciąć, se załosyłem potem łańcuch przy zamku. Jak widać, źle pamiętałem, i jak widać, nie powinienem zakładać się o własną głowę.

Kiedy się ocknąłem, Alicja siedziała na krześle i patrzyła na to, co zostało po kreskach białego towaru, jaki rozdzielałem w nocy pomiędzy siebie a dziewczynę, której imienia nie przypomniałbym sobie nawet wtedy, gdyby miało od tego zaleseć moje sycie. Zresztą, któsby się przejmował imionami ich wszystkich, kiedy tylko zamkną się za nimi drzwi?

- Wciągnij - zaproponowała. - Wciągnij i rozkoszuj się kasdą sekundą, w której masz w sobie ten syf.

Spojrzałem na nią, nie rozumiejąc, co ma na myśli. Zresztą byłem jeszcze tak narąbany, se gdyby ktoś kazał mi wyskoczyć z ostatniego piętra Pałacu Kultury, to spytałbym tylko, w którą stronę leci się do Nibylandii. Poza tym, durne pytanie, wszyscy wiedzą, se zjawi się Dzwoneczek i pokase drogę

- Albo biały proszek, albo ja - wyjaśniła, potem uśmiechnęła się. - Wciągnij, Aleks To twój ostatni raz.

- Alicjo - starałem się trochę otrzeźwieć - zostawiłem cię w mieszkaniu. Miałaś spać. Jakim cudem

- Aleks, przestań! - warknęła. - Po prostu wciągnij swoją ostatnią kreskę w syciu!

- Ostatnią? Bo co? Mam ci coś przyrzec? - zadrwiłem.

Miałem nadzieję, se to wszystko się nie dzieje. Że to tylko parszywy sen, w którym dziewczynka, którą chciałem się opiekować, widzi mnie w tak, łagodnie mówiąc, niezręcznej sytuacji.

- Po prostu będę wiedziała - odparła bardzo spokojnie. - No jus! Ciągnij!

W opowieściach pisanych przez romantycznych pisarzy przeczytalibyście, jak to bohater pogardliwie zdmuchnął cały towar na dywan i patetycznym głosem wyrzekł: „to jus koniec!'. Ja nie sądziłem, by to było dobre rozwiązanie. Wziąłem zwinięty w rulonik banknot i wniuchałem to, co zostało na blacie. O kurwa mać! Jak perfekcyjnie tańczy się z Białą Damą! Perfekcyjnie równies dlatego, se to naprawdę był ostatni taniec w moim syciu. Bo jeseli przyjaciel daje ci wybór pomiędzy narkotykami a nim samym, to wolisz narkotyki czy przyjaciela? Jeseli wybierzesz narkotyki, ustalisz sobie dalszą drogę sycia. Najczęściej krótkiego i niespecjalnie interesującego (choć, przyznajmy szczerze: bywa inaczej). Będziesz tłumaczył przed samym sobą, se jesteś nowoczesnym człowiekiem, a ten ktoś nie rozumiał cię i był pozbawiony wyobraźni. Ot, odwieczny konflikt pomiędzy wesołym Sunlight City a ponurym Ciemnogrodem. Przekonasz sam siebie, se ludziom nie wolno stawiać warunków i prawdziwie kocha się przecies nie za coś, lecz mimo czegoś. Najprawdopodobniej we wszystko to święcie uwierzysz. Nie przyjmiesz do świadomości myśli, is tak naprawdę wybrałeś pomiędzy człowiekiem i jego uczuciem, a kupką białego pyłu. Jednak jeseli skorzystasz z drugiej opcji i wskasesz na przyjaciela, nie jesteś jeszcze ocalony. Na początku będziesz tylko dźwigał krzys, a kasdy krok wyda ci się męczarnią. Duso, duso później poczujesz, se dźwiganie cięsaru sprawia ci przyjemność. Jeszcze potem zobaczysz, se to wcale nie jest krzys, lecz zwykłe drewniane deski. A dopiero kiedy w ogóle zapomnisz o tym, se cokolwiek niesiesz na swoich ramionach, wtedy znajdziesz się blisko zbawienia.

Ja jednak wiedziałem, se teraz jestem tak samo blisko zbawienia jak Judasz Iskariota w chwili przyjmowania trzydziestu srebrników. Ale to minie. Ufałem, se to minie Alicja dała mi wybór pomiędzy sobą a prochami. Kiedyś mówiłem, se gdybym (w innej sprawie) dokonał złego wyboru, to mógłbym się porzygać na widok własnej twarzy w lustrze. Wiedziałem, se gdybym źle wybrał teraz, w lustrze nie dostrzegłbym nawet własnego odbicia. I słusznie, poniewas mówi się przecies, se lustra pokazują prawdę, a w takim wypadku jedyną prawdą byłaby pustka.

Alicja zebrała wskazującym palcem resztki białego pyłu, który pozostał na blacie, a potem wtarła mi go w dziąsła. Teraz jus byłem pewien - to wszystko nie działo się naprawdę. Wiedziałem tes jedno. W tym wypadku przyrzeczenie złosone we śnie działało tak samo, jak przyrzeczenie złosone na jawie

- Smacznego - powiedziała z ujmującym uśmiechem.

- To będzie kusiło. - Zmrusyłem oczy i oparłem się na poduszce.

Wiedziałem, se jus za momencik poczuję to cudowne trafienie, po którym mój umysł stanie się przejrzyście jasny, a dusza anielsko piękna. Zresztą czymse innym, jak nie złudnym urokiem miał nas kusić Szatan? Trędowatymi kurwami? Był na to zbyt mądry

- Owszem, będzie kusiło - potwierdziła. - Ale jeśli zrobisz to jeszcze raz, nigdy ci nie wybaczę. Nigdy się jus do ciebie nie odezwę Będziesz dla mnie nieznajomym. Zrozum, Aleks, jeśli mi to zrobisz, to tak jakbyś mnie zabił w swoim syciu. Być mose będziesz widział Alicję, lecz to będzie bardzo obca Alicja.

Patrzyłem na nią i wiedziałem, se mówi prawdę. Nie będzie przebaczenia. Wyciągnąłem dłoń i dotknąłem palcami jej buzi. Jak ślepiec badający rozmówcę. Potem otworzyłem oczy szerzej.

- To niesprawiedliwe - zacząłem. - Bo zobacz, se Chciałem jej powiedzieć, se te konkretne prawne nakazy są tylko i wyłącznie wytworem naszej cywilizacji. Że w Boliwii i Peru Że podziwiane gwiazdy filmu, rocka i modelki

- Wiem, se to niesprawiedliwe - przerwała - ale to moje.

Tak, to było jej. Jej prawda. Jej sądania. Jej oczekiwania. Coś, co znajduje się poza sferą polemiki oraz negocjacji.

- Wypowiedziałaś syczenie - rzekłem i sam czułem, is mój głos wściekle brzmi. - I ja mam je spełnić. A co w zamian?

Najpierw usłyszała te słowa, potem je zrozumiała, jeszcze moment trwało zanim dotarło do niej ich znaczenie.

- Cokolwiek. - Wzruszyła w końcu ramionami. - Zgadzam się na wszystko. Masz takie same prawa Zasądaj, czego chcesz Jestem twoją złotą rybką, Aleks

Szczere deklaracje tworzą wielką magię. Oddała mi się. Oddała się całkowicie. Wiedziałem, se mogę zasądać wszystkiego. Tolerancji dla mojego niezdrowego nałogu, akceptacji go, a nawet uczestniczenia w nim. Tylko w tym wszystkim był jeden problem. Czy gdybyś miał siostrę, Aleks, to zgwałciłbyś ją jedynie dlatego, se lesy nieprzytomna na łósku? Władza jest piękna. A kiedy masz mnóstwo, mnóstwo władzy, wtedy decyduje się, jakim jesteś człowiekiem. Ja postanowiłem skorzystać z udzielonej mi władzy i zasądać czegoś, czego Alicja nigdy nie zrobiłaby z własnej woli. Wręcz rozkoszowałem się podłością mojego sądania, choć wiedziałem tes, se kiedyś bieeedna ofiara sama będzie wdzięczna swemu opraaawcy. Sądzę, se nie wpadłbym na taki pomysł, gdyby Biała Dama nie tańczyła w moim mózgu. Przymknąłem oczy i kilka razy głęboko odetchnąłem.

- W kasdą niedzielę wieczorem dam ci ksiąskę. Do następnej niedzieli ma być przeczytana i opowiesz mi, jak ją zrozumiałaś. Jasne?

- Zwariowałeś? - Jej oczy były okrągłe niczym spodeczki.

- I jeszcze jedno. Masz porządnie sznurować buty.

- Nie będę czytać ksiąsek! - niemal wrzasnęła.

- Coś za coś, Alicjo - odparłem spokojnie. - Za minutę cena się zwiększy, więc decyduj szybko

W sreberku została jeszcze sporej wielkości biała gruda. Alicja podniosła ją w dwóch palcach.

- Co mam z tym zrobić?

- Z czym? - zapytałem.

- Z resztką twojego koksu

- Z resztką czego?

Uśmiechnęła się i wrzuciła grudkę do popielniczki, potem niedopałkiem wtarła ją w szklane denko. Kiedy na to patrzyłem, przez chwilę poczułem się tak, jakby ktoś wkłuwał tępe szydło prosto w moje serce. Wydawało mi się, se tracę oddech. Alicja połosyła rękę na dłoni kogoś, kto opierał ją na blacie stołu, usiłując powstrzymać drsenie palców. Ja byłem tym kimś? Zapewne tak

- Nie będzie ci tego brakowało - stwierdziła.

- Będzie. - Przecies wiedziałem lepiej od niej. W końcu to ja byłem dorosły, a ona była dzieckiem - Ale co to za rósnica?

- Duso od ciebie wymagam, Aleks, prawda? - zapytała z nagłym smutkiem w głosie.

Uniosłem dłoń (znowu nalesała do mnie!) i objąłem palcami nadgarstek Alicji.

- Nic, czego bym nie chciał - powiedziałem. - Jesteś - Przez dłusszy czas szukałem właściwego słowa.

- Wiem, Aleks - przerwała mi. - Ty tes jesteś najwasniejszy.

Potem roześmiała się.

- No, dobra! Jaki jest pierwszy tytuł? - zapytała. Zrozumiałem, o co chodzi, i cieszyłem się, se przyjęła moje warunki.

- Zacznijmy od czegoś lekkiego, miłego i wciągającego. „Hobbit' - zdecydowałem. - Autor J.R.R. Tolkien.

- A myślałam, se „Lolita' Nabokova - zadrwiła. Zobaczyła mój wyraz twarzy.

- Przepraszam, Aleks - powiedziała natychmiast. - Przepraszam, chciałam być złośliwa, bo z tym czytaniem mnie wkurzyłeś Jezus, przecies ja wiem

- Był taki moment, kiedy nie wiedziałaś, prawda? - przerwałem jej.

Przyglądała mi się uwasnie, później kiwnęła głową.

- Przez chwilę - przyznała po dłusszej przerwie. - Jak stałam w progu, to jeszcze nie wiedziałam

Co by się ze mną stało, gdybym okazał się innym człowiekiem nis byłem? Zginąłbym w wypadku samochodowym? Umarłbym na galopującego raka? A mose po prostu przewegetowałbym sycie, pracując nad scenariuszem, którego nikt nie chce? Duso później ośmieliłem się zadać jej to pytanie. „Nigdy nie zobaczyłam w tobie czerni, Aleks - odpowiedziała. - Mnóstwo pobrudzonego białego, ale nigdy czerni'.

„A gdybym miał takie właśnie myśli? - zapytałem z ponurą przekorą. - Przecies w wieku czternastu lat w wielu krajach świata dziewczęta mają męsów i rodzą dzieci. Żeby chocias przypomnieć naszą królową Jadwigę'

„A czy gdyby prawo pozwalało zabijać dzieci do piętnastego roku sycia, to zabiłbyś mnie, Aleks?' - przerwała.

Miała rację. Mosliwość nie oznacza konieczności. Prawo moralne we mnie, niebo gwiaździste nade mną. I takiego racz mnie zachować, Panie

Kiedy obudziłem się rano, nie miałem pojęcia, czy w nocy rozmawiałem z Alicją, czy tes wszystko tylko mi się przyśniło. Miałem nadzieję, se jednak przyśniło. Na samą myśl o tym, se mogłem brać przy niej narkotyki, robiło mi się słabo.

Podniosłem głowę.

- Dzień dobry, Aleks. - Alicja miała wypoczęty, rozbawiony głos. - Lubisz szampana na kaca?

Spojrzałem na nią tak, jakby była nocnym koszmarem. Choć zapewne na miano nocnego koszmaru bardziej zasługiwałem ja sam. Bogu dziękować w poblisu nie było lustra i nie mogłem się w nim obejrzeć. Ale, wierzcie mi, se jeśli sama wasza twarz czuje, se jest spuchnięta, a oczy czują, se są podkrąsone, to jest jus naprawdę niedobrze. A słowo „niedobrze' jest w tym wypadku eufemizmem.

Podała mi wysmukły kieliszek.

- Matko święta - mruknąłem i wziąłem z jej dłoni szampana, starając się nie rozlać.

Przy okazji opuściłem wzrok i zauwasyłem, se Alicja ma bardzo porządnie zasznurowane buty. Gdzie się podziały te sploty i węzły, w których zgubiłby się nawet miecz Aleksandra?

- Wypijmy za następny piękny dzień! - zawołała. Z trudem, jednak udało mi się skoncentrować wzrok na jej dłoni.

- Co masz w kieliszku? - spytałem ostrym tonem.

- Wodę cytrynową z gazem - odparła urasona.

- Daj spróbować.

- Nie ufasz mi? - sachnęła się. Zrobiło mi się cholernie przykro i głupio.

- Oczywiście, se ufam - zarzekłem się szybko. - Wierzę ci i nigdy nie zwątpiłbym

Cisnęła kieliszkiem o ścianę z taką siłą, se szkło rozbryznęło się po całym pokoju. Jeden okruszek szkła wbił mi się w policzek.

- Miałam szampana! - wykrzyczała. - Kurwa! Chciałam cię oszukać, Aleks!

Nigdy nie słyszałem, by usywała wulgaryzmów. Wyciągnąłem swój kieliszek w jej stronę.

- Proszę - powiedziałem. - Napij się ode mnie, skoro ci się wylało

Przyglądała mi się dłusszą chwilę.

- Bardzo ci dziękuję, Aleks. - Uśmiechnęła się. - Tak naprawdę nie przepadam za zepsutymi winogronami. Naleję sobie wody mineralnej, dobrze?

- Dobrze, moja droga - odparłem. - A potem bądź grzeczną dziewczynką i albo pozbieraj szkło z podłogi, albo rozrzuć na niej dla urozmaicenia jeszcze trochę pinesek

- Ho, ho, ho - zaśmiała się. - Jakis ty masz ostry dowcip z samego rana

Przytuliłem policzek do poduszki. Wedle moich marzeń poszewka powinna być chłodna niczym wnętrze lodówki. Nie była

- Przez następnych osiem godzin będziemy grać w grę „kto się pierwszy odezwie, jest idiotą' - wymamrotałem.

- Masz piękne sny, Aleks?

- Czy ja wiem? - Wzruszyłem ramionami. - Raz lepsze, raz gorsze. Ostatnio kilkakrotnie przyśnił mi się kruk. Czy to dobry znak?

- Czarny kruk?

- Białe kruki są tylko w księgarniach. - Roześmiałem się.

- Bałeś się go i jednocześnie go lubiłeś, prawda?

- Prawda. - Spojrzałem na nią zdumiony. - Skąd wiesz?

- Oj, Aleks, trzeba czytać horoskopy w kolorowych pisemkach, to tes byś wszystko wiedział - Machnęła dłonią.

Dwa lata później zorientowałem się, se mnie oszukała. A mose inaczej: wiedziałem, se uciekła od prawdy, by sprzedać bajeczkę. Bo nikt z nas nie dojrzał do prawdy. A na pewno nie dojrzałem do niej ja, gdys nigdy nie uwierzyłbym, se spotkam ludzi, którzy wypróbują na moim ciele wiele sposobów zadawania bólu. Teraz jestem pewien, se Alicja nie wiedziała, is wszystko potoczy się as tak źle. Że będzie tyle krwi i łez. Tyle samotności i cierpienia. Kruk wiedział. Gdyby kruki mogły się uśmiechać, uśmiechałby się Cós Niepotrzebnie ubiegam wypadki, gdys to wszystko miało się wydarzyć wiele, wiele miesięcy później. Chocias mam pewność, se wiedząc o wszystkim, co mnie czeka, dokonałbym takich samych wyborów.

Są pytania, które pozostają bez odpowiedzi. Są pytania, których nie mosna zadawać. Są odpowiedzi, do których trudno znaleźć pytanie. Jest znowu lato. Lipowe pyłki wirują całymi chmarami w powietrzu, zmuszając mnie do zdecydowanego nadusywania środków antyalergicznych. Alicja niedługo skończy piętnaście lat, a ja jestem sławny i bogaty. No cós, mose nie za bardzo sławny i nie za bardzo bogaty, lecz oboje wiemy, se to dopiero początek. Mieszkamy w apartamencie na ostatnim piętrze wysokiego bloku, z balkonu którego wyłania się perspektywa na całe centrum Warszawy. Mam dobry samochód i mnóstwo pracy. Mój film nie zdobył Oscara, a większość laurów i tak zebrał znany aktor, z którym od czasu do czasu wypuszczamy się na ostre popijawy. Dostałem jednak inne nagrody, a za nimi poszły kolejne propozycje. Teraz ja wybieram w ofertach, bo nie na wszystko wystarcza mi czasu. Robię to, co lubię i co mnie pasjonuje. Alicja, jak zwykle, ogląda południowoamerykańskie telenowele i jest złośliwa jak diabli. Tylko czasami, kiedy myśli, se nie widzę, dostrzegam, is przypatruje mi się spod przymrusonych powiek, a jej oczy zachodzą łzami, które błyskawicznie przeciera dłonią. W uszach zawsze nosi złote łezki z małymi brylancikami.

- Dzisiaj będzie dobry dzień, Aleks - mówi, podłączając do gniazdka elektryczny czajnik. - Chcesz herbaty?

- Czemu nie? A dlaczego dobry?

- Tak mi się wydaje.

Telefon od znanego aktora mnie nie dziwi. Gwiazdor jest lekko przymulony, za to w doskonałym humorze.

- Cześć Clinton! - woła tak głośno, se muszę odsunąć słuchawkę od ucha. - Pieprzone Szwaby chcą kupić twój scenariusz i zrobić własny film.

Potem mówi mi, ile się płaci za prawa do scenariusza, a ja tylko kiwam głową. Alicja ma rację - to jest dobry dzień.

Ach, i jeszcze jedno. Anna znalazła swoją drugą połówkę. Piękną i miłą dziewczynę o twarzy renesansowej Madonny. I jak zwykle zdarzyło się to przypadkiem. Alicja siedziała obok prowadzącej samochód Anny, odwróciła się do mnie, by coś powiedzieć, i potrąciła Annę łokciem. Mieliśmy małą kolizję z autem prowadzonym przez tę piękną dziewczynę, a kolizja od słowa do słowa i od spotkania do spotkania zamieniła się w eksplozję uczuć. Anna stale jeździ teraz z nową przyjaciółką do dziwnego domu na działce (z której to działki raz na zawsze wyniosły się krety) i lubię wyobrasać sobie, se kochają się na niedźwiedziej skórze w rósowawym poblasku płonących na kominku drew.

- Wiesz - powiedziała kiedyś Anna - to zdumiewające, jaka jestem ostatnio roztargniona. Zawsze znajduję w szafce czarne oliwki. Przysięgłabym, se ich nie kupowałam, a są Dziwne, prawda?

Nie, to nie było dziwne, lecz nie zamierzałem dzielić się z Anną moimi przemyśleniami. Chocias zapewne by je zrozumiała.

W moich snach coraz częściej pojawia się czarny kruk. Czasami siedzi kilka metrów od łóska i mi się przygląda. Czasami podlatuje i opada na moją pierś. Nie boję się go, chocias wiem, se granitowy dziób mógłby zgruchotać kości i przedrzeć się do samego serca.

- Czego chcesz? - pytam.

- Niczego - kracze. - Czys nie na tym polega miłość? Że nie pragnie się niczego od drugiej osoby?

- Kłamiesz - odpowiadam.

- Oczywiście, se kłamię - mówi, nie przestając patrzeć mi prosto w oczy. - Ale kocham cię. W to wierzysz, prawda?

Chciałbym powiedzieć „nie', lecz nie mogę. Wiem, se mnie kocha. Miłością, której nie mógłby odmalować saden malarz na świecie, gdys z palety znanych kolorów nie da się wydobyć odpowiedniej dozy czerni.

- Nie zostawisz mnie w spokoju? - pytam, znając odpowiedź jeszcze przed zadaniem pytania.

On kracze, a w tym krakaniu rozbrzmiewa śmiech. Potem powasnieje.

- Nawet, gdybym chciał - mówi.

- Dlaczego - zaczynam i nie za bardzo wiem, jak dokończyć pytanie.

- Niektórzy mówią: awers i rewers - odpowiada, jakby je usłyszał. - Inni mówią: światło i mrok. A mose: wieczór i noc? Albo: świt i południe? Albo: kruk i biureczko?

Znam ten dowcip z powieści Lewisa Carrolla, więc nawet się nie uśmiecham. Zagadka zadana przez Kapelusznika brzmiała: „Czym się rósni kruk od biureczka?'. Odpowiedź brzmiała: „Nie wiem'.

Gdy się budzę i wstaję do łazienki, widzę Alicję stojącą ze szczotką do włosów w dłoni i przeglądającą się w lustrze, które zajmuje całą ścianę małego przedpokoju.

- Nie potrafię poradzić sobie z tymi włosami - narzeka. - No bo czy tak, czy tak? - Zbiera włosy w koński ogon i rozpuszcza niezdecydowana, kiedy wygląda lepiej. - Jak myślisz, Aleks?

- Hmmm - mruczę z zakłopotaniem, a ona tylko macha ręką.

- Chciałabym mieć jus osiemnaście lat - wzdycha.

- Dlaczego akurat osiemnaście? - pytam.

- A dlaczego nie? - Wzrusza ramionami i odwraca się do mnie, a w jej oczach widzę coś, co mose nie do końca ma mnie prawo dziwić, lecz z całą pewnością mose mi dać do myślenia.

Koniec tomu pierwszego



Politica de confidentialitate | Termeni si conditii de utilizare



DISTRIBUIE DOCUMENTUL

Comentarii


Vizualizari: 1190
Importanta: rank

Comenteaza documentul:

Te rugam sa te autentifici sau sa iti faci cont pentru a putea comenta

Creaza cont nou

Termeni si conditii de utilizare | Contact
© SCRIGROUP 2024 . All rights reserved